Doskonały koncert, ciekawa lokalizacja i inna niż zwykle forma wydarzenia kulturalnego – to zadecydowało o tym, że piątkowy koncert Felixa Kubina i Mitch & Mitch był jednym z najciekawszych wydarzeń ostatnich kilku miesięcy.

Co fan muzyki lubi najbardziej? Niespodzianki. Poza samą muzyką oczywiście. Bo jeśli zespół nie zagra bardzo dobrego koncertu, nic nie jest w stanie go uratować. Ale bardzo dobrych koncertów jest mało, dlatego bardzo często sale klubowe świecą pustkami. Felix Kubin to jednak marka, która gwarantuje, że nudno nie będzie, podobnie jak Mitch & Mitch. A niespodzianką jest miejsce, gdzie zagrali koncert czyli sala dawnego Kina Zawisza. Dlatego właśnie piątkowy koncert był wydarzeniem ważnym, potrzebnym i po prostu bardzo dobrym. Z trzech powodów.

Po pierwsze – muzyka. W nastrojowej, trochę przesiąkniętej melancholią sali Zawiszy wystąpiła dziewięciosobowa orkiestra. Podobnie jak na płycie „Bakterien & Batterien” pierwsze skrzypce grał w niej pochodzący z Hamburga Felix Kubin, muzyk który na codzień tworzy filmy, muzykę do nich, słuchowiska radiowe, komponuje muzykę współczesną, a nade wszystko od kilkunastu lat w iście awangardowym zacięciu tworzy muzykę, która doskonale obrazuje krajobraz środkowej Europy ostatnich dwóch dekad, łącząc syntezatorowe brzmienia z nowofalowym disco, podlane sosem połamanych rytmów, ducha komunizmu i socrealizmu, z nutką ironii, a jednocześnie precyzji. To ważne, bo wpływ Kubina na materiał z Miczami jest bardzo wyrazisty, zwłaszcza na płycie, czasem nawet Micze zbyt bardzo znikają pod jego pomysłami, jedynie uzupełniając warstwy brzmień swoimi instrumentami. Dlatego bardzo dobrze się stało, że na koncercie w Gdańsku te proporcje się wyrównały. Mitch & Mitch nie pełnili jedynie funkcji na żywo odtworzonych sampli, ale doskonale zrównoważyli pomysły Kubina zróżnicowanym instrumentatium, zappowskimi zabawami i złożonymi aranżacjami, które na żywo wcale nie tak łatwo było odegrać. Najbardziej wyraziści byli muzycy rozstawieni po dwóch skrajnych częściach sceny – Bartek Tyciński budujący zróżnicowane formy na gitarze elektrycznej oraz Miłosz Pękala na wibrafonie i instrumentach perkusyjnych, który idealnie drobnymi brzmieniami dopełniał mocno elektroniczną, kiedy indziej rockową, a czasem wręcz orkiestralną z powodu trzech dęciaków muzykę zespołu. Koncert miał w zasadzie charakter spektaklu teatralnego – z wyważoną narracją, bardziej zawadiackimi ale też transowymi utworami, mającymi trochę charakter ilustracyjny, a trochę przypominający nietypową ścieżkę dźwiękową, w której jednak nie zabrakło miejsca na bardziej liryczne fragmenty. Piosenek nie było prawie wcale bo to materiał wyłącznie instrumentalny, może poza powtarzanym chóralnie „Narzissmus and Musik” i zaimprowizowanej na finał piosence o strażaku. Bardzo dobry koncert i świetne wykonanie na żywo.

Po drugie – miejsce. Ten koncert mógłby odbyć się w wielu przestrzeniach, ale chyba nie wszędzie sprawdziłby się tak dobrze. Charakter muzyki zespołu do Kina Zawisza (w której zmieściło się ponad 300 osób) pasował idealnie. Dawne kino studyjne, pamiętające czasy PRL, ale wciąż w bardzo dobrym stanie (z niesamowitym sufitem z odpadającą farbą) wpłynęło na klimat wieczoru, jeszcze nim wybrzmiały pierwsze dźwięki. Dla wielu osób była to romantyczna wycieczka w przeszłość – kilkanaście lat temu było to jedno ze studyjnych wrzeszczańskich kin (obok Bajki i Znicza), istotny punkt na mapie Gdańska w czasach kiedy filmów nie można było obejrzeć w otoczeniu popcornu w multikinie ani ściągnąć ich z internetu. Dodatkowy element czyli bar, foodtracki przed wejściem i leżaki tuż przy drzwiach Klubu Garnizonowego – to wszystko sprawiło, że na jedną noc pojawiła się w gdańsku efemeryczna przestrzeń, fantastycznie wykorzystująca potencjał miejsca, dawnej, zapomnianej w tej chwili architektury Gdańska. Gratulacje za pomysł dla Instytutu Kultury Miejskiej.

Po trzecie – wykorzystanie miejsca. Stojąc w opustoszałej sali Kina Zawisza miałem te same odczucia co podczas rozmyślań o Stoczni Gdańskiej. Oto bowiem koncert odbył się w gotowym miejscu, który po drobnym remoncie, dysponuje pełną infrastrukturą do działalności kulturalnej – koncertowej, filmowej, teatralnej bądź jakiejkolwiek innej. Jeśli doda się do tego dwie kolejne hale, zlokalizowane na obszarze dawnych koszar, tuż za Kinem Zawisza, mamy niemal gotowe przestrzenie na działalność maści rozrywkowej, bądź kulturalnej, tej bardziej jak i mniej wymagającej. Nie ma więc potrzeby stawiania nowych, modernistycznych budynków, które mogłyby zaburzyć krajobraz urbanistyczny Wrzeszcza tak, jak dzieje się to w co niektórych dzielnicach. Koncert w Kinie Zawisza doskonale pokazuje, jak wielki potencjał mają tego typu stare przestrzenie i że już teraz czekają aż się je wykorzysta. Osiedle Garnizon w kwartale ulic Grunwaldzka-Słowackiego-Chrzanowskiego-Szymanowskiego dopiero zaczyna przybierać na rozmiarach, więc mam nadzieję, że nie zdominują go domy mieszkalne, banki i biurowce, ale znajdzie się tam także miejsce na działania kulturalne i ciekawe przestrzenie, których w takiej dzielnicy jak Wrzeszczu bardzo potrzeba.

Felix Kubin + Mitch & Mitch, Kino Zawisza, Gdańsk, 9.05.14.

[Jakub Knera]
[fot. Bogna Kociumbas]