Na swojej drugiej płycie, na którą zespół kazał czekać aż trzy lata, Popsysze trochę zadziornie afirmują, że są „popsuci”. A więc: nie gramy tak prosto jak mogłoby się wydawać, psujemy nasze piosenki, pojęcie rock’n’rolla rozszerzamy tak, jak się nam w danym momencie podoba. Słuchając tego albumu, w głowie mam nie tylko w pamięciu debiut gdańskiego tria, ale też bardzo dobre koncerty, które pokazują że to zespół doskonale odnajdujący się na scenie zarówno w prostych i treściwych, rock’n’rollowych piosenkach jak i bardziej rozszalałych czy improwizowanych utworach. „Popsute” dobrze balansuje na granicy tych dwóch kierunków. Popsysze grają z werwą i życiem, to prosty i surowy rock’n’roll, który jednocześnie nie trąci myszką, ale ma mnóstwo fajnych, chwytliwych rozwiązań. Otwierający płytę „Nie nadążam” to osobliwe spojrzenie na ponowoczesne czasy, w których coraz ciężej być na bieżąco z rzeczywistością, kończy się z resztą mało optymistyczną wizją: „kiedyś odetchnę i wieko się zamknie”. Jej domknięciem jest znajdujący się na płycie trochę dalej „Biały Szum”, w którym bohater dystansuje się od… show-biznesu, kierunku w którym zmierza świat? „Ja nie gram w tej grze/której coraz więcej wokół mniej” śpiewa wokalista i gitarzysta zespołu Jarek Marciszewski.

Sychać tu echa The White Stripes, zwłaszcza za sprawą dosyć garażowego i surowego brzmienia. „Łasi się” bazuje na powtarzalnym, prostym riffie, a z kolei „W samo południe” w drugiej części rozwija się w psychodeliczny odjazd, naznaczony dozą swobodnej improwizacji. Z utworami fajnie zgrywają się teksty i nawet czasem są to zbyt częstochowskie rymy to finalnie decyzja aby przejść na język polski była bardzo dobrym pomysłem. Ten do Popsyszy pasuje o niebo lepiej niż angielski, a i wachlarz poruszanych tematów jest szeroki i ciekawy. Takie wyjątki jak zaśpiewane po angielsku „Come On” z trąbką Tomka Ziętka czy „Honeymoon”, w którym gościnnie na wokalu udziela się Guzik z Flapjack i nieodżałowanych Homosapiens, są fajnym dodatkiem. Poza nimi jest tu jednak masa potencjalnych hitów do radia – doskonałe „Płomieniowanie” z wyciszonym refrenem, „Notatka” z przestrzennie brzmiąca gitarą czy umieszczone na koniec „Oddycham”, finał na odpoczynek, zdystansowanie się od wielkiej cywilizacji, zgiełku, metropolii. Popsyszom udało się świetnie przenieść na tę płytę energię koncertową, ale „Popsute” bardzo dobrze podkreślają ich kompozycyjny zmysł do tworzenia chwytliwych i zgrabnych piosenek, na dodatek śpiewanych po polsku, a jeszcze z niebanalną treścią. Rzadka umiejętność.

[Jakub Knera]