Fire! Orchestra pokazuje jak bazując na groovie i często post-punkowych rytmach są w stanie tworzyć miejsce dla improwizacji, zespołowego grania, ale i piosenek. Ma to w sobie niezwykłą moc. 24 maja zagrali w warszawskim Pardon, To Tu.
Specjalne wydarzenia wymagają specjalnych zaskoczeń. Dlatego Fire! Orchestra nie zaczyna grać na scenie, ale na antresoli. Zdezorientowaną publiczność zaskakuje sekcja dęciaków (Susana Santos Silva, Heida Karine Johannesdottir, Goran Kajfeš, Mats Äleklint), która akustycznie, raz żałobnie zawodząc, kiedy indziej rwąc donośne dźwięki albo sonorystyczne cedząc, niesie falę muzyki nad głowami publiczności. Za chwilę – drugi „solowy” występ – za wzmacniaczem na scenie chowa się i wynurza Mette Rasmussen. Saksofonistka gra agresywnie, punkowo, czasem jej instrument brzmi jak piszczałka, czasem przerywa grę, krzycząc „Hey Man!”. Po niej na scenie czwórka flecistów (Anna Högberg, Fredrik Ljungkvist, Delphine Joussein Mats Gustafsson) – cedzą ostre urywane frazy instrumentów, kiedy indziej harmonijnie współbrzmią wspomagani efektami Joussein, która zapętla swój instrument i maluje w tle ambientowe plamy. Dla przełamania, na koniec za pianinem siada Alex Zethson, który gra na instrumencie niemal perkusyjne, gęsto, mocno szarpie po strunach, prawie tak jakby stukał na maszynie do pisania.
Na powiększonej scenie po przerwie pojawia się 18 osób – cały skład ledwo mieści się między instrumentami i backline. Okiełznanie takiego zespołu, przypisanie muzykom roli i jeszcze zwarte granie nie jest łatwe, ale Gustafsson, który naprzemiennie gra na saksofonie barytonowym i dyryguje całym składem, działa czujnie. Zaczynają od „Cala Boca Lenino”, które de facto służy jako baza do pokazania umiejętności dęciaków, które raz sugestywnie chóralnie zawodzą, a kiedy indziej wydają urwane, improwizowane partie, pomiędzy rytmicznymi patternami serwowanymi przez sekcję (Johan Berthling, Blanche Laufente i David Sandstrom). Są momenty, kiedy brzmią rockowo („Lost eyes in dying hand”). Podczas gdy na płycie sporą część aranżu była przypisana instrumentom smyczkowym, tutaj wtórują dęciaki – brzmią orkiestralnie potężnie zwłaszcza w drugiej części „To gather it all. Once”, gdzie basowe brzmienie podbijają tuba i puzon. Ale są też wyjątkowe momenty solowych popisów – wspomniany utwór otwiera subtelnie malowana gitarowa ściana Juliene Despreza (który później w instrument wprost uderza, ten rzęzi, dźwięk gęstnieje) a Susana Santos Silva ostatni utwór otwiera rozpierającym solo na trąbce: brzmi donośnie, co przeplata stukaniem w instrument, syczeniem i pohukiwaniem.
Na bis piosenka: cała orkiestra gra „At Least I am Free”, cover Chic zarejestrowany na „Arrival” – świetny, melodyjny kawałek, mi przypominający nawet Broken Social Scene. Tu błyszczy kolejny solista: David Sandström znany z Refused, który przez cały koncert naprzemiennie siada za zestawem perkusyjnym albo śpiewa. Zarówno melodyjne śpiewa jak i ostro wydziera się do mikrofonu. Kumulują się dęciaki, przez co całość brzmi o wiele mocniej niż na albumie; finał to spazmatyczny popisu dwójki perkusistów. Fire! Orchestra pokazuje świetnie jak bazując na groovie i często post-punkowych rytmach są w stanie tworzyć miejsce dla improwizacji, zespołowego grania, ale i piosenek. Ma to w sobie niezwykłą moc.