Rewire przypomina, że muzyka słuchana w skupieniu i detalu wywołuje kolosalne wrażenie.
Trzy momenty z Rewire, które zapamiętuję najbardziej:
Elisabeth Klinck, która w jednej z sal Theater aan het Spui toczy intymną walkę z ciszą.
Lukas De Clerck, który w napięciu gra swoje dronowe suity na piszczałkach teleskopowych.
Ex-Easter Island Head, którzy rejestrują własny śpiew na smartfonach, by za chwilę przepuścić go przez przetworniki gitarowe.
Elori Saxl [zdjęcie: Jakub Knera]
Elizabeth Klinck gra tak cicho, że ledwo słychać dźwięki – trzeba wytężyć słuch, by cokolwiek usłyszeć. Siedzę w pierwszym rzędzie. Artystka gra na skrzypcach, a właściwie zanurza się w melodii – momentami śpiewa. Gdy spodziewam się eksplozji dźwięku, nic takiego nie następuje. Jej występ oparty jest na materiale z nowej płyty Chronotopia – oszczędnej, minimalistycznej, wybrzmiewającej delikatnie na tle ciszy. Utwory, w większości instrumentalne i introspektywne, bywają wzbogacone abstrakcyjnym wokalem. Klinck na koncercie sprawia wrażenie lekko speszonej – może zdziwionej, że publiczność słucha jej muzyki w tak głębokim skupieniu i niemal absolutnej ciszy. „Zazwyczaj jestem dość głośna” – mówi w pewnym momencie. Teraz jednak wszyscy kontemplujemy ten występ z pełnym skupieniem, niemal nabożnie, tak jak dzieje się to na wielu koncertach tegorocznego Rewire.
Lukas De Clerck gra donośnie, a jego muzyka niesie się po wnętrzu Lutherse Kerk. Tym razem siedzę w pierwszym rzędzie – inaczej niż zwykle na koncertach w tej przestrzeni. Artysta gra na podwójnych piszczałkach teleskopowych, aulos – to wymarły instrument grecko-rzymski z podwójnym stroikiem, którego replikę stworzył sam, po latach pracy nad ich konstrukcją. Występ jest napięty i skupiony – słucham niemal bez tchu. Gra bez przerwy, pojedynczy ton rozpływa się w przestrzeni świątyni – jest minimalistyczny i przytłaczający jednocześnie. Gdy muzyk kończy, musi złapać oddech, a my z nim – to, co się wydarzyło, rezonuje nie tylko w przestrzeni, ale i we mnie.
Podczas koncertu Ex-Easter Island Head widownia z zaciekawieniem obserwuje, co właściwie dzieje się na scenie. Weather otwierają szmery generowane przez haptyczne silniczki wibracyjne, które „tańczą” po strunach gitar, tworząc brzmienie przypominające nagrania terenowe. Potem dźwięki rosną – uderzenia pałeczek w struny gitar pojawiają się w równych interwałach, a w utworze Norther przechodzą w niemal taneczny rytm, który wraca jeszcze w finale. Kulminacją jest Magnetic Language – fragmenty wokaliz zarejestrowane w quasi-chóralnej formie są odtwarzane w samym centrum poziomo ułożonych gitar, a następnie cięte i modulowane przez przetworniki. Ludzie w zdziwieniu przysłuchują się emocjonalnie brzmiącemu, półludzkiemu, półzmechanizowanemu chór.
Colin Stetson [zdjęcie: Jakub Knera] Nala Sinephro [zdjęcie: Jakub Knera]
To chwile koncertowe, które zapadają mi w pamięć najmocniej – jakby czas na moment się zatrzymał. Cisza i skupienie, które narzuca program Rewire, potrafią wyostrzyć odbiór muzyki w zaskakujący sposób.
Ale wyjątkowych momentów jest więcej.
Ben LaMar Gay gra z zespołem na dzwonkach, które tłumią własnym ciałem, tworząc polifoniczną strukturę. Po serii improwizowanych, abstrakcyjnych fragmentów (na perkusję, gitarę, kornet i tubę) tempo zwalnia. Artysta sięga po dzwonki i zaczyna w nie rytmicznie stukać, a zespół dołącza, uderzając w dzwonki i tłumiąc je na ubraniach, na klatce piersiowej. Powstaje rytmiczna kompozycja, która rodzi się z ciszy i ewoluuje w spójny utwór. To fascynujące przełamanie ich setu.
Pamiętam też koncert duetu Able Noise – balans między zwartą a rozimprowizowaną muzyką na perkusję i gitarę elektryczną; ich surowe, zgrzytliwe brzmienie ma w sobie liryzm i dzikość. Wraca do mnie intensywny występ Ego Death – projektu Resiny, Aho Ssana, który zastępuje solowy performance Alvina Luciera. Ich set to gęsta forma dźwiękowa, balansująca między noise’em, dronem a metalem. Karolina Rec gra na wiolonczeli wzmacnianej efektami, Aho Ssan buduje buzujące warstwy elektroniki.
Able Noise [zdjęcie: Jakub Knera] NYX Collective [zdjęcie: Jakub Knera]
Podobne wrażenie wywołuje koncert Use Knife – tria założonego przez irackiego wokalistę Saifa Al-Qaissy’ego, belgijskich muzyków Kwintena Mordijcka i Stefa Heerena oraz artystę wizualnego Younissa Ahamada. Zespół łączy brzmienia Bliskiego Wschodu z elektroniką, post-punkiem i EBM, tworząc energetyczny, transowy spektakl z mocnym ładunkiem politycznym. W sali Paard ich koncert staje się jednym z najbardziej tanecznych wydarzeń festiwalu – wizualizacje dopełniają tę współczesną, rytualną dyskotekę.
Wyjątkowy jest też koncert Colina Stetsona. Choć nie improwizuje, wykonuje pięć długich kompozycji tworzonych na żywo, bez zapętleń, opartych wyłącznie na oddechu i technice kołowej. To mantryczne, intensywne granie, pełne fizyczności, rezonujące potężnie w drewnianej sali Amare. Gra sam, ale wypełnia przestrzeń emocją i siłą.
Kilka dni wcześniej udaje mi się zobaczyć solo Alvina Currana (w programie miał zaplanowane trzy koncerty). Omijam jego występ na rzece, ale docieram na koncert w Lutherse Kerk, gdzie artysta tworzy kolaż dźwięków – ekscentryczny, momentami groteskowy, ale niezwykle sugestywny. Jego muzyka działa na wyobraźnię i dźwiękowymi urywkami, komentuje współczesność.
Moin [zdjęcie: Jakub Knera]
Żałuję, że nie udaje mi się dostać na koncerty Laurie Anderson i Joanny Barbary – cieszą się ogromnym zainteresowaniem. To dobrze, że Rewire sięga po klasyków. Szkoda tylko, że nie zawsze dostrzega, jak wielką mają oni siłę przyciągania: ich koncerty powinny odbywać się w większych przestrzeniach. To zresztą potwierdza wagę tego festiwalu – z jednej strony prezentuje nowości i stylistyczną różnorodność, z drugiej przypomina o fundamentach awangardy.
Koncert duetu Sealionwoman to kolejne zaskoczenie – operowy śpiew i brzmienie kontrabasu, granego smyczkiem i palcami, tworzą gęstą, minimalistyczną, niemal metalową formę. Równie ciekawy jest Moin – projekt Toma Halsteada i Joe Andrewsa (znanych z Raime) oraz perkusistki Valentiny Magaletti. Ich muzyka, łącząca gitarowe brzmienia z elektronicznymi wpływami, balansuje między surowością a nastrojowością, tworząc hipnotyczne, lekko psychodeliczne pejzaże dźwiękowe.
Dwa koncerty oparte na głosie szczególnie zapadają mi w pamięć. Kolektyw NYX – kilkunastoosobowy zespół wokalny – w Grote Kerk wygląda jak sabat czarownic. W pomarańczowych szatach, w surrealistycznej scenerii, brzmią jakby odczarowywały świat muzyką. Z kolei Bitoi – szwedzki kwartet złożony z trzech wokalistek i basisty – występuje w Lutherse Kerk. Ich polifoniczne śpiewy zapętlają się, a gitara basowa odbija te struktury, przekształcając kompozycje z minuty na minutę.
Use Knife [zdjęcie: Jakub Knera] Eiko Ishibashi [photo: Jakub Knera]
Body Meta to trzy gitary, ale centrum stanowi perkusja Grega Foxa. Nie mogę też nie wspomnieć o koncercie Elori Saxl z kwartetem smyczkowym – ambientowa muzyka rozbrzmiewa w Lutherse Kerk (chyba właśnie dochodzę do wniosku, że to moja ulubiona przestrzeń Rewire). Siadam na antresoli – dźwięk unosi się lepiej, a przez okna wpada ostatnie światło dnia. Tworzy się niezwykła atmosfera.
W tej samej przestrzeni festiwal kończy dla mnie koncertem Eiko Ishibashi. Artystka wykorzystuje sample z filmu Evil Does Not Exist, ale nie tylko, są też partie perkusji, gra na flecie poprzecznym, składając z tych elementów refleksyjną całość.
Między koncertami często błąkam się po Hadze jak flâneur – planuję przejścia, liczę czas, poluję na miejsca w pierwszym rzędzie. Odległość od sceny zmienia sposób słuchania. Wychodzę z koncertowej ciszy w miejski gwar – jak po występie Lucasa de Klerka, kiedy widzę jego instrument z bliska, albo po Elizabeth Klinck, gdy najmniejszy szelest wydaje się być tuż przy uchu. Rewire przypomina, że muzyka słuchana w skupieniu i detalu wywołuje kolosalne wrażenie.
Sealionwoman [photo: Jakub Knera] Ex-Easter Island Head [photo: Jakub Knera] Ego Death (Resina + Aho Ssan) Eiko Ishibashi [photo: Jakub Knera]