Różne spojrzenia na folk – od wykorzystania instrumentów, tekstów czy psycho-geograficznych mitologii zanurzonych w lokalnym kontekście – najbardziej przykuwają moją uwagę na tegorocznej irlandzkiej scenie muzycznej. Poniżej dziesięć najbardziej ekscytujących mnie płyt z Irlandii z minionego roku.

Rok 2023 upływa pod znakiem albumu False Lankum (o którym pisałem na antenie Radia Centrum Kultury Ludowej) dublińskiego kwartetu Lankum. To także drzwi do głębszego skupienia się na współczesnej irlandzkiej scenie muzycznej. Lankum czerpie inspirację z muzyki tradycyjnej (i tekstów czy tematów), które łączą z ciężkim brzmieniem i wprowadzają w trans zbliżony do tego, co robią Swans czy Earth. Ale to raptem szczyt góry lodowej, bo w Irlandii jest sporo zespołów, które przyglądają się tradycyjni, którą pociągająco przekładają na współczesny język muzyki.

Od czasu do czasu skupiam się na scenach (Francja, Rosja), artystach (Patrick Shiroishi) czy wytwórniach (Astral Spirits, Tripticks Tapes). W październiku Lankum przygotowało kompilację The Planet That You’re On, która znalazła się w magazynie Uncut, poszerzając spojrzenie na współczesną scenę irlandzką. Artyści stamtąd w różny sposób traktują to, co rozumieją jako folk, tradycję, charakterystyczne brzmienia instrumentów, śpiewają piosenki, tworzą elektroniczne czy psycho-geograficzne mitologie, zanurzone w lokalnym kontekście. Niezależnie od tego, czy punktem wyjścia są instrumenty takie jak concertina, lira korbowa, syntezatory, czy jazzowe improwizacje.

Przykrym podsumowaniem tego przeglądu jest odejście pod koniec listopada Shane’a MacGowana, założyciela The Pogues. Ale i w tym tkwi siła irlandzkiej sceny – poniżej znajdziecie reinterpretacje jego piosenek w wykonaniu jednego z artystów. Znajdźcie ich wśród dziesięciu najciekawszych – oczywiście poza Lankum – albumów wydanych w Irlandii w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy.

ELAINE MALONE – Pyrrhic, Pizza Pizza

Elaine Malone od wielu lat współtworzy eksperymentalną scenie muzyczną Cork, grając w takich zespołach jak folkowy Mantua, punkowy Land czy eksperymentalny Pot Pot. Na Pyrrhic Malone przeplata psychodeliczne brzmienia z lirycznymi melodiami, przyciąga wokalem, który przypomina głos Nico i Sinead O’Connor. Multiinstrumentalistka zgrabnie łączy inspirację gitarową muzyką doby lat 90 – są tu elementy shoegaze, grunge czy post-rocka, ale jednocześnie nie mam poczucia odkurzania staroci. Malone tworzy muzykę buzująca od emocji, gęstą. Czasem pośród nawarstwiających się ścian dźwięku i perkusyjnych kaskad, okazjonalnie świetnie punktowanych harmonium albo klarnetem basowym, jej wspaniały głos musi się przebijać, ale wokalistka robi to z niesłychaną swadą pośród instrumentalnych wielogłosów i pogłosów, które lawirują między emocjonalnym ciężarem, a melodyjna lekkością. 

NATALIA BEYLIS – Mermaids, Touch Sensitive

Natalia Beylis niczym Annie Ernaux sięga do odmętów pamięci, przywołując fakty i wydarzenia za sprawą nagrań terenowych, podróżowania, budowania dźwiękowych nagrań, łączących w sobie czas i miejsca, wspomnieniowe siatki pamięci. Inspiracją do Mermaids było stare zdjęcie jej matki siedzącej z kilkoma przyjaciółmi na plaży. Zbudowała dźwiękową powłokę z nagrań terenowych i onirycznej muzyk wygenerowanąe na CRB Elettronica Ancona Diamond 708 E – instrumencie o iście wodnym brzmieniu, trochę zanurzonym w estetykę kosmiche musik, trochę w enowskie zabawy z ambientem, a trochę samplodelię spod znaku Philipa Jecka czy The Caretaker. Tyle, że Beylis maluje motywy, skrawki dźwięku, które czasem powtarza w lekko zmienianej formie, czasem syntezator jest bardziej wyraźny, kiedy indziej z jasnego przechodzi w mroczniejszy ton. Efektem jest niezwykła impresję, w której melodia zanika, ambientowe chmury są jak rozproszona pamięć, a nad wszystkim unosi się mglisty, tajemniczy nastrój.

JOHN FRANCIS FLYNN – Look Over the Wall See the Sky, River Lea

John Francis Flynn sięgnął po irlandzkie piosenki z różnych okresów, którym nadał własny unikalny charakter – pokazuje ich ponadczasowość, ale i wdzięczny potencjał folku, który w nowym świetle zyskuje, brzmi czasem obezwładniająco, czasem wzruszająco. Przede wszystkim jest jednak geniuszem w tym jak czasem minimalistycznie grając, osiągnąć maksymalistyczny efekt. „Zoological Gardens” śpiewane m.in. przez The Dubliners wybrzmiewa tu na tle ciszy i syntezatorowej linii, „Mole In The Ground” transowo goni w słowych repetycjach, „Kitty” (obok „Dirty Old Town” wspaniała reinterpretacja dorobku The Pogues) ujmuje pustką i gęstniejącym klimatem, „Willie Crotty” jest przełamane i zabrudzone elektroniczną partią casio i efektów, a „Within a Mile in Dublin” zgrabnie zwraca się w kierunku folku. To album wyjątkowy, pełen frapujących aranżacji, łączących wiele estetyk, co z jednej strony uwypukla potencjał irlandzkiego songwritingu, z drugiej zmysł kompozytorski Flynna.

RACHAEL LAVELLE – Big Dreams, self-release

Chociaż Rachael Lavelle odstaje na tle reszty opisywanych tutaj artystów za sprawą wykorzystywanego instrumentarium, w unikalny sposób buduje swoją własną mitologię. Z jednej strony za sprawą barwnych synthowych pasaży, subtelnie kreowanych bitów, z drugiej dzięki niezwykłym możliwościom wokalnym, które przypominają dokonania Poliça albo Julii Holter. Ta mroczna psychodelia ma swój surrealistyczny posmak – „Let Me Unlock Your Own Potential” w pewnym momencie przecina quasi-coachowa mowa do samej siebie, próba wybudzenia się do innej rzeczywistości. To jednak nie dyskoteka – w „Travel Size” wyłaniają się smyki, klarnet czy saksofon, w „Eat Clean” na transowym delikanym bicie jak magiełka na pierwszy plan wysuwają się dęciakowe zawijasy. A kolejną warstwę znaczeniową dodaje głos Doireann Ní Bhriain, znany chociażby z komunikatów w dublińskich tramwajach. Lavelle jest jak współczesny Leopold Bloom, bardziej jednak w stylu Dorotki z Krainy Oz w świecie, w którym zamazuje granicę między rzeczywistością a fantazją.

LISA O’NEILL – All of this is Chance, Rough Trade

Silny gos Lisy O’Neill już w pierwszym utworze stawia jasny kierunek, kiedy cytuje słowa z poematu „The Great Hunger” Patricka Kavanagha 1942 roku, którego twórczość była mocno zakorzeniona w regionalnej kulturze i tradycji irlandzkiej. Wokalistka brodzi w poetyckich tekstach, okraszonych pewnym rodzajem smutku, zawieszonej melancholii – we wspomnianym utworze pada wszakże tekst “I am frightened of dying… I am frightened of living”. Medytacje są wsparte zróżnicowanym instrumentarium, dzięki czemu paleta brzmieniowa tego albumu pociąga. Swoje robią tu dronowe aranżacje na skrzypcach Colm Mac Con Iomaire, które apogeum osiągają w utworze tytułowym, inspirowanym twórczością Tony’ego McMahona ze wzruszającą, subtelną mini orkiestracją w tle. Nie ma tu jednak miejsca na przepych, raczej intuicyjne snucie współczesnej opowieści, w formie osobistych, delikatnych kołysanek, refleksji nad światem dookoła, przemijaniem i śmiercią.

JONNY DILLON – A New Directive From The Bureau of Compulsory Entertainment, All City

Akustyczne granie stoi na przeciwległym biegunie dance floorowej elektroniki, w świecie której poruszał się Jonny Dillon jako Automatic Tasty. Ale w 2019 roku na Songs For A One-String Guitar pokazał jak efektywnie zmienić te perspektywy i przejść do czułej, delikatnej muzyki, opartej niemal wyłącznie na brzmieniu gitary akustycznej. Po czterech latach powraca z kolejnym albumem, na którym kreśli swoją wizję muzyki folkowej z naleciałościami bluesa o prymitywistycznym zabarwieniu (prowadzi też podcast „Fragments of Folklore”). Zachwyca jego sposób rozwijania kompozycji – niekończących się, wibrujących utworów, w których gitara hipnotyzująco rezonuje. Dillon świetnie buduje opowieść tych transowych utworów, które mają w sobie niepisaną nieskończoność, ulotność i melancholię. Gra zdecydowanie, ale lekko, wiedzie po meandrach melodii i rysowanych wyraziście tematach na granicy bluesa i folku, stawiając na delikatne i czujne aranże.

SLÁN – Slán, Mines Clarence

Początkowo minimalizm muzyki Seána Redahana wydaje się mieć rodowód w chłodnym dub techno. Nic bardziej mylnego – pocięte partie instrumentów czy dźwięki są generowaną z własnoręcznie stworzonego pudła rezonansowego z przetwornikami piezo. Przyczepione do niego różne elementy generują pogłos: rytmiczny czy dronowy po pociągnięciu smykiem, który generuje niezwykłe efekty dźwiękowe. To folk sfragmentaryzowany – w brzmieniu partii instrumentów, nieco funeralnej estetyce, dostojnych pociągnięciach smyków, które razem składają się na kolaż skrawków brzmieniowych muzyki tradycyjnej, tu ułożonych w sugestywnie i koherentnie skonstruowane basowo-bębniaste uderzenia, czasem w stylu nagrań Bena Frosta. To skrzętnie kontemplowany mrok, w którym mroczne basowe linie przeplatane są plemiennymi uderzeniami, tworzącymi medytacyjną opowieść o skondensowanej dramaturgii, rezonującej całą gamą ornamentów. 

OXN – CYRM, Claddagh Records

Radie Peat z Lankum założyła OXN z Katie Kim’s oraz John ‘Spud’ Murphy’ & Eleanor Myler. Ich ciężka muzyka ma w sobie mrok i powagę, spogląda w kierunku muzyki tradycyjnej, ale raczej czerpiąc z post-rockowego języka o doomowym zabarwieniu. Po raz kolejny na warsztat wzięte zostały utwory oryginalne i kompozycje tradycyjne m.in. „Cruel Mother” z XVIII wieku opowiada o tym jak kobiety były uważane za przestępczynie, jeśli miały nieślubne dzieci czy „The Trees They Do Grow High” kontynuuje temat ucisku i presji społecznej jest też „Farmer in the City” Scotta Walkera(). OXN nadaje im mroczny transowy charakter – raz kreśląc nastrój funeralny, kiedy indziej komponując na krautrockowym szkielecie lub ciągnącej się ospale melodyce w stylu Low, podbitej ciężarem. Za każdym razem są to utwory długie, stopniowo rozwijające swoją dramaturgię pełną mroku i trwogi, co folkową lekkość przemienia w brzemię społeczno-obyczajowego ciężaru.

TRÁ PHÁIDEN – An 424

Inne spojrzenie na lokalność pokazuje Trá Pháidín, którzy kierunek swojej muzyki nadają przez osadzenie w konkretnej szerokości geograficznej: linii autobusu 424, który kursuje na trasie Galway-Carna w zachodniej Irlandii, wzdłuż zapierających dech w piersiach widoków. Jest tu rozpędzony post-rock w stylu wczesnego Tortoise, zespołowe granie à la Kokoroko, są chóralne zaśpiewy, bluesowa werwa, ale też delikatny krautrock, progrockowa żonglerka tematami, frywolne improwizacje, ale i kontemplacyjne zawodzenie z pogłosem. A jeśli pojawia się ów śpiew to wyłącznie w języku gaelickim, co zwyczajnej codzienności dodaje wyjątkowego mistycyzmu. Frapujący przykład jak lekka i otwarta forma, tworzy wyjątkową epopeję codzienności, dźwiękowo oddziałująca na wyobraźnię, w której dramaturgia zmienia się niespiesznie, cały czas eksplodując pomysłami świetnie zgranego kolektywu.

THE BONK – Greater Than Or Equal To The Bonk

The Bonk jeszcze luźniej traktują improwizację i jazzową formułę (w porównaniu do Trá Pháidín), dając się ponieść i eksplorując free, rockowe naleciałości, transowość i post-rockowe formy. Ich muzyka wyłania się z free-dronowej mgławicy, która później wiedzie od gitarowego, onirycznego brzmienia, rozbujanej ekscytacji, delikatnie malowanych ścian dźiwęku, kosmicznych brzmień, po psychodelię spod znaku pierwszych płyty Liars („Trying an Oblivion”). Muzyczny konglomerat, śmiało operujące stylistykami ensemble, w którym library music przeplata się z melodiami spod znaku spaghetti westernu, perkusyjnych krautrockowych form, z artrockowymi eksperymentami jest całkiem ożywcze, zespół nie popada w marazm. Żonglują stylistykami i nastrojem, spoglądają w stronę dorobku Captain Beefheart, zawadiacko lawirują przypominając piosenki Roberta Wyatta – taka to psych-rockowa trupa.