Tradycja regionów, piosenkowy format, nagrania terenowe, mroczne drony i psychodelia – francuska scena kwitnie pomysłami. Zapraszam na mój przegląd najciekawszych zjawisk muzycznych tego kraju.

>>>Read in English<<<

Skojarzeń z hasłem „muzyka francuska” może być dużo, za trop przyjmuję jednak to, co robił Ghédalia Tazartès, który odszedł od nas w tym roku. Wybieram muzykę dziwną, nieoczywistą, zakorzenioną w lokalnym kolorycie, odwołującą się do tradycji, ale też do wielokulturowego zróżnicowania kraju.

Tę fascynację funkcjonującą na połączeniu współczesnej muzyki i folku słychać w opisywanym przeze mnie „De Mòrt Viva”, najnowszym albumie Sourdure, który w tym roku uważam za pozycję obowiązkową. Folkowe inklinacje ciekawie przemyca też Tanz Mein Herz na „Quattro” – obie to moje ulubione tegoroczne płyty – ale Francja w tym roku zwraca uwagę niejedną zjawiskową płytą. Co ważne: im dalej od Paryża, tym lepiej. Czego tu nie ma? Od współczesnego wykorzystania instrumentów tradycyjnych, przez odświeżające podejście do nagrań terenowych, psychodeliczne piosenki, dronowe pasaże, po perkusyjne akrobacje i sonorystyczne eksploracje na granicy free. W tym roku scena francuska serwuje całe pasmo muzycznych rewelacji. Zapraszam na mój przegląd najciekawszych 10 płyt. I kolejnych 10 w bonusie, nie mogłem się powstrzymać. 

YANN GOURDON Yann Gourdon, La Nòvia/three:four

Yann Gourdon współtworzy trio France I jest jednym z 12 muzyków, odpowiedzialnych za kolektyw La Nòvia, który na różne sposoby eksploruje tradycje muzyki francuskiej. Album instrumentalisty, zatytułowany po prostu jego imieniem i nazwiskiem składa się z dwóch stron – minimalistycznych suit rozpisanych na brzmienie liry korbowej. Prostota tego instrumentu tutaj ukazuje swoje drugie dno – skomplikowane wielowarstwowe brzmienie, które wwierca się w ucho z każdą kolejną sekundą. „Face A” to mantryczny, podskórnie pulsujący dron, mieniący się barwami, które rozciągają się w jednostajnym trwaniu. Muzyczny monument, w którym niejasno zaciera się źródło generowanego dźwięku, a wybrzmiewa rezonans i jego akustyczne właściwości, które nie raz ucho mogą wprowadzić w zakłopotanie; tak jakby ktoś skoczną folkową muzykę przykrył dźwiękową powłoką, która w ornamentach podkreśla niuanse kompozycji. „Face B” zwalnia tempo, brzmienia liry nie są tak bardzo punktowe, a w większym stopniu przeciągłe i dostojne, momentami rozwarstwione. W obu przypadkach muzyka pęcznieje, lira zawłaszcza przestrzeń – Francuz prosty instrument przekształca w soniczny, wibrujący tunel brzmienia. 

SAN SALVADOR La Grande Folie, Music Development Company/Pagans

San Salvador widziałem dwa lata temu na festiwalu Globaltica. Ich niezwykłe, polifoniczne wokale robiły wrażenie w przestrzeni Parku Kolibki, ale na Le Grand Folie wybrzmiewają potężniej. Tu dźwięk towarzyszących im bębnów nie znika w przestrzeni, produkcja płyty raczej sprawia wrażenie, jakbyśmy słuchali ich w domu; dudnią, bas podbija rytm, wspomagany przez klaskanie. Przede wszystkim jednak kluczowe są tu wokalizy – 6 osób tworzy dźwiękowy labirynt głosów. Zespół interpretuje pieśni tradycyjne z Saint Salvador, miasta w Oksytanii (z niej pochodzi też Ernest Bergez). Nie są to jednak proste przyśpiewki, ale złożone, progresywnie skomponowane utwory, które wymykają się prostym strukturom – weźmy wielowątkową „La Liseta” czy ukazujący wiele obliczy utwór tytułowy, który w ciągu dwunastu minut zmienia nastroje i stopniuje dramaturgię, wyznaczaną przez marszowe brzmienie perkusjonaliów. La Grande Folie to celebracja grupowego grania, podkreślenie możliwości wielogłosowych zaśpiewów, które samodzielnie brzmią jak jeden rozbudowany organizm – francuski sekstet świetnie pokazuje jak zawodzenie przeplata się tu z melodiami, a wszystko ubiera w pulsującą, chwytliwą epopeję.

I N S T I T U T R I C E Cohortes, unjenesaisquoi

Każdy przyniósł co miał najlepszego – chciałoby się powiedzieć – a potem nagrali razem album. Jean-Baptiste Geoffroy i Eric Bentz do nagrania Cohortes zgromadzili różnej maści perkusjonalia: naczyniami kuchennymi, elementami perkusjonaliów rozłożonymi na części czy takimi etnicznymi instrumentami jak misy i gongi. Efektem jest płyta nie tyle zrytmizowana co błyszcząca manierą różnego rodzaju perkusyjnych brzmień. Ten soniczny, abstrakcyjny aspekt podkreśla otwierający album „Cantabrica”, „Climatosceptique” to minimalistyczny popis gry na misach, nerwowe ,”Cortège de tête” to szarpane metaliczne uderzenia, a dwunastominutowy „Werner” to polifonia perkusjonaliów, które muzycy dwoją i troją, tworząc ścianę dźwięku. Pędza na złamanie karku i rytm przestaje tu być istotny, najważniejsze zdaje się jak najszybsze naprodukowanie uderzeń, zabarwionych dronowymi pasmami w tle. Imponuje prędkość z jaką gra dwójka muzyków, ale też pomysł, w którym kluczem jest swego rodzaju soniczny, punktowy obraz dźwiękowy, a niekoniecznie rytmiczne kaskady, które często w takich sytuacjach wydają się nudne. Tutaj dramaturgia trzyma za ucho – od potężnych uderzeń, przez mroczne dronowy rodem z horroru.

SUPERKLANG Superklang, Umlaut

Umlaut to arcyciekawa wytwórnia, rozciągnięta między Paryżem a Berlinem, zajmująca się współczesną kompozycją, improwizacją i muzyką tradycyjną. Jest współwydawcą albumu Lumpeks (w ¾ francuskiego), o którym pisałem przed rokiem. Superklang to duet dwójki klasycznie wykształconych muzyków: skrzypka Frédérica Aurier i perkusisty Sylvaina Lemêtre. Ich najnowszy album za punkt wyjścia traktuje instrumenty tradycyjne – smyczki, harpę klawiszową i perski bęben zarb, które jednak wychodzą daleko poza ramy muzyki ludowej. Duet klei z nich utwory o manierze alternatywnego popu, które nieraz eksplodują swoją narracją i tanecznymi zawijasami (Rage De Danse), ale też eksplorują sonorystyczne możliwości, podszyte bitami, które brzmią jak elektroniczne, a powstały w pełni akustycznie (Sucre D Orge). Duet lawiruje między pomysłami ze skrajności w skrajność, co czasem myli tropy i nie do końca trzyma spójność, ale na plus działa niezobowiązujący charakter Superklang – lekkość przeplata się tu z pomysłowymi rozwiązaniami produkcyjnymi, a aura muzyki ludowej, jest opakowana w formie powtarzalnych motywów, które przyciągają rytmicznym powabem i zarysowanymi melodiami.

ANTOINE LOYER & MÉGALODONS MALADES / BÉGAYER Sauce chien et la guitare au poireau, Le Saule

Na Sauce chien et la guitare au poireau znalazły się nagrania kilku zespołów, na co wskazuje napis na okładce, a które później zagrały razem. Muzycznie umiejscowiłbym gdzieś w odmętach freak-folku, wolnej improwizacji i piosenkowych lirycznych tekstów, które rzadko kiedy jednak zyskują przebojową formułę. Ten album jest jak leniwe popołudnie, które ciągnie się niezobowiązująco – gdzieś pojawiają się zaśpiewy, gdzie indziej słodkie melodie, czasem gwałtowne uderzenia, które mogą wybudzić z letargu. Całość ma lekki nastrój, ale i frapującą narrację – Antoine Loyer & Mégalodons malades wypełniają bardziej melodyjną i folkową odsłonę z gitarą akustyczną na pierwszym planie w towarzystwie bębna rommelpot czy inspirowanego indyjskim shruti box boite à bourdon (dronowe pudło). Bégayer to z kolei brzmienie sążniste i rozszalałe, co świetnie pokazuje wykrzyczany „Il y a d’autres chiens rasés”, zagrany na własnoręcznie stworzonych instrumentach strunowych (opisanych jako trois cordes – można je zobaczyć tu), zabarwionych zawijasami na klarnecie i saksofonie. Przypominają się dokonania Animal Collective, ale w 2021 ten album wprowadza świeżość i frapujące spojrzenie na powidoki muzyki tradycyjnej, tworząc baśniowy nastrój.

LOUIS LAURAIN Pulses, Pipes, Patterns, Carton

Poznałem Luisa Laurain, kiedy grał z zespołem Lumpeks w Kościele św. Jana w Gdańsku. W tylnej nawie kościoła imponująco wykorzystał akustykę przestrzeni, co zrobiło na mnie spore wrażenie. Chociaż tam poruszał się w idiomie muzyki jazzowej, na Pulses, Pipes, Patterns jego trąbka stoi jak najdalej od tego, z czym może kojarzyć się konwencjonalne brzmienie tego instrumentu. Laurain preparuje instrument, skupia się na detalach (Franzform), czasem go sampluje, zapętlając w tytułowe wzorce (Rhypnotic), eksploruje rezonans powidoków trąbki (Satellites for Nawel), albo zmienia w perkusję (90’). Część dźwięków jest grana na żywo, część powstała wcześniej, są aplifikowane, zmiksowane z dźwiękami powietrza, terkoczącymi zacięciami i metalicznymi pogłosami. Czasem Laurain przypomina innego trębacza, Mazena Kerbaj, który także dokonuje wiwisekcji swojego instrumentu. Tamten jednak stawia na akustyczne eksploracje, kiedy Laurain możliwości dęciaka, traktuje jako punkt wyjścia, a rozwija je za pomocą elektryfikacji, rozciągania dźwięku i zapętleń ornamentów. Efektem jest błyszczący wieloma barwami album, który trąbkę pokazują z zupełnie innej perspektywy.

GUILLAUME MALARET Élémentaires du combat, Le Cabanon

Guillaume Malaret to artysta dźwiękowy i współzałożyciel wytwórni Le Cabanon. Élémentaires du combat to podróż do przeszłości I krainy jego dzieciństwa, której pejzaż dźwiękowy zarejestrował. Nie mamy tu jednak do czynienia z czystymi nagraniami terenowymi, ale zelektryfikowaną wariacją, która nadaje dźwiękom głębi i o wiele większej wymowy. Odgłosy cykad zlewają się z gęstą dronową magmą w „Fissures, Appel” przypominając dokonania Mirta, a w drugiej części skupić trzeba się jeszcze bardziej – Malaret uchwycił dźwiękowe detale, słyszane w przestrzeniach pustki, na tle szumu międzymiastowych ulic. W „Brises, Soulèvement” Francus uchwycił nagrania powietrza, które przetwarza i tnie tworząc dramaturgiczne napięcie wyłaniającego się znienacka dźwięków, który równie szybko się rozpływa. Sposób nawarstwienia nagrań, elementów muzyki konkretnej i quasi-dźwiękowych sprawiają, że ta wielopoziomowa opowieść przyjmuje spektakl dźwiękowego spektaklu, który wciąga tajemniczym nastrojem, punktowanym przez zarejestrowane dźwięki otoczenia, a doprawionym elektronicznymi pasmami, które nie narzucają się, ale ubarwiają narrację. 

TRAIN FANTÔME Nous sommes dans un rêve, Cudighi/AB Records

Album Train Fantôme jest najbardziej piosenkową pozycją w tym zestawieniu. Duet Lise Dua i Antoine Nouel przypomina mi trochę wydany cztery lata temu album „Paon perdu” również kobiecego duetu Le fruit vert, ale z drugiej strony trochę wczesne dokonania múm albo rodzimego Enchanted Hunters w akustycznej odsłonie. „Nous sommes dans un rêve” łączy w sobie posmak folkowy i elektroniczny. Z jednej strony charakterystyczna forma melodyjności, ma swój starodawny klimat, który podbijają perkusjonalia i delikatne zagrania na gitarze akustycznej. Z drugiej trochę kwaśne syntezatorowe pasmo w tle, któ®e nadaje muzyce lekko psychodelicznego wymiaru. Całość ma jednak nie wymuszony i delikatny nastrój współczesnej baśni, jedną nogą zanurzonej w przeszłości, drugą ujmująco współczesnej. O co dbają wokalistki, które liryczne teksty śpiewają prosto, a jednocześnie trochę niczym kuszące obietnicą nieodkrytych lądów syreny. W tym ostatnim jest klucz do odczytania tego albumu: sennej fantasmagorii, onirycznego nastroju, w którym syntezatorowe wstęgi zwiastują pewną tajemnicę. Albo sen czy marzenie, jak sugerują autorki w tytule.

MATTHIAS PUECH A Geography of Absence, Nahal

Poprzedni album, który nagrał Matthias Puech zwracał uwagę enigmatyczną okładką, geograficznie doprecyzowaną w tytule, ale i muzyką: wyobrażoną dźwiękosferą Alp. Jego trzeci solowy album, położenie również ma w tytule, ale teraz wydaje się bardziej enigmatyczny. Nie wiadomo, gdzie jesteśmy, a może to właśnie ścieżka dźwiekowa pustki? Puech, który jest informatykiem i członkiem Groupe de Recherches Musicales, łączy na swoim najnowszym albumie dźwięki syntetyczne i nagrania terenowe. W pewnym stopniu blisko mu do opisywanego wyżej Malareta, ale kiedy tam wszystko wydaje się bardziej zespojone i jednolite, tutaj wyraźnie słychać poszczególne elementy tej dźwiękowej układanki. Jeśli jeszcze „Hollow” jest mrocznym dronowym otwarciem z wartką dramaturgią, to później kompozytor tworzy noise w rozumieniu łączenia najdrobniejszych elementów w dźwiękową magmę. Świetnym tego przykładem jest „Tunnel Vision”, utwór bazujący na dzwonkach zwierząt w górach, które układają się w gęstniejącą ścianę dźwięku. W „A Faint Beacon” jesteśmy tete-a-tete z tajemnicą ptaków w środku lasu, lekko podbitych elektryfikacją. Pełno tu pociągających zagadek o iście filmowej narracji.

LES CONFÉRENCES BUNKER Masamun, Tanzprocez 

Najdziwniejsze wydawnictwo z całego tego zestawienia. Les Conférences Bunker stworzyli błędny rytuał, którego punktem wyjścia sa modyfikowane perkusjonalia i gęste pokłady elektroniki i noise. Szokować na początku może dynamika utworów: od delikatnych uderzeń, dźwięku tlącego się w oddali, po kumulujące się spazmatyczne uderzenia. Czasem bliżej jest do sonorystycznych, improwizowanych zagrań, kiedy indziej wątków rodem z twórczości Lightning Bolt (Girouette Amulette) lub Clipping (Barbara Goaoulde), zwłaszcza, kiedy podkreślona jest obecność stopy i werbli w towarzystwie elektronicznych połaci (Rémus Et Romulus). Całej tej kasecie towarzyszy idea dekonstrukcji muzyki – od kwaśnych startów przez burzliwe przełamania, balansowanie na granicy hałasu i ciszy, akustycznych zagrań i samplodelii. Ale też wokalnych naleciałości, jak w kosmicznym, rozpędzonym ragga w „Tapas Vandal”). Całośc to obłędny muzyczny kolaż, zabawa formą, poszukiwanie pomyłek, naprawianie ich, tworzenie muzyki na żywym organizmie, gdzie nic do końca wydaje się otwarte na przypadki, zaskakuje aż do końca, chociaż są momenty uciążliwe. Takie soniczne wygibasy są dobrym ćwiczeniem do zrywania z rutyną. 

Prochaine 10