Od lirycznego minimalizmu, przez black-metal, stonowane melodie, free i krajobraz codziennych rytuałów. Wybrałem pięć najciekawszych albumów Patricka Shiroishiego, jednego z najbardziej aktywnych muzyków w tym roku.

>>>Read in English<<<

Raz będzie to scena wybranego kraju, raz ulubiona wytwórnia. W tym roku moją uwagę przykuły zarówno te pierwsze jak i drugie, ale w żadnym wypadku nie miałem poczucia tak wysokiego i zróżnicowanego poziomu jak przy słuchaniu kolejnych albumów Patricka Shiroishi.

Pochodzącego z Los Angeles saksofonistę po raz pierwszy usłyszałem na albumie Tulean Dispatch wydanym przez warszawski Mondoj w 2017 roku, który gromadzi arcyciekawych twórców współczesnej sceny awangardowej i eksperymentalnej. Później opisałem jego album Nakata zarejestrowany razem z Paco Casanova i od tej pory śledzę go regularnie. Shiroishi co chwilę zaskakuje kolejnym wydawnictwem – zarejestrowanym solo albo w licznych kooperatywach. Jest mocno osadzono w muzyce free, a jak wiadomo w tym gatunku łatwo popaść w banał i przegadanie. Jednak nie w wypadku tego saksofonisty. Wychował się nieopodal legendarnego klubu The Smell, tworzył noise, muzykę konkretną albo i subtelny jazz spod znaku ECM (ale nie za słodki).

Miniony rok przyniósł ponad tuzin jego wydawnictw, średnio wychodzi po płycie na miesiąc. Bardzo zróżnicowanych stylistycznie i tematycznie, także bardzo osobistych. To efekty działań solowych, ale przede wszystkim współpracy z artystami o różnej prominencji stylistycznej, co z resztą słychać w tej muzyce – nie zawsze Shiroishi wkracza w muzyczną sferę z dudniącym saksofonem, dopasowuje się do sytuacji, rozmawia muzyką z innymi, czasem ustępuje im miejsca. Dzięki temu pokazuje szeroką paletę swoich umiejętności, co jest głównym wyznacznikiem poniższej selekcji.selekcji. Polecam słuchać dokładnie w takiej kolejności, w jakiej o nich piszę.

PATRICK SHIROISHI Hidemi, Touch Music/Fairwood Music
Shiroishi wydał w 2021 roku kilka albumów nagranych solo, ale ten jest najmocniejszą pozycją. Opowieść otrzymana w duchu lirycznego, ale i ostrego grania spod znaku Alberta Aylera i Battle Trance zawiera w sobie zarówno zwrot w kierunku minimalizmu („Tule Lake Like Yesterday”) polifonicznego współbrzmiewania („Jellyfish In The Sky”), ale i ciętych wstęg, ukazujących silę saksofonu. Koherentne nagranie, dedykowane dziadkowi muzyka – którzy w trakcie II Wojny Światowej trafili do obozu dla internowanych Japończyków – to dojrzała i przejmująca opowieść. Saksofonista balansuje tu na granicy siły dęciaka, jego liryce, ale i emocjonalnym potencjale. Przede wszystkim jednak świetnie podkreśla kompozycyjne umiejętności i ponadczasowy przekaz zawarty w strukturach utworów i ich melodiach.

FUUBUTSUSHI Yamawarau, Cached Media
Kwartet, który w czasie pandemii z saksofonistą zdalnie stworzyli Chris Jusell, Chaz Prymek i Matthew Sage, zainaugurował serię wydawnictw dedykowanych poszczególnym porom roku. To zdecydowanie najbardziej subtelna i delikatna odsłona muzyki Shiroishi, niemniej równie pociągająca. Syntezatorowe pasma, ciepłe brzmienie klawiszy, skrzypce i nadająca okazjonalnie rytm perkusja, ale też cała masa ornamentów, budują spójną muzyczną opowieść. Dźwiękowa pocztówka ulotnych chwil, stworzona koherentnie, mimo że na odległość, ale zawierająca w sobie całą dozę emocji, podpartą spójnym i demokratycznym graniem. Instrumentatium stanowi tu szeroką paletę brzmieniową, a zgrany skład muzyków buduje z niego wciągającą historię.

YOE To Exist Among Wolves, wyd. własne
Gitary i perkusja serwują tu skrzyżowanie free i black-metalu. Za instrumentami kryją się także Tashi Dorji i Thom Nguyen, których nazwiska można wyczytać z anagramów w opisie wydawnictwa. Ciężki, rozpędzony na złamanie karku album zlewa się w gęstą dźwiękową magmę, jednak ma w sobie lekkość kapitalnego przeplatania się kolejnych instrumentów. Popisy Dorji na gitarze są kontrapunktowane przez Nguyena na łopoczących talerzach i ścianie dźwięku bębnów. Nowością jest tu fakt, że Shiroishi odkłada saksofon na rzecz drugiej gitary i rozszalałego growlingu. Dzięki temu nie ma niepotrzebnych dęciakowych wstęg, ale gęsta jak smoła metalowa muzyka sklejona nieodłącznie z rozwichrzoną formą o dozie ciężaru, ale i wyzwalającym wydźwięku.

CLAIRE ROUSAY & PATRICK SHIROISHI Now Am Found, Mended Dreams
Claire Rousay od kilku lat tworzy dźwiękowy krajobraz codzienności w oparciu o muzykę konkretną i nagrania terenowe – ostatnim takim przykładem jest album A Softer Focus. Patrick Shiroishi przyłącza się do tego rytuału codzienności, w którym prym wiodą zwykłe dźwięki otoczenia (tykanie zegara, naczynia, sztućce, lejąca się woda, jeżdżące samochody), ubarwione syntezatorowym ambientowym pasmem, mikrodźwiękami, które budują nienarzucającą się tkankę muzyczną. Błyskotliwe porozumienie bazuje tu na niepozornych niuansach, wyłaniających się z tła pomysłach, które splecione, tworzą wciągającą podróż. Narracja nie wybucha, dramaturgia jest dozowana oszczędnie, mieszają się tu dźwięki i nie-dźwięki, a całość brzmi niezwykle frapująco.

CHRIS WILLIAMS & PATRICK SHIROISHI Sans Soleil, Astral Spirits
Album zarejestrowany z Chrisem Williamsem wydaje się być najmocniej osadzony w idiomie free-jazzowym, a jednocześnie w największym stopniu na pierwszy plan wysuwają się tu sonorystyczne eksploracje. Zaczyna się niemal nieuważalnie, delikatnie, duet wyłania się z ciszy. Operują na instrumentach dętych, co często decyduje o przegadaniu, ale tutaj zyskuje na koherentnym brzmieniu i doskonałej komunikacji obu muzyków. Grają niespiesznie, pozwalają dźwiękom wybrzmieć, czasem stawiają na rezonans i ich przeciąganie („In the pines, In the pines”). Kompozycje nie brzmią ekstatycznie, ale dostojnie – frywolne zagrania są punktowane przez donośne kaskady. Świetnie zgrany duet, który czujnie kontroluje wspólną grę, wydłużając czas, a jednocześnie budując zwartą dramaturgię.