Antoni Budzyński pod szyldem Klimt nagrywa i wydaje już od 2008 roku. Dotychcasowe albumy ukazują różne odcienie jego muzyki, ale także stopień jej rozwoju i zaawansowania. Po dosyć tkliwym i wtórnym „Agape”, tegoroczne wydawnictwo może światełkiem w tunelu nie jest, ale ukazuje oblicze muzyka w nowym świetle, uparcie eksperymentującym, chociaż konsekwentnie podążającego obraną dotąd ścieżką.

Trzy charakterystyczne elementy „Genesa” to podbicie warstwy rytmicznej surowymi i szorstkobrzmiącymi bitami, rozwlekłe i transowe repetycje oraz częste wysuwanie na pierwszy plan instrumentów akustycznych. Te elementy dobrze ze sobą współgrają, jeśli tylko jest między nimi zachowania odpowiednia równowaga. Kiedy więc w „A Dream Within A Dream” górę biorą połamane i zbyt łapczywie upchane bity, nie przynosi to zbyt dobrego efektu. Dla odmiany singlowe „Felicity” z nieoczywistym i nianarzucającym się bitem, transową ale bardzo zmienną partią akustycznej gitary i budowanymi w tle drone’owymi pasażami, wywołuje o wiele lepsze wrażenie. Budzyńskiemu kompozycje lepiej wychodzą wtedy gdy nie skupia się na post-rockowym patosie i nie atakuje kaskadą dźwięków, o wiele sugestywniej brzmi gdy muzykę wycisza, bazuje na jednym motywie, który stopniowo rozwija, zachowuje w miarę stałą dynamikę utworów i nie przechodzi ze skrajności w skrajność. Wtedy oniryczny charakter albumu uwodzi, dźwiękowe mgiełki nawarstwiają się, budując wielopoziomową chociaż subtelną i względnie prosta formę.

Klimt ameryki nie odkrywa, czasem wręcz w zbyt oczywisty sposób kopiuje dokonania muzycznych idoli pokroju Sigur Rós czy Explosions in the Sky, ale na „Genesa” często z o wiele większym wyczuciem skrupulatnie buduje narrację utworów – wygrywa wtedy gdy z pozornie niezbyt zróżnicowanych form, wyciąga smaczki, pełne detali i ujmujących dźwięków. Budzyński gra z Klimt także koncerty – wtedy na język sceniczny przekłada materiał z płyty na potrzeby pięcioosobowego składu. To ciekawe zróżnicowanie, bo kiedy tam z zespołem może się wyszaleć, w studiu dopracowuje muzyczne warstwy dźwiękowe i produkcyjne smaczki. Choć mglistej shoegaze’owo-ambientoej magmy nie wyciąga przesadnie z zastałych schematów to w wielu momentach ukazuje swój kompozycyjny potencjał.

[Jakub Knera]