Nie raz utyskuję na niedostatecznie rozwiniętą scenę elektroniczną w Trójmieście. Pisząc to, nie mam na myśli jej niskiego poziomu, ale małą liczbę artystów, odważnie czerpiących z wielu odsłon muzyki elektronicznej. Dalekie, solowy projekt Marcina Szulca, swoją przygodę zaczął kilka lat temu od prób remiksów utworów Nine Inch Nails, chociaż tych tropów próżno szukać w jego twórczości. Dużo za to odniesień do twórców wydających w takich labelach jak Ninja Tune i Warp Records – by wymienić Amona Tobina czy Flying Lotusa. Muzyka Dalekie nie jest jednak ich mozaiką, a jedynie daleko wyczuwalną inspiracją. Szulc ciekawie buduje rytmiczne partie utworów, jednocześnie zanurza się w poszarpaną elektronikę. Detale mieszają się tu z pulsującym basem i partiami syntezatorów. Umiejętnie łączy brzmienia syntetyczne i akustyczne jak chociażby wyłaniająca się spod wielu warstw gitara w „Grainy”. Wprowadza ludzki element do tej odhumanizowanej muzyki, aby zaraz przykryły ją syntezatory na zmianę z ambientowymi pasmami w tle albo szorstkimi dźwiękami przypominającymi brzmienie silnika. Błyskotliwe utwory, których jest stosunkowo mało (to zaledwie 20 minut!) zaskakują zmianami wątków, a jednocześnie nie nużą – może taki jest właśnie sposób na stworzenie dobrego i z granego materiału. W końcu wyczerpującą a jednocześnie pomysłową epkę nagrał swego czasu także Rhythm Baboon. Dalekie w tytule „Futurama” sugeruje brzmienie przyszłości i bardzo często te mieniące się różnymi barwami dźwięki brzmią, jakby ktoś wyciągnął je z innej czasoprzestrzeni. Są wielowymiarowe, potrzebny jest do nich odpowiedni soundysystem, żeby w pełni docenić skrupulatnie skonstruowane utwory. Dużo w nich też wartkiej akcji – raz następuje kumulacja jak w otwierającym, tytułowym utworze, kiedy indziej muzyka delikatnie odpływa w przestrzeń jak w „Terminate Anxiety”. Czekam na więcej.
Dalekie, Futurama, wyd. własne, 2017.
Jakub Knera