Muzyka kolumbijskiego Romperayo na „Que Jue?” to wielobarwne spojrzenie na cumbię przez pryzmat współczesnych brzmień i muzycznego nieskrępowania. A pochodzący z Nigru Hama na albumie „Houmeissa” stworzył muzykę kosmiczną, wielowątkową, która buduje pomost między tradycją a futurystycznym brzmieniem.
Tradycyjna muzyka z Ameryki Południowej i Afryki w bardzo dużym stopniu już dawno zaistniała w światowym mainstreamie. To również w tych miejscach, w różnych państwach – bo każde z nich ma bogate tradycje –coraz to nowsze pokolenia nieustannie dokonują twórczego odświeżania tradycji muzycznej w bardzo współczesnej i atrakcyjnej formie. Charakterystyczne dla gatunków melodie i rytm poddawane są nowym interpretacjom i – splecione z współczesnymi brzmieniami – budują szeroki obraz muzycznej historii, z którą coraz silniej utożsamiają się kolejne generacje (polecam śledzić Basy Tropikalne – audycję i inicjatywę promująca współczesną scenę muzyczną obu tych kontynentów). Jeszcze lepiej, jeśli lokalny folklor jest tylko punktem wyjścia do budowania bardzo współczesnej i oryginalnej muzyki – tak jest w przypadku nowych albumów pochodzącego z Kolumbii Romperayo i Hamy z Nigru. Poza faktem, że oba albumy zostały stworzonej w pojedynkę, łączy je wiele – umiejętne i pomysłowe wykorzystywanie elektroniki, zamiłowanie w syntezatorowych kwaśnych wstęgach, ale też bardzo osobliwe i twórcze podejście do przetwarzania warstwy rytmicznej.
O jednym i drugim kontynencie można napisać sporo. W przypadku Ameryki Południowej ukuto nawet termin New Weird South America – trochę dla żartu, ale odnosząc się do funkcjonującego kiedyś New Weird America – który gromadzi pod tym parasolem masę zespołów patrzących na muzyczny dorobek przez współczesny pryzmat muzyki elektronicznej, czerpanie z sampli czy wykorzystywanie tradycyjnego brzmienia do nowej muzyki klubowej. Kolumbijska scena z roku na rok jest coraz aktywniejsza, a jednym z jej przedstawicieli jest perkusista Pedro Ojeda (który udziela się w takich zespołach jak Frente Cumbiero, Los Pirañas czy Chúpame El Dedo z Eblisem Javierem Álvarezem, twórcą równie interesującego Meridian Brothers). Ojeda założył Romperayo, projekt-laboratorium zainspirowany archiwalnymi nagraniami z kolumbijską muzyką z lat 50., 60. i 70., które zaczął zabarwiać brzmieniem syntezatorów. O ile pierwszy album, wydany w 2015 roku, nagrał z całym zespołem (m.in. z Alvarezem), o tyle Que Jue? jest już efektem pracy solowej.
Najważniejszy element tej muzyki to sugestywny rytm charakterystyczny dla cumbii, kolumbijskiego tańca narodowego. Błyskotliwa gra Ojedy na sporym zestawie perkusyjnym zwraca uwagę w każdym utworze, ale jego podejście do folkloru ma bardzo psychodeliczny posmak. Que Jue? bazuje bowiem nie tylko na perkusjonaliach i instrumentach, ale też na samplach, które regularnie błyszczą na nagraniu. O ile debiut był zawadiacką zespołową grą, na której najważniejsza zgranie i zabawa, otwarta i podatna na zmianę, o tyle teraz prym wiedzie linearna narracja na granicy samplingu i perkusyjnych kaskad. Świetnie słychać to w rozpędzonym „El Tombo Volador”, gdzie transowy cumbijski rytm jest w zasadzie doskonałą podstawą do zabawy złożonym zasobem sampli i dodatkowych dźwięków. Z kolei otwierający „Que jue?” i „Ay Que Pulguita” to niemal klasyczny zwrot w kierunku cumbii, ale podkręcony kwaśnymi syntezatorami i quasi-orkiestralnymi samplami. „Maquino Ladero” zwalnia rytm, a na pierwszy plan wysuwa się charakterystyczny dla gatunku akordeon. Ojeda gra muzykę radosną i nieskrępowaną, ale nie stroni od eksperymentów (jakby cała jego twórczość nim nie była). „Estudio corto para sintetizador en cumbia genérica” to – jak wskazuje nazwa – krótki, ale wymowny przerywnik, że syntezatorowy miks z cumbią może mieć też bardziej awangardowy sznyt. Que jue? to ponad wszystko krótkie i wyczerpujące utwory, które zachwycają lekkością, błyskotliwością łączenia sampli i instrumentaliów. Bo przecież taka świdrująca trąbka w „Machuca, Millo y Caja” może być zarówno nagrana na żywo, ale też wykorzystana jako sample (obstawiam to drugie), tyle że to w sumie nieistotne, bo gęsty i wielowątkowy efekt stworzony przez Ojedę to wielobarwne spojrzenie na cumbię przez pryzmat współczesnych brzmień i muzycznego nieskrępowania.
Bardzo współczesne (wręcz futurystyczne) spojrzenie na tradycję prezentuje też Hama. Jego album ukazał się nakładem Sahel Sounds – labelu, który przygląda się muzyce Tuaregów, ludu zamieszkującego obszary Sahary na pograniczu Algierii, Libii, Mali, Nigru i Burkina Faso (ale nie tylko, o czym opowiada ten fascynujący dokument). Najczęściej w odsłonie gitarowej – bardziej rockowej (Mdou Moctar – genialny koncert na Tremor 2018), ale też folkowej (Les Filles de Illighadad). W katalogu wytwórni pojawia się elektronika, nie aż tak często, ale Hama na tym tle jest fenomenem. To muzyczny freak, na co dzień taksówkarz (kłania się Hailu Mergia) – stąd na tworzenie nowej muzyki potrzebuje dużo czasu. Czerpie z tuareskiej tradycji, ale tę pustynną muzyką mieli na elektroniczny, dyskotekowy format. Podąża tropami wytyczonymi już dawno przez Mammane Sani, który z jednej strony ochoczo budował melodie pełne prymitywnych bitów, ale z drugiej strony robił to z zapałem godnym Felixa Kubina. Hama pierwsze pomysły zrealizował już na wydanym cztery lata temu Torodi, ale masa jego nieoficjalnych nagrań ukazywała się w różnej formie (można je też było usłyszeć na weselach).
Delikatne syntezatorowe brzmienia i komputerowo wygenerowane gitary są wykorzystane tak, żeby zdekonstruować muzyczną tradycję, a jednocześnie wepchnąć ją na nowy poziom. Wielowarstwowe syntezatorowe polirytmie funkcjonują na kilku planach, pustynnie i kosmicznie, ale też piosenkowo, nawiązując do lat 80. Tym lepszy efekt, że powstały na FruityLoops (bo ograniczenia Yamahy w końcu dały się we znaki), stosunkowo prostym oprogramowaniu. Nie są tak odczywiste do odczytania jak spojrzenie na cumbię u Romperayo – to nomadyczne ballady i weselne pieśni przetworzone w ścieżkę dźwiękową żywcem wyjętą z filmu science-fiction. Ale tak jak Ojeda, Hama znajduje bez problemu punkty zbieżne ze współczesną sceną elektroniki. Obaj czerpią z przeszłości i tradycyjnych aranży, ale nie zapatrują się w nie za bardzo – trawią inspirację, aby tworzyć współczesną muzykę, która wygląda w przyszłość.
O ile jednak wtedy było to przełożenie tuareskiej muzyki na język prosto brzmiących klawiszy i surowej elektroniki – nagranych na Yamaha PSR-64, które można było zaprogramować w skalach arabskich – o tyle Houmeissa to zupełnie inna bajka: muzyka kosmiczna, wielowątkowa, która buduje pomost między tradycją a futurystycznym brzmieniem. Hama zawadiacko snuje syntezatorowe arpeggia, osobliwą muzykę drogi, wyciągając esencję z folkloru i przedstawiając jej barwne oblicze w formie new age i techno z Detroit. „Bororo” to zapętlone, pełne pogłosu klawisze i prosty bit, który stopniowo przechodzi w monumentalne brzmienie. Tytułowy utwór jest kwaśną interpretacją, a „Takamba” świdrującą psychodelią, zarówno w wersji oryginalnej jak i w genialnym remiksie.
Delikatne syntezatorowe brzmienia i komputerowo wygenerowane gitary są wykorzystane tak, żeby zdekonstruować muzyczną tradycję, a jednocześnie wynieść ją na nowy poziom. Wielowarstwowe syntezatorowe polirytmie funkcjonują na kilku planach, pustynnie i kosmicznie, ale też piosenkowo, nawiązując do lat 80. Tym lepszy efekt, że powstały na stosunkowo prostym oprogramowaniu FruityLoops (bo ograniczenia Yamahy w końcu dały się we znaki). Nie są tak oczywiste do odczytania jak spojrzenie na cumbię u Romperayo – to nomadyczne ballady i weselne pieśni przetworzone w ścieżkę dźwiękową żywcem wyjętą z filmu science-fiction. Ale tak jak Ojeda, Hama bez problemu znajduje punkty zbieżne ze współczesną sceną elektroniki. Obaj muzycy czerpią z przeszłości i tradycyjnych aranży, ale nie zapatrują się w nie za bardzo – trawią inspirację, aby tworzyć współczesną muzykę, która spogląda w przyszłość.
SŁUCHAJ:
Romperayo: 🎵Spotify 🎵Tidal 🎵Deezer 🎵Apple Music
Hama: 🎵Spotify 🎵Tidal 🎵Deezer 🎵 Apple Music
Romperayo Que Jue?, Discrepant.
Hama, Houmeissa, Sahel Sounds.