Przypuszczam, że mniejsze wytwórnie są w stanie lepiej poznać potrzeby i oczekiwania swoich artystów niż tzw. majorsi. Mając kilka zespołów w katalogu jesteśmy w stanie poświęcić się im całkowicie. Poza tym liczę, że słuchacze powrócą liczniej do słuchania muzyki z płyt. To może być nisza, ale wierna i lojalna względem zespołu czy labela. Coraz częściej zdarzają się klienci, którzy w ciemno kupują nasze kolejne wydawnictwa, bo wierzą, że na nowych płytach znajdą to, co lubią – jako kolejny w dyskusji „Jak wydawać muzykę?” wypowiada się Robert Przyszlak, założyciel Thin Man Records.

Robert PrzyszlakJakub Knera: Skąd wziął się pomysł na Thin Man Records? Myślisz, że w naszym kraju brakuje labeli, wydających polską muzykę?

Robert Przyszlak: Pomysł dojrzewał jak porządny ser – latami. Impulsem, który w końcu wyzwolił lawinę zdarzeń, doprowadzającą do wykonania kroków formalnych (złożenia podań, rejestracji VAT i innych nudnych rzeczy) było to, że zespół Muzyka Końca Lata skończył nagrywać swoją trzecią płytę i zastanawiał się, gdzie z nią uderzyć. Duzi pewnie nie byliby zainteresowani, mali mieli swoje poletka, które obrabiali z pasją i raczej nie było im po drodze z „neo big bitem“, jak często szufladkuje się tę kapelę. Postanowiliśmy więc zrobić to razem i potem poszło już szybko. Thin Man Records wystartował 1 marca 2011 roku, miesiąc później ukazał się singiel „Dokąd“ Muzyki Końca Lata, a w maju cały album „PKP Anielina“. Początkową ideą było zgromadzenie pod jednym szyldem całej ekipy muzyczno-towarzyskiej mazowiecko-gorzowskiej, która się zna, lubi, gra wspólnie, choć często kroczy różnymi ścieżkami muzycznymi.

Czy stosujesz jakieś kryteria przy wyborze artystów, których wydajesz? Czy regułą jest to, żeby grali i śpiewali po polsku?

Oczywiście, że stosuję kryteria, ale są dość proste. Wbrew temu, co myśli sobie pewnie większość patrzących na nasz katalog, śpiewanie po polsku nie jest kluczowym kryterium. Tak po prostu wyszło, że do tej pory wyłącznie takie płyty się u nas pojawiły. Cieszę się z tego, bo dla mnie oznacza to, że polska muzyka, ta śpiewana po polsku, ma się dobrze. A mówię to dlatego, że kryterium jest proste – nasze gusta. Często eklektyczne, trudne do zawarcia w szufladkach, ale to one decydują o tym, za co się zabieramy. Nigdy nie kalkulowaliśmy rynkowego potencjału artystów. Wydawaliśmy to, co pokochaliśmy i za czym wskoczylibyśmy w ogień. Takie podejście powoduje, że rzeczywiście walczymy o każdy element promocji, dystrybucji, zdejmując zespołom ten bagaż z pleców. Oni mają tworzyć, grać koncerty. My mamy ich promować i zapewniać jako takie środki potrzebne do ich twórczej egzystencji.

Czy myślisz, że zespoły śpiewające po polsku bronią się w naszym kraju? O dobry polski tekst w końcu niełatwo.

Ludzie często słuchając muzyki, nie zwracają uwagi na tekst. W przypadku utworów zagranicznych to norma, w przypadku polskich chyba w większości tekst też przelatuje. Są gatunki, gdzie tekst jest nieistotny, albo takie, gdzie liczy się banał. W przypadku Thin Man Records wychodzimy z założenia, że artyści nagrywający po polsku muszą mieć teksty na odpowiednim poziomie literackim – mamy przeświadczenie, że jeśli tekst jest dobry, to słuchacz go wyłuska. Szczególnie w przypadku muzyki, która nie jest zapychaczem. I to się sprawdza, zarówno w opinii krytyków muzycznych, jak i słuchaczy. Często w recenzjach i wpisach fanów pojawia się wątek tekstów. Przyjęło się takie myślenie, że łatwiej pisać i śpiewać po angielsku. Ale co w momencie, gdy artysta nie chce, żeby było łatwiej? Po angielsku może sobie nawsadzać w tekst jakieś koszmarki, klisze, „love you so much“, bo to przejdzie. A po polsku, jeśli tekst będzie idiotyczny, to zostanie zmiażdżony na dzień dobry.

Wydajesz płyty CD, ale teraz – widząc na przykładzie UL/KR czy Komet, wchodzisz na poletko winyli. Myślisz że w Polsce jest zapotrzebowanie na polską muzykę na czarnym nośniku (choć w tym przypadku nośnik jest w zasadzie kolorowy)?

To jest dodatek, rodzaj kaprysu, bo w przypadku muzyki alternatywnej trudno na tym nie stracić. Są gatunki (w Polsce), gdzie winyle rozchodzą się na pniu, u nas tak sobie ciurkają. Ale chcemy je wydawać, finansując np. ze sprzedaży plików, bo są dla nas jedną z najsilniejszych wartości związanych z muzyką – prawdziwy, fizyczny przedmiot, wytłoczony w zgodzie z najwyższymi standardami, przenoszący dźwięki w sposób dokładnie taki, jak zaplanowali artyści wraz z realizatorami nagrań – jest w tym jakaś magia. I nawet jeśli dziś trudno wyjść na tym na zero, to mamy nadzieję, być może naiwnie, że słuchacze powrócą liczniej do słuchania muzyki z płyt. I nie chodzi mi o masy – to nie musi być popularne, żeby się opłacało. To może być nisza, ale wierna i lojalna względem zespołu czy labela.

Czy czujesz, że marka Thin Man Records jest już w pewnym stopniu rozpoznawalna? Wydaje mi się, że masz już pewną renomę, a słuchacze kojarzą to, co wydajesz – poza tym pod Twoje skrzydła wpadły takie nazwy jak Komety czy Kobiety.

Właśnie to nazywam lojalnością. Wynika to przede wszystkim z konsekwentnej linii wydawniczej – coraz częściej zdarzają się klienci, którzy w ciemno kupują nasze kolejne wydawnictwa, bo wierzą, że na nowych płytach znajdą to, co lubią. Nawet jeśli jest to tak odległe jak Płyny od UL/KR. Kobiety i Komety to z pewnością duże nazwy w polskiej alternatywie. Jesteśmy dumni ze współpracy z nimi. Są to też zespoły, które doskonale wiedzą, czego chcą – mają pewne oczekiwania, czasem potrzebują większego zaangażowania organizacyjnego, ale też, z racji na to, że funkcjonują na rynku od lat, otwierają drzwi tym mniej znanym artystom z naszego katalogu, czy to grając z nimi koncerty, czy angażując się w promocję. Myślę, że współpraca z nami daje im też pewien komfort – znają nasze mocne strony i ufają, że zajmiemy się ich materiałem profesjonalnie. Przypuszczam, że mniejsze wytwórnie są w stanie lepiej poznać potrzeby i oczekiwania swoich artystów niż tzw. majorsi. Mając kilka zespołów w katalogu jesteśmy w stanie poświęcić się im całkowicie.

Jak finansujesz wydawanie płyt? Z własnej kieszeni, pieniędzy podatników czy artyści sami opłacają sobie to co chcą wydać?

Najczęściej jest to rodzaj kooperacji między artystami a labelem. Wiadomo, że nie wszystko jesteśmy w stanie sfinansować sami, bo wpływy ze sprzedaży nie zbilansują się z kosztami. Najczęściej umawiamy się z artystami na podział kosztów. Ustalamy na co nas stać, a co musimy odpuścić. Oczywiście nie idziemy na kompromis w kwestiach artystycznych – to nie podlega negocjacjom. Tak czy siak są to nasze pieniądze. Nie korzystamy z dofinansowań, czasem zespoły grają koncerty dla miast, samorządów itp., by móc zarobić na studio i realizatora. Ale to jest ich kasa, nie nasza. Trzeba tu zaznaczyć, że tzw. ZAIKS musimy zapłacić nie od sprzedanych egzemplarzy, a od wytłoczonych, więc te koszty startowe są niemałe: tantiemy, tłocznia, drukarnia, promocja. Jeśli pojawia się dochód, to w pierwszej kolejności niweluje on te koszty, a potem, przy dobrej sprzedaży, sprawiedliwie dzielimy się zyskiem z artystami. Podkreślam tu słowo „sprawiedliwie“, gdyż cała nasza strona finansowa poszczególnych projektów jest w pełni transparentna i dostępna dla artystów. Ostatnią sprawą, o którą moglibyśmy się pokłócić, byłyby pieniądze.

Co powinien zrobić młody zespół, żeby wydać płytę? Działać na własną rękę, uderzać do dużego lub małego wydawnictwa?

Nie wiem. Naprawdę. To wszystko zależy od zespołu – od tego, co gra, jak gra, od zdolności organizacyjnych, od medialności. Wiadomo, że debiutantom wydać płytę w istniejących labelach jest ciężko. Samizdat może być dobrą opcją, bo warto sprawdzić na koncertach, jakie jest zainteresowanie kupnem CD. A jeśli koszty tłoczenia są duże, to zawsze można zacząć od serwisów typu Bandcamp. Najtrudniej jest się przebić – tutaj wiele zależy od samozaparcia i, niestety, dojść. Często dobrym zespołom brakuje tylko dobrej promocji, by odnieść sukces. Więc moim zdaniem promocja nadal jest sprawą nie do przecenienia. I nie mam tu na myśli patronatów, które w większości na dobrą sprawę niewiele dają (mamy własną dość przemyślaną ścieżkę postępowania w tej kwestii), tylko kwestie przemyślanego wyglądu notki prasowej, sesji zdjęciowej, okładki płyty, strony internetowej lub aktywności facebookowych. Nie ma jednego przepisu, ale jest kilka spraw, które trzeba ogarnąć, by móc myśleć o współpracy z wydawnictwem.

Czy sądzisz, że Thin Man ma rację bytu na współczesnym rynku? Twoje zespoły regularnie koncertują, a Ty na stronie robisz promocje w ramach których można taniej kupić kilka płyt naraz. Opłaca się?

Działamy w niszy. Oczywiście naszym zdaniem wydawane przez nas płyty, mają potencjał, by stać się głównym nurtem, ale na razie jest to nisza. Dopóki są osoby, które interesuje coś więcej niż składanki typu Top Hits Boom Box Tadadam 2013, dopóty widzę sens naszego istnienia na rynku. Jesteśmy na nim od dwóch lat, zbieramy doświadczenia, wiemy co można poprawić, a co hula dobrze. Taki poligon, którego można doświadczyć na własnej skórze jest bezcenny i nie zastąpi go żaden mądry podręcznik czy żadne opowieści znajomych z branży. Czy się opłaca? Wiadomo, że do jednych wydawnictw się dokłada, a na innych zarabia – cały myk polega na tym, jak to zbalansować. Zysk nie jest istotą naszego istnienia. Czasem wolimy dołożyć, ale mieć satysfakcję w wydania znakomitego albumu.

Które wydawnictwo z katalogu Thin Man było najbardziej opłacalne, a które przyniosło Ci największy „rozgłos”?

Nie przepadam za opisywaniem działalność wytwórni z pozycji Excela. To o tyle trudne, że największa sprzedaż wcale nie oznacza największej opłacalności. Ale bez wątpienia najbardziej rozpoznawalną obecnie naszą marką jest UL/KR. Wiele dobrych rzeczy dzieje się wokół tego duetu od roku. Najbardziej nas cieszy to, że większość z tych rzeczy zadziała się oddolnie. Ktoś komuś coś kiedyś… Nie lubię słowa hajp, bo stało się pejoratywne, ale popularność UL/KR ma wszelkie znamiona dobrego hajpu. Z kolei zespołem, który ma bardzo lojalnych odbiorców jest Muzyka Końca Lata. To jest kapitalny fundament pod działalność Thin Man Records. Zawsze już będą pierwsi, których wydaliśmy i to oni są takim spoiwem, łącznikiem między wszystkimi naszymi artystami. Ekipa MKL jest też zaangażowana w rozwój Thin Mana i członkowie zespołu, choć nieformalnie, pracują ku jego chwale. Są też u nas Drekoty – zespół, w przypadku którego trudno mówić o jakimś oszałamiającym wyniku sprzedaży, ale z wydania „Persentyny“ jesteśmy bardzo dumni. Wiedzieliśmy od początku, że to trudna pozycja, ale nadal głęboko wierzę, że mimo już obecnych rewelacyjnych ocen, sukces Drekotów dopiero przyjdzie.

——————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————

Wypowiedź założyciela Thin Man, Roberta Przyszlaka to kolejny głos w cyklu „Jak wydawać muzykę?”, w którym doświadczeniami i poglądami wymieniają się przedstawiciele polskich niezależnych labeli. Opowiadają jak rozpoczęła się ich działalność, czy ma ona rację bytu, a także jak w ogóle funkcjonują. W dyskusji udział biorą przedstawiciele Bocian Records, Nasiono, Thin Man, Few Quiet People, Oficyna Biedota i Mik Musik.

Dotychczasowe głosy w dyskusji: