Algorytmy wykorzystujące archiwum 300 saksofonów, amplifikacje wokali i kontrabasu, zniekształcone możliwości akordeonu czy dronowy potencjał instrumentów tradycyjnych – Tripticks Tapes oferuje barwną kuratelę niezwykłych eksploracji współczesnej sceny improwizowanej.

>>> Read in English <<<

Scena improwizowana i awangardowa pęcznieje od kolejnych kooperacji i nagrań, ale też wytwórni, które prezentują światu fascynującą muzykę. Do jednych z nich należy Tripticks Tapes, założona przez Nata Baldwina w 2020 roku, W ciągu niespełna dwóch lat zaprezentowała światu niemal 30 wydawnictw i świetnie wpisuje się w poszukiwania w obrębie współczesnej improwizacji na styku wielu gatunków, równolegle z takimi labelami jak m.in. Astral SpiritsDinzu Artefacts czy Relative Pitch. Wytwórnia z Massachusetts regularnie serwuje kolejne wydawnictwa, stawiając na zróżnicowane spektrum artystów, wykorzystywanych przez nich instrumentów, ale też otwarcie dokonujących dekonstrukcji ich brzmienia, aplifikacji czy zniekształceń do tego stopnia, że daleko odbiegają od oryginalnego kolorytu. 

Poniżej zebrałem sześć najciekawszych i najbardziej oryginalnych nagrań Tripticks Tapes minionych miesięcy: od generowanej na algorytmach muzyce zestawiającej estetykę improwizacji z artefaktami, przez modulacje wokaliz i kontrabasu po dronowe eksploracji możliwości instrumentów tradycyjnych. To niezwykłe muzyczne światy, w których muzyczna impresja ciągnie nas na rubieże gatunków, niejasnej klasyfikacji, opowieści o historii, ale też muzyce protestu. Co tylko świetnie podkreśla jak wiele narracji o współczesnym świecie jest w stanie zaproponować współczesna awangarda.

Weston Olencki – Old Time Music

Weston Olencki przy komponowaniu Old Time Music pokazuje jak wiele możliwości oferują nowe technologie współczesnej kompozycji. I nie jest to sztuka dla sztuki. “Tenor madnes” zostało zaprogramowane przez algorytm, który losowo wybierał spośród 300 sampli saksofonów tenorowych zarejestrowanych od 1939 roku do dziś. Monumentalna „a vine that grew over the city and no one noticed” to m.in. rozedrgany utwór na kontrolwane mechanicznie banjo albo radiową podwóż w czasie z głosami m.in. Johnny’ego Casha, Dolly Parton czy Bucka Owensa w roli przewodników. “Charon guiding the weary 'cross the Long River (or, how to care for a dying instrument)” powstało na kontrolowanych przez komputer organach. Ale ważniejsze niż technika jest kontekst i emocjonalny, silny przekaz tej muzyki, niczym kolaż łączący muzyczne tradycje USA. Olencki zmyślnie je ze sobą zestawia, pokazuje nowe możliwości improwizacji sterowanej przez sztuczną inteligencję, ale przede wszystkim przenosi nas w czasie, prowadząc przez historię bluegrassu, techniki rejestrowania dźwięku czy radio, pierwszego przekaźnik informacji. 

Amirtha Kidambi & Luke Stewart – Zenith​/​Nadir

Śledzę co Amirtha Kidambi robi z Elder Ones czy Code Girl, ale frapują mnie też jej duety, w których eksploruje możliwości swojego głosu, jego wzmacniania i rezonansu: z Lea Bertucci, Matteo Liberatore czy Mattem Evansem. Luke Setwart poza Irreversible Entanglements poszerza paletę brzmienia basu na monumentalnym dwuczęściowym wydawnictwie Works For Upright Bass and Amplifier. Nieszablonowi muzycy, zakorzenieni w muzyce protestu łączą siły by pokazać dwie strony swojej współpracy. Zelektryfikowaną na stronie A, gdzie dominuje masa efektów, wzmocniony, przetworzony, zniekształcony wokal, który przypomina instrument dęty w sali pełnej pogłosu (Postmonition) i bas o gęstym podbiciu, przez co w większym stopniu generuje feedback i szorstki noise (Premonition). Strona B jest stricte akustyczna – czysty wyraźny głos i subtelne linie basowe nie popada jednak w banał. Subtelne brzmienie instrumentu i niezwykły koloryt wokali oferują zaskakujący dialog – zarówno gdy mamy do czynienia z sakralnymi i dostojnymi zaśpiewami, aż po rwane, ekstatyczne artykulacje w postaci fenomenalnego „Relics”.

Ted Reichman – Dread Sea

Ted Reichman gra na akordeonie, ale tak, żeby jak najbardziej odbiegać od jego standardowego brzmienia. Kompozycje na Dread Seapowstały jako improwizacje na ten instrument i mbirę, a później przetworzył je elektronicznie. Reichman studiował w latach 80 z Alvinem Lucierem, Sumarsam, jego mentorem był Anthony Braxton, a obecnie zajmuje się tworzeniem muzyki do filmów – słychać tu te zróżnicowane wpływy. To muzyka wielowarstwowa, bazująca na zniekształceniach, feedbacku, pełna przestrzeni, ale o quasi-ambientowej formie. Strona A zaczyna się statycznie i spokojnie („Prelude/Sloth Story”), rozwija się w rozwarstwioną, ziarnistą formę („Pine Marten”) po czym w pulsującą, trochę krautrockową motorykę („Deep Ankle:). Strona B w najdłuższej na kasecie „Inner Horizon” zahacza o kosmiche musik, ale nie popada w ciężar patosu i banał – dominuje tu lekkość użytych środków i ornamentów, które budują wciągającą narrację. Reichman świetnie wykorzystuje akustyczne brzmienie instrumentów jako punkt wyjścia – dzięki manipulacjom i zniuansowanej produkcji odbiega od ich brzmienia i kolorytu najdajel jak się da, i jest to frapująca opowieść.

L’Ocell & Ferran Fages – El Declivi

L’Ocell (Àlex Reviriego – kontrabas, Fernando Carrasco – gitara akustyczna) gra od 7 lat, a tu dołączył do nich Ferran Fages (gra z Reviriego w Phicue, o których pisałem przy okazji tekstu o Astral Spirits). W tym zestawieniu ich instrumentarium jest najbardziej klasyczne, ale barcelońska reprezentacja nie gra wcale staromodnie. Muzyka nagrana wśród murów dwunastowiecznego kościoła w Miànigues w Katalonii, tli się, nie wybucha, trwa w zawieszeniu (Més enllà dels arbres negres), czasem przypomina Blip. Słychać pogłos przestrzeni, tajemnicze psycho-folkowe drony, metaliczne interwencje, na tle których wyłaniają się gitarowe improwizacje. Raz bardziej potężne, rozciągnięte w czasie, przeplatane uderzeniami w obiekty albo kontrapunktowane metalicznymi kaskadami (Núvol de fum), kiedy indziej bardziej liryczne i melancholijne (Els gestos del menyspreu, Raig verd), zakończeniu zgoła odmiennym niż początek. Podoba mi się to czujne granie i wzajemne słuchanie, budowanie przestrzeni przez oszczędne cedzenie dźwięków i tkanie osobliwej, medytacyjnej dźwiękowej chmury.

Webb Crawford – Joiners

Crawford stworzyła studium gitary elektrycznej. Eksploruje możliwości instrumentu, jego etos, różne techniki wykonawcze. Gitara ma mocno rockową prominencję, poza którą nie jest łatwo wyjść, ale muzyk dekonstruuje jej brzmienie. Z jednej strony zarysowuje melodie – jak w „Lumbards” albo pełnej folkowych naleciałości „Rabbets”. Zawodząco improwizuje w „Bench dogs” snując rwane frazy, ale potrafi też być liryczny w „Bodger”. Metaliczny dźwięk przymujący dronowy metaliczny posmak wydobywa z instrumentu w „Boole”, żeby zaraz punktowo lawirować we „Free of heart center”. Z kolei we „Froe” koncentruje się na barwie instrumentu, stawianiu na reverb przez co w pewnym momencie brzmi to jakby płyta zacięła się na gramofonie. Niełatwa wyliczanka utworów, ale każdy kolejny pokazuje inne oblicze instrumentu. Crawford jest trochę jak majsterkowicz – prezentuje panoramę dźwięku od zelektryfikowanych wydłużonych melodii do krótkich chwytliwych motywów. Raz ekstatycznie, raz donośnie, bez patosu serwując zwiewną i pełną zaskoczeń żonglerkę. Bawi się przy tym, nieustannie zaskakując; droga jest tu celem i słucha się tego z zafrapowaniem.

Leo Chang & Lucie Vítková – Religion

Gra na piri kojarzy mi się z muzyką Park Jiha, mocno medytacyjną i folkową. Leo Chang sięga po ten instrument, ale traktuje go zgoła inaczej: gra jednostajnie, hipnotyzuje, buduje quasi-dronowe formy. Do tego dodaje warstwy na VOCALNORI – amplifikowanych gongach, na których wydobywa dźwięk za pomocą wokali, mikrofonów podpiętych do instrumentów. Lucie Vítková też zwraca się ku tradycji – gra na akordeonie czy piszczałkach hichiriki. Testują wybrzmiewanie instrumentów, ten moment jednostajności instrumentów, kiedy akustyczne brzmi jak elektroniczne. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę stereofoniczną produkcję płyty, która potęguje odbiór tej improwizacji. Co słychać chociażby w „Y”, gdzie piszczałkom towarzysza elektroniczne frazy na syntezatorze. „Z” z przypomina wywoływanie duchów: wycie, zniekształcenia i bardzo rytualne brzmienie. Zwieńczone taką redukcją, w której oba instrumenty brzmią niczym piła albo theremin. W efekcie dostajemy frapujący kolaż na styku post-tradycji, elektryfikacji i rezonansu, który za sprawą pomysłowości i zręczności artystów, ciekawie gra z muzycznymi kliszami.