Badanie granic możliwości akustycznej perkusji i gitary.

Koncert Adama Gołębiewskiego i Sharifa Sehnaoui we wrzeszczańskim Kurhausie był nietypowy z trzech powodów. Był pierwszym, w pełni akustycznym setem, który odbył się w tym miejscu. Po drugie, był prawdopodobnie jednocześnie najgłośniejszym ze wszystkich składów, które do tej pory zagrały w tym klubie. Po trzecie – i to wydaje się najbardziej istotne – ukazał diametralnie inne wykorzystanie instrumentów akustycznych, w porównaniu do tego do czego współczesny odbiorca zdołał się przyzwyczaić.

Gołębiewski praktycznie tylko na początku koncertu wydobywał dźwięki z floor toma. Używając w tym celu pałek sztabkowych, budował delikatną, wibrującą powłokę dźwięku, którą stopniowo modulował, dociskając drugą dłonią membranę bębna lub uderzając w nią ze zróżnicowanym natężeniem. Na tym jednak tradycyjnie rozumiane granie na perkusji się skończyło – potem muzyk wykorzystywał wszelkiej maści przedmioty codziennego użytku: plastikowe kieliszki, kawałki metalowych puszek, wiązki drutu, czy też perkusyjny talerz ride. Jeździł nimi po powierzchni kotła, tworząc metaliczne i bardzo szorstko brzmiące dronowe pasma, wysuwające się na najwyższe rejestry, czasem wręcz aż niezwykle chropowato brzmiące dla ucha. Poza bębnem muzyk miał ze sobą jeszcze jeden element zestawu, talerz crush, którego brzmienie modyfikował, kładąc na nim różnej grubości metalowe przedmioty, co ciekawie wzmacniało jego wybrzmiewanie, mocne i bardzo wyraziste. Sharif Sehnaoui swoją akustyczną gitarę podobnie jak Gołębiewski próbował okiełznać, pastwiąc się niemalże nad instrumentem. Wplatając metalowe elementy między struny, preparował jej brzmienie, jednocześnie wystukując nimi po instrumencie – pudle rezonansowym, gryfie bądź też strunach. Wtedy najbardziej przypominały charakterystyczne brzmienie gitary – generując raczej osobliwe i transowe warstwy dźwięku, aniżeli wyraziste melodyjne formy.

Gdzieś w tym występie pobudzało się szaleństwo, próba niemalże dźwiękowego zniszczenia instrumentów, grania hałaśliwego, a jednocześnie wielowarstwowego, w pełni akustycznego i szalenie złożonego. Gama dźwięków była ogromna – od wypełniających przestrzeń klubu drone’ów, przez szuranie, tworzenie przeplatających się interwencji dźwiękowych po delikatne wybrzmiewanie, lub postukiwanie w perkusję, kiedy muzycy zanurzali się w pełni w dźwiękowy sonoryzm swoich instrumentów. To koncert ciekawy pomimo tego że czasem pewne pomysły były eksploatowane zbyt długo, a domknięcie koncertu, owocujące wątkami obecnymi już na początku, wydawało się nie do końca uzasadnione. Czterdziestominutowy ukazał bardzo dobrze dialogujących muzyków, fenomenalnie nawiązujących kontakt w warstwie akustycznej, generującej szerokie spektrum możliwości do nietypowego wykorzystania instrumentów.

Łyżką dziegciu niech będzie uwaga do miejsca, w którym koncert się odbywał. Wiem, że Kurhaus nie jest lokalem, którego główną funkcją jest organizowanie koncertów, ale jeśli już takie działania się podejmuje, warto pamiętać o kilku kwestiach. Darmowy wstęp (czemu jestem przeciwny od dawna) to wyraz niezbyt perspektywicznego spojrzenia na trójmiejski rynek koncertowy – do tego że wydarzenia kulturalne są bezpłatne niekoniecznie dobrze jest widza przekonywać, nawet symboliczna kwota byłaby już wystarczająca. Natomiast używanie automatu kawy w trakcie całkowicie akustycznego koncertu, wydaje mi się pewnym brakiem szacunku zarówno dla muzyków jak i słuchaczy, ponieważ w kilku momentach jego hałas skutecznie zakłócał odbiór muzyki.

Adam Gołębiewski & Sharif Sehnaoui, 17.02.15, Kurhaus.

[Jakub Knera]