Muzyka jako katharsis, recycling idei albo forma pomocy – trzy płyty powstałe w czasie kwarantanny pokazują, że wywołała ona twórcze impulsy.
Pandemia to okres trudny dla wielu artystów, o czym opowiadała mi niedawno Lea Bertucci. Po kilku tygodniach lockdownu pojawia się jednak coraz więcej muzyki, która powstała w tym niełatwym okresie. Na poniższych przykładach jej źródła wydają się różne: krzyk z domowego zacisza, do którego nie może dojść na scenie; spojrzenie z dystansem na dotychczasową twórczość i ukazanie jej w innym świetle; ale też wsparcie potrzebujących. W każdym przypadku wciągają i oferują interesującą perspektywę – czy to najnowsze wydawnictwo portugalskiej trębaczki Susany Santos Silva czy nowy materiał dwóch duetów: Lea Bertucci i Amirtha Kidambi oraz Moor Mother i Olof Melander.
Susan Santos Silva, The Same Is Always Different
Na okładce płyty Santos Silvy The Same Is Always Different widzimy widok z okna pokoju, w którym komponuje. Codziennie inny, co zobaczycie po ściągnięciu całego wydawnictwa. Tak samo jest z jej instrumentem: w każdym kolejnym utworze jej trąbka brzmi inaczej. Kiedy po 21 minutach „The” zapada cisza, wrażenie jest ogromne – wcześniej dźwięk wypełnił szczelnie przestrzeń, a w momencie ciszy fizycznie odczuwam jego brak, słysząc jak bardzo napęczniał w pomieszczeniu. Szorstkie solo, które na zniekształconej brzmieniowo trąbce gra Silva, brzmi przeraźliwie, chropowato, noise’owo. To, wydawałoby się, rozpaczliwy krzyk artystki uwięzionej w domu, która przebija się nim przez ściany.
Susana Santos Silva ma na swoim koncie wiele płyt. Solowe wydawnictwo wydaje się jednak zawsze być ważnym punktem odniesienia, to swego rodzaju statement – tu impulsem do jego powstania jest pandemia, która posłużyła za pretekst do pokazania jak barwnym i frapującym językiem trąbki można operować. Silva nieraz dmucha mocniej, wierci dźwiękiem w przestrzeni, wysyłając w świat gorzki hejnał z portowego mieszkania. Słychać jak ograniczenia jednego instrumentu można wykorzystać, jak genialne barwy maluje na swoim dęciaku; ale też jak potrafi go wzmocnić dzięki efektom i pogłosom. „Same” to trąbka bardziej harmonijna, ale wyciszona, nieśmiała, ledwo bulgocząca na powierzchni z chropowatym szmerem w tle. „Is” to sonorystyczne pogrywanie z szumem, fokus na detale i mikrodźwięki, szmery, piski, czasem coś co przypomina ptasie świergotanie. „Always” – donośny dron rezonujący w przestrzeni, wzbogacony o efekt pogłosu; muzyczny tunel. „Different” może wydawać się bliski temu, co słyszeliśmy na początku płyty, ale to zupełnie inna faktura brzmieniowa i wypluwanie dźwięku; trąbienie jest lżejsze, rozwarstwione, może nawet trochę bardziej liryczne. Eksperymentując z brzmieniem, technikami wykonawczymi, balansując na granicy drone music, noise, sonoryzmu i improwizacji, Susana tworzy przejmującą i osobistą opowieść. To obraz pandemicznej codzienności, która inspiruje, wcale nie jest powtarzalna i służy jako katalizator rozwoju, bo The Same Is Always Different to szalenie ważny punkt na drodze twórczej tej wyjątkowej trębaczki.
Amirtha Kidambi i Lea Bertucci opublikowały drugie nagranie w ciągu raptem pół roku pod szyldem nieocenionej wytwórni Astral Spirits. Im także nie można zarzucić braku aktywności – Kidambi rok temu wydała drugą płytę z Elder Ones (przy okazji której rozmawialiśmy), a Lea Bertucci po wspaniałym Resonant Field niedawno opublikowała Acoustic Shadows. Na End of Softness EP wychodzą od materiału powstałego przy okazji prac nad Phase Eclipse, aby w procesie kolażu, reedycji ukazać swoją twórczość w nowym, innym świetle. Wydawnictwo z ubiegłego roku opiera się na wokalu Kidambi, który Bertucci przekształca i którym manipuluje poprzez efekty lub magnetofon reel-to-reel. Kluczowe, że wszystko dzieje się fizycznie, analogowo, nie w post-produkcji. Na nagraniu Live at the Kitchen można zobaczyć na żywo, jak niesamowite dźwięki generuje Kidambi, jak kapitalnie bawi się głosem, wychodząc od karnatyckich improwizacji po wokalne zgrzyty i piski, to szeroki wachlarz emocji. Fantastycznie to spektrum poszerza Bertucci, która na stole mikserskim i taśmach zmienia częstotliwość głosu, prędkość, filtruje je, zniekształca, zwielokrotnia.
End of Softness jest wydawnictwem bardziej intensywnym niż poprzedniczka, gęstszym, często operującym kontrastami. Z jednej strony w procesie modulacji wokaliz Kidambi, czasem pociętych, czasem zupełnie dalekich od oryginału. Kiedy indziej punktujących, histerycznych („Hysteric Arch”) czy płaczliwych („Destroying Angel”), ciągnących się wolno i ociężale, ale czasem też lirycznie („Siren Call”). Bertucci wykorzystuje je trochę na zasadzie samplodelii, osobliwego scratchowania, podkreślając jak fenomenalnie nośnik – w tym przypadku taśma – wpływa na dźwięk. „False Profits” przypomina mi wręcz zacinające się kasety w walkmanie, którego namiętnie używałem w okresie nastoletnim, z czego Bertucci czyni niesamowity atut. Podobnie jak zapętlane, modyfikowane, piskliwe, niby chóralne ptasie zaśpiewy w utworze tytułowym, które przykrywa w pewnym momencie sapanie o zabarwieniu erotycznym, a wokal Kidambi brzmi jak męsko-damski dialog. End of Softness to frapująca muzyczna opowieść, pełna sprzecznych zestawień, ale sugestywnie poprowadzona przez dwie doświadczone artystki.
Moor Mother muzycznie jest równie płodna – jesienią wydała kolejny solowy album Analog Fluids of Sonic Black Holes, kilka tygodni temu ukazało się jej drugie wydawnictwo z Irreversible Entanglements. Tym razem podjęła współpracę z Olofem Melanderem, który również chwilę temu wydał album Crumbs – wspólnie stworzyli osobliwy i barwny soundtrack codzienności, który wychodzi od metodologii free-jazzowej, w której artystka się lubuje. Szwed ją strukturyzuje – spina ją w bardziej zrytmizowanej i zamkniętej formie, łącząc wpływy elektroniczne, jazzowe i ambientowe. To muzyczny mixtape, ścieżka dźwiękowa o bardzo wciągającym flow. Pozornie pierwszoplanową rolę spajającą pełnią wokale, ale sugestywne ramy buduje sama muzyka: wciągająca, spójna i konsekwentna. To czasem medytacyjne, kojące melodie (świetny „Hemlock” z trąbką Aquilesa Navarro), kiedy indziej utwory rozpisane na wokale, jak frapujący „Oleander”, gdzie połamana perkusja jest kontrapunktowana przez wokalizy Ashanti Newman. Są niezwykłe smaczki jak partie pianina Vijay Iyera w „Wolfsbane”, gościnny udział Elliota Levina, który snuje wstęgi na flecie w „Ol Time Religion” czy bitowy „Nightshade”. Anthologia 01 to album nagrany w duchu free i spiritual-jazzu – Moor Mother kroczy w tym kierunku co Sun Ra, ale za oręż przyjmuje rap, poezję, rytmiczną elektronikę. A jeśli dochodzi do tego pomocowy cel nagrania tej muzyki – wszystkie środki idą na Futurist Fund – to widzimy jak na dłoni, że epidemia przynosi tu podwójny, niezwykle pozytywny efekt.