Odyseja w Helsinkach: jazz spotyka się z muzyką elektroniczną, tradycja z eksperymentem, a dźwięki z całego świata swobodnie się przeplatają. Bez headlinerów, bez podziałów – czysta eksploracja dźwięku.

Ten koncert to czysta żonglerka. Otis, spazmatycznie wygrywający frazy na saksofonie, przykuwa wzrok od pierwszej sekundy. Razem z Petterem Eldh przerzucają się melodiami, frazami i motywami w ekstatycznym, wybuchowym dialogu. Gęsty groove, saksofonowe riffy, barwne klawisze Dana Nicholsa i połamana rytmika Tilo Webera na perkusji wznoszą ten jazz na zupełnie nowy poziom – rwany, niespokojny, niepokorny, zawadiacki.

„Dobrze jest być w domu” – mówi później Otis, Szwed mieszkający na stałe w Berlinie. „Dobrze jest być tam, gdzie przynależymy”. Czy ma na myśli Skandynawię, czy Helsinki? Nie wiem, ale oznacza to, że z jego przyjaciółmi i społecznością jesteśmy razem dzięki muzyce i temu festiwalowi.

Jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów jest koncert Islaja. Wszystko zaczyna się od detali – pohukiwania na fleciku, drobnych dźwięków, subtelnych postukiwań. W pewnym momencie dołącza do nich loop, muzyka zapętla się i nabiera gęstości. Potem pojawia się beat – dźwięki stają się bardziej taneczne, rytmiczne, aż nagle eksplodują, przechodząc w transową dyskotekę. Isalaja początkowo stoi za sprzętem dosyć zachowawczo, ale w końcu daje się pochłonąć transowości swoich utworów. To miejska dyskoteka, ale jednocześnie organiczna – elektroniczne bity przeplatają się z naturalnymi brzmieniami: świstami, pochukiwaniami, drobnymi, niemal pierwotnymi elementami.

Jestem na Odysseus Festival, wydarzeniu organizowanym przez Mattiego Nivesa. Znam go od ponad dekady, jeszcze z czasów, gdy współtworzył Flow Festival – dziś jedno z największych muzycznych wydarzeń w tej części Europy. W 2013 roku stworzył od podstaw własny festiwal We Jazz, a trzy lata później pod tą samą nazwą powołał do życia wytwórnię. Początkowo skupiał się na fińskich artystach, ale szybko rozszerzył działalność na całą Europę i świat. Dziś We Jazz prezentuje szeroki przekrój muzyków – od Y-Otis, Lindy Fredrikson i Koma Saxo po Amirthę Kidambi, Jasona Nazarry’ego czy Petera Evansa. To eksploracja nowych kierunków w europejskim jazzie, przypominająca działania tego co w Chicago robi International Anthem – podejście szerokie, odważne i bez ograniczeń. Obok wytwórni funkcjonuje również We Jazz Magazine, który nadaje ton rozmowom o jazzie.

W 2021 roku na Lonna Island narodził się Odysseus Festival, który w ciągu trzech lat rozrósł się na tyle, że w 2024 roku musiał przenieść się do Kulttuuritehdas Korjaamo. Jego idea? Muzyka świata – nie w klasycznym, skomercjalizowanym ujęciu „world music”, lecz jako autentyczna podróż przez dźwięki różnych zakątków globu. Brak headlinerów, brak podziałów na ważniejszych i mniej ważnych artystów. Pochodzenie ma znaczenie, ale nie stanowi głównego punktu programu. To prawdziwa muzyczna odyseja, w której kraj artysty nie jest marketingowym hasłem, lecz naturalnym kontekstem. Na plakatach festiwalowych nie znajdziesz skrótów państwowych przy nazwach zespołów – dzięki temu publiczność słucha muzyki bez uprzedzeń, pozwalając się jej w pełni pochłonąć.

To wszystko sprawia, że Helsinki, za sprawą działań Mattiego Nivesa, stały się jednym z najciekawszych miejsc dla miłośników jazzu i muzycznych poszukiwaczy. Odysseus Festival to nie tylko święto dźwięków, ale też manifest równości i otwartości – idea, która coraz mocniej rezonuje w świecie muzyki.

Odysseus wyróżnia się pod wieloma względami. Odbywa się latem, ale głównie w zamkniętych przestrzeniach. Nie eskaluje w wielki rozmach, choć edycja 2024 wymusiła przeniesienie z wyspy na stały ląd. Festiwal patrzy na muzykę szeroko – jazz, elektronika, tradycja i eksperyment mieszają się tu w ogromnym kotle bezgatunkowości. To festiwal dostrzegający, że w płynnej rzeczywistości trzeba porzucić sztywne kategorie.

Dlatego zaskakuje. Na przykład zespołem Ainon – dwa smyki, saksofon i perkusja, subtelna, misternie rozwijana narracja. Albo Supersposition – formacja, jakiej w wielu krajach nie sposób sobie wyobrazić, bo tu mężczyźni grają wyłącznie w sekcji rytmicznej. Linda Fredrikson na alcie i barytonie oraz Adele Sauros na sopranie i tenorze mają razem tyle mocy, że czuję to, gdy jestem tuż za nimi, ale także gdy stoję na końcu sali Vaunusali.

Odysseus sięga też po muzykę tradycyjną i post-tradycyjną z najodleglejszych zakątków świata. Ustal Noor Bakhsh wciąga w trans swoją hipnotyczną grą na elektrycznym benju – dźwięki płyną, wirują, mantrycznie zawieszają się w przestrzeni. Širom w niewielkiej kinowej sali grają „tylko trzy utwory”, ale łącznie trwają niemal 40 minut – ich dźwiękowy performance to jednocześnie medytacja, zabawa akustyką przestrzeni i niespodziewane zwroty akcji. Tu dźwięki rodzą się z dziesiątek instrumentów, albo nagle pojawia się rozsypywane konfetti.

Ensemble Nist-Nah to z kolei gamelanowy skład pod wodzą australijskiego perkusisty Willa Guthrie, który gra, siedząc wśród publiczności, atakując zmysły kaskadą polifonicznych perkusjonaliów. Kamilya Jubran na lutni oud snuje liryczne pieśni-lamenty z serca Palestyny, a Victor Herrero czaruje ciepłymi, pełnymi melancholii hiszpańskimi melodiami. „Jakże inaczej się tu gra” – mówi w pewnym momencie. „W Hiszpanii do tej sali wszedłbym ze zgiełku ulicy, w Helsinkach jest pusto i cicho”.

Są też zespoły międzygatunkowe, jak Horse Lords, którzy łączą minimalizm, mikrotonalność i folk w swojej matematycznej, transowej formule – świetnej i skoncentrowanej, jak zawsze. Albo KMRU, który drugiego dnia, po północy, buduje linearną, zawieszoną dronowo-ambientową przestrzeń dźwiękową w sali Kulmasali.

Wyjeżdżam z Odysseus Festival z torbą winyli i głową pełną wspomnień. To festiwal budowany w sposób oryginalny i na przekór światowym trendom. Ale przecież to Helsinki – a We Jazz to marka, która nie ma wątpliwości co do własnego kursu. W przerwie między koncertami mam okazję zbić z Nivesem piątkę i szybko idę zająć miejsce na kolejny występ. „Za dużo dobrych koncertów, żeby mieć czas z Tobą porozmawiać!” piszę do niego kilka dni później, a on szybko odpowiada: „To najlepszy powód, żeby się do mnie nie odzywać!”