Wybrzmiewanie muzyki w przestrzeni o niezwykłych akustycznych właściwościach i to, w jaki sposób zmienia się jej percepcja – te dwie rzeczy ze Speicher V, odbywającego się w berlińskim zbiorniku wody zapamiętam najbardziej.
>> Pełna galeria zdjęć na FLICKR <<
W większej z dwóch przestrzeni zbiornika wodnego w Berlinie Pankow myślę: skąd dochodzi dźwięk? Szukać źródła? Iść za muzykami? A może dać się ponieść rezonansowi, który wypełnia to miejsce? Grają Mazen Kerbaj i Ute Wasserman – widoczni chwilę na samym początku koncertu. Pierwszy ma ze oręż trąbkę, druga swój niecodzienny głos, którym potrafi wydawać niesamowite dźwięki. Krzyczy, świergocze, świszczy, zawodzi. Postacie znikają, aby niespodziewanie wynurzać się z ciemności przy podświetlonych ścianach. Dźwięk jednak cały czas głośno niesie się pośród ceglanych korytarzy.
Ich akustyka dobrze przewodzi dronowe, ziarniste smugi – przepływają tuż przed słuchaczami. Kerbaj snuje przeciągłe frazy na trąbce, które przerywa, uderzając kamieniami o ścianę. Wasserman świszczy i spazmatycznie krzyczy. Dźwięk rezonuje na tle ciszy. Oświetlenie jest oszczędne, w zasadzie tępo wpatruję się w nicość. Mnóstwo pytań: jakie jest źródło muzyki? Co muzycy napotykają po drodze i wykorzystują? Kiedy Kerbaj do trąbki podpina mikrofon z małym wzmacniaczem? Mogę jedynie się domyślać. Speicher przypomina, że przecież nie musimy w i d z i e ć dźwięku, by się w nim zanurzyć. Niby to oczywiste, ale przecież na co dzień mimowolnie fajnie jest zobaczyć muzyków. Dźwiękowy performance napływa ze wszystkich stron, gra ze słuchaczem i ośmiosekundowym rezonansem przestrzeni. Wasserman i Kerbaj przemierzają kolejne pierścienie, ale akustyka jest tak potężna, że w każdym momencie dźwięk donośnie się rozchodzi. Pomaga w tym cisza, a irytuje najmniejszy nawet kamień, słyszalny pod czyimiś butami. Głos odbija się od ścian, dźwięk z trąbki niesie się w dal lub tłumi ją cegła. Kapitalny popis akustycznych możliwości miejsca.
Chwilę później w mniejszym, południowym zbiorniku, w ciepłym oświetleniu muzyków już widać. Jego konstrukcja jest inna. Duży to trzy pierścienie z głównym i bocznym przejściem między nimi. Mniejszy ma scenę w centrum, dookoła niej w owalnej przestrzeni pełnej murowanych łuków siedzą ludzie. Trio Zinc & Copper premierowo przed publicznością wykonuje utwór „Pons” amerykańskiego kompozytora i gitarzysty Duane’a Pitre. To muzyk, który komponuje rozwlekłe utwory bazujące na dronowej jednostajności i mikrotonalności, grane solo z gitarą i nagraniami terenowymi (polecam genialny album “Bayou Electric”), ale też na małe ensembla smyczkowe. Pons oznacza most pnia mózgu, odpowiedzialnego za regulację oddechu, słuchania i głębokiego snu. Tutaj, w mroku przestrzeni, utwór grany przez Elenę Kakaliagou (waltornia), Hilary’ego Jeffery’ego (puzon) i Robina Haywarda (tuba mikrotonalna) stopniowo wypełnia przestrzeń. Dźwięk – od pojedynczych, rozdrobionych partii poszczególnych instrumentów – gęstnieje w jednolitą magmę. Jego minimalizm rezonuje, kumuluje się wśród wysokiego na osiem metrów pomieszczenia. Akustyczne instrumenty zlewają się w imponujący dron, który brzmi jakby ktoś grał na syntezatorze. Monumentalne fale generowane przez dęciaki brzmią potężnie, mocno, tworząc dźwiękowy bezkres, muzyczną epopeję, która może trwać bez końca.
>> Pełna galeria zdjęć na FLICKR <<
Zinc & Copper
Te dwa koncerty w Berlinie zapadają mi w pamięć najmocniej. Jestem na Speicher po raz pierwszy, przez dwa z trzech dni. To festiwal, który przestraja percepcję dźwięku, jego właściwości i sposób odbioru. W mroku sal pełnych pogłosu słucha się muzyki z namaszczeniem – po roku lockdownu ta podziemna świątynia nie pozwala na rozmowy czy komentarze. Zastygła publiczność cierpliwie słucha od początku do końca – niezależnie od tego czy stoją, jak w większym zbiorniku, czy siedzą, jak w mniejszym. Wtedy, gdy muzyka jest nastawiona na interakcję, a artyści tworzą swego rodzaju performance pomiędzy odbiorcami, i wtedy gdy skupieni słuchamy jej, bacznie się przypatrując.
Performatywny charakter na początku ostatniego dnia ujawnia Els Vandeweyer i Reiko Okuda jako Metal Illusion. Duet najpierw w baśniowych strojach podwodnych meduz krąży po większym zbiorniku, szurając metalowymi przedmiotami po podłodze. Błękitne podświetlenie potęguje wrażenie, jakbyśmy byli pod wodą. Uszyta postać muszelkowej księżniczki i plastikowe opakowania po jogurtach sprawia, że lawirujemy między mitami a ekologią, nienachalnie, bardzo subtelnie. Podwodne oceaniczne opowieści są idealnym punktem wyjścia – wszystko, co znajdzie się w wodzie może posłużyć za źródło muzyki. Ale też kolejne elementy: metalowa postać z gwoździ kontrapunktuje szarpane zagrania na pianinie Rieko Okuda. Artystka trzyma ją niczym bohatera z teatru lalek zawieszonego na sznurkach, który wydając punktowe dźwięki „rozmawia” z partiami granymi na wibrafonie: pociągnięciami smykiem, zagraniami pałeczkami, kiedy plastikowe opakowania „elektryfikują” jego brzmienie. Jeśli to brzmi infantylnie, wybaczcie, ale ten parateatralny koncert taki właśnie jest. Trochę kukiełkowy, bardzo zróżnicowany. Krótki, performatywny występ ma swoją dramaturgię: od dźwięków rozchodzących się dookoła zbiornika, przez minimalistyczną, nerwową kumulację, po delikatne, kojące melodie na finał.
Els Vandeweyer i Reiko Okuda Els Vandeweyer i Reiko Okuda
Interakcje między duetami są jeszcze dwie. Sicker Man i Kiki Bohemia serwują dronowy pojedynek na brzmienie gitar elektrycznych, wiolonczeli i wszelkiej maści przeszkadzajek. Ich muzyka jest jak fala, narasta. To jedyny tak bardzo statyczny koncert w dużym zbiorniku. Zaczyna się od drobnych dźwiękowych zagrań Karli Wenzel na hi-hacie, efektach i przeszkadzajkach. Aż muzyka tężeje, rezonuje i uderza przy pociągnięciach po strunach. Akompaniuje jej Tobias Vethake – najpierw na elektrycznym kontrabasie, potem na gitarze elektrycznej. Grają bez nagłośnienia, jedynie z ustawionym kilka metrów dalej niewielkim wzmacniaczem, który niesie dźwięk po pierścieniach zbiornika. Kulminacja to śpiew Wenzel – donośny, przeszywający. Jednocześnie dobry moment aby po 30 minutach zakończyć koncert, osiągając jego apogeum.
>> Pełna galeria zdjęć na FLICKR <<
Na tym tle dosyć blado wypada koncert Audrey Chen i Richarda Scotta. Ta pierwsza przeciągle zawodzi głosem, rechocze, jej mruczenie rozwarstwia się. Scott punktowo kontrapunktuje głos, pluska na syntezatorze modularnym, ale jakby bez polotu. Operowa śpiewaczka brzmi jakby tym razem nie znalazła zrozumienia muzycznego partnera, panuje chaos, koncert koncepcyjnie się gubi.
Richarda Scott
Wcześniej w tym samym miejscu gra Berke Can Özcan, perkusista, który prezentuje materiał z wydanego w ubiegłym roku albumu Mountains are Mountains. Przepiękna płyta, która bazuje na samplach i elektronicznych loopach, a także perkusjonaliach, dociera do słuchacza dwuwarstwowo. Bazą jest elektronika, która – a jakże – rezonuje, tworzy tło dźwiękiem z głośników. Do nich turecki perkusista dogrywa solowo muzykę na bębnach, donicach i metalowych butlach gazowych. Wyłapuję poszczególne utwory z albumu – jak
„The Sheperd” i „Igloo” – które mają potencjał do budowania nieco alternatywnych wersji. Perkusjonalia dźwięczą, a bęben basowy dudni w przestrzeni zbiornika. Intrygujący finał: elektronika subtelnie wybrzmiewa w tle, a muzyk eskaluje brzmienie perkusji, zwłaszcza na gongach i kotłach. Dźwięk pięknie rozprasza się po sali na koniec.
Kiki Bohemia
Speicher to wydarzenie nietuzinkowe. Zwraca uwagę na kilka kwestii: Jedno to samo słuchanie, drugie to sposób w jaki to robimy, trzecie jak ten proces zmienia naszą percepcję na dźwięk. Niby oczywistości, ale kiedy jesteś w ogromnym zbiorniku wodnym albo później opowiadasz, gdzie byłeś na koncercie, kontekst zmienia całą sytuację. W post pandemicznej rzeczywistości taki odbiór z namaszczeniem przemawia do mnie o wiele bardziej. Pozbawiony festiwalowych i klubowych zakłóceń, dla słuchaczy i słuchaczek, którzy w ciszy, ciemności i skupieniu słuchają sztuki dźwięku. Wydawałoby się, że to oczywistość, ale może właśnie dlatego berliński festiwal tak mocno tkwi w głowie tydzień czy miesiąc później – bo jednocześnie w prosty i subtelny, ale na swój sposób spektakularny i teatralny sposób o tym przypomina.