Od lekcji głębokiego słuchania Meredith Monk i Ryoji Ikeda, przez medytacje Tarta Relena i FUJI|||||||||||TA, psychodeliczne podróże Jameszoo’s Blind Group i Flock po powrótdo przeszłości z Commodore i Robert Henke – tegoroczny Rewire pokazał wiele obliczy współczesnego świata muzyki, który proponuje różne opowieści o rzeczywistości.
>>> Pełna galeria zdjęć na FLICKR <<<
Kiedy tłum rozsiądzie się na fotelach, ze sceny zaczyna dobiegać narastający, rezonujący dźwięk. Perkusyjny dron tworzony na talerzach crash powstaje przez pocieranie pałeczkami z gumową główką po ich powierzchni i delikatnym obracaniu. 10 osób wykonuje matematyczne przejścia między nimi, grają jednostajnie, tworząc wybrzmiewającą powłokę, która niesie się po sali Amare. W pewnym momencie każdy trzyma już dwie pałeczki, tym razem kotłowe: najpierw uderzają rezonująca w sąsiednie talerze, potem zmieniają na pałeczki tradycyjne i uderzają w czubek perkusjonaliów. Migotliwe spazmatyczne uderzenia interweniują w jednostajne tło, aż w końcu w finale kolejne fale uderzeń sprawiają, jakby dźwięk dosłownie przelatywał po sali. Nagle, niespodziewanie wszystko znika. Mantryczna, świetnie wykorzystująca akustykę miejsca kompozycja Ryoji Ikedy, wykonana przez Les Percussions de Strasbourg, rezonuje w uszach. Z gwaru tłumu wprowadza nas w stan medytacji.
Kilka godzin później podobny efekt wywołuje Cellular Songs Meredith Monk i Vocal Ensemble. To oszczędny, surowy wręcz koncert, stworzony w myśl starej szkoły awangardy. Polifoniczne wokalizy budują tu wielowątkową opowieść, dopełniane elementami performatywnymi, tanecznymi akrobacjami. Stopniowo pojawiają się brzmienia skrzypiec i fortepianu, ale tylko jako dodatek. Monk z zespołem śpiewa i buduje narrację oszczędnie. Gra z ciszą, nie spieszy się, dramaturgia ma formę spektaklu, który wychodzi poza koncertowe ramy. Jest w tym dokładna i skrupulatna. Abstrakcyjne wokale tylko na chwilę ustępują miejsca tekstowi, kiedy śpiewa „Happy Woman” o rożnych odsłonach kobiecości. Wymowny, przejmujący koncert.
>>> Pełna galeria zdjęć na FLICKR <<<
Minimalizm Monk podoba mi się najbardziej – kiedy dzień później wykonuje Memory Game z Bang on a Can All-Stars wszystkiego jest tu już za dużo. Oszczędność zastępuje przepych gęstych kompozycji ensemble, ograniczenie gestów przyćmiewa zbyt rozbudowana choreografia zespołu. Monk najlepiej wprowadza w trans zawieszenia, rozciąga czas, czerpiąc z prostoty – Cellular Songs świetnie to pokazało.
Ten moment trwania, budowania opowieści, świetnie pokazał koncert FUJI|||||||||||TA w mrocznej sali Korso. Zbudowane organy, które przez cały czas koncerty wypełniał konstrukcją z powietrzem pompowanym samodzielnie, inspirują się klasyczną japońską formą gakagu. Muzyk świetnie zbudował dramaturgię – zaczynając od zapętlenia piszczałkowatych brzmień, potem generuje dronowe, wielowarstwowe powłoki. Na finał spłótł te środki, dodając do nich pomrukiwania i wykrzykiwania wokalne. Medytacyjny utwór był jak test głębokiego słuchania, ale jednocześnie zachwyca realną pracą muzyka: ciągłym przekręcaniem gałek, zmianą frekwencji, pilnowaniem brzmienia na konsolecie i świetnie skonstruowanej narracji.
Program Rewire jest obszerny, punkty które wybieram balansują między dwoma biegunami: medytacją, a szaloną improwizacją i nieokiełznaniem. Drugi raz w ciągu pół roku zobaczyłem duet Tarta Relena, znów w kościele (grają w Lutherse Kerk). Katalonki swoją podróż w czasie – wykorzystują treści śródziemnomorskich poematów śpiewana na polifoniczne wokale i elementy elektroniki – świetnie dramatyzowały: od chóralnych zaśpiewów, przez zrytmizowanie utworów po podszycie ich bitami, z cały czas zachowaniem sakralnego charakteru. Znów zadzialało.
FUJI|||||||||||TA
Nie do końca przemawia do mnie granie na styku elektroniki i brzmienia skrzypiec. To ,co sprawa się w materiale studyjnym duetu —__–___ który tworzą More Eaze i Seth Graham albo Jeremiah Chiu i Marta Sofia Honer, na żywo trochę nuży. Zabrakło tym koncertom przemyślenia tego, jak przełożyć je na język koncertu. Podobnie jest z Grouper – ten oniryczny koncert był rozwlekły, nie trzymał na pięciu, dłużył się; szkoda. Niejako ich przeciwieństwem byli Jameszoo’s Blind Group, których muzyka na płycie jest bardzo hermetyczna, zniuansowana na detale brzmieniowe, natomiast na żywo przeistoczyła się w buzujący, rozpędzony amalgamat na kwasie, na który składa się brzmienie syntezatora, fortepianu, basu i perkusji.
Jednym z najlepszych momentów Rewire był koncert Bitchin Bajas, których w końcu udało mi się zobaczyć. Punktem wyjścia była ubiegłoroczna kaseta Switched On Ra – w psychodelicznych kolorach i dymie brzmią kwaśno i mrocznie. Rozbujane i transowe utwory wciągnęły, także wtedy gdy Dan Quinlivan sięgnął po mikrofon. Trio stworzyło set na pograniczy hauntologii, kolaży i krautrockowego sznytu. Wszystko pełne detali, syntezytorowych polifonii i elektronicznej mgiełki – momentami jak transowe BBC Radiophonic Workshop na kwasie.
Bitchin Bajas
>>> Pełna galeria zdjęć na FLICKR <<<
Bitchin Bajas grali w Koorenhuis – poza nimi tutaj najczęściej goszczą artyści z kręgów jazzu. Najlepiej wypadał Flock, debiutujący zespół reprezentacji sceny brytyjskiej. W zasadzie wszystko wybrzmiało w pełni demokratycznie – perkusyjne akrobacje Sarathy Korwara i Bex Burch były świetnie dopełniane budowanymi wstęgami na instrumentach klawiszowych Ala MacSweena i Danalogue. Zwłaszcza ten drugi dał się ponieść w impresyjnym minimalistycznym zapętleniu, ale też gęstych basowych wstawkach na syntezatorach. Najmocniej zapadła w pamięć Tamara Osborn, ktora sięga po flet i saksofony, świetnie niuansując muzykę. Najlepiej na saksofonie barytonowym, gdy tworzyła przeciągły i mocny dron, który dodał muzyce kwintetu charakteru.
Wcześniej w tej sali grała Jaimie Branch, która z kwartetem stworzyła rewelacyjną, rozbujaną opowieść: od gęstego groove, przez szalone improwizowane formy, po piosenkowe momenty, kiedy śpiewa o Ameryce i zawodzi wokalem w towarzyszeniu chórku kolegów. Alabaster DePlume gra tu ze składem Flock utwory w dużej mierze pochodzące z albumu Gold. Czasem było psychodelicznie, kiedy inedizej transowo; mocny było moment, gdy zaśpiewał „I Was Gonna Fight Fascism”. Zwłaszcza, kiedy po wyliczance powodów do nieangażowania się pada wymowne „I was gonna fight fascism / But it was too late”. W punkt – chociaż na festiwalu nikt z artystów, których widziałem, nie odniósł się do wojny na Ukrainie, ten moment w uniwersalnym wymiarze przypomniał, ze trzeba reagować w czas.
Jaimie Branch Fly or Die Robert Henke
Wisienką na torcie festiwalu był Robert Henke, który dołączył do programu w zastępstwie, ale zaprezentował wspaniały program CBM 8032 AV, inspirowany komputerami Commodore. Ogromne maszyny wyglądały archaicznie w porównaniu do dzisiejszej technologii, Niemiec ubrał się niczym wykładowca na politechnice, co w przepięknej sali Koninklijke Schouwburg abstrakcyjnie. Tyle, że muzyka, która z nich płynęła – prosta i minimalistyczna – w połączeniu z wizualizacjami wciągnęła i na swój sposób zachowała swoją ponadczasowość. Henke nie cieszył się, że to gra, ale nadał koncertowi formę – od ziarnistych dronowych napięć, po technoidalne formy.
Świetne zwieńczenie Rewire, który od lekcji głębokiego słuchania, medytacji i psychodelicznych podróży, skończył się dla mnie podróżą w czasie 40 lat wstecz. Holenderska impreza pokazała jak muzyką można kreować różne narracje rzeczywistości – niezależnie od tego czy to minimalizm w nowej Amare czy pulsacje techno w osiemnastowiecznym teatrze pod malowidłami Henricusa Jansena na sklepieniu.