Minimalistyczne post-jazzowe improwizacje, średniowieczno-elektroniczne zaśpiewy, dystopijnej loopy i dronowe msze. Co tydzień polecam cztery najciekawsze premiery muzyczne. Od teraz w rozbudowanej wersji.

Kilka lat temu zacząłem od cotygodniowych list. Od ubiegłego roku śledzę premiery płytowe i co tydzień wybieram cztery (czasem więcej) warte uwagi. Krótko je polecam, chcę je pokazać innym. 

Jestem świeżo po lekturze książki „Mood Machine. The Rise of Spotify and the Costs of the Perfect Playlist” autorstwa Liz Pelly, przerażającej w wielu miejscach, kiedy okazuje się, że największy serwis streamingowy jest trochę niczym muzak do zabijania ciszy w orwellowskim stylu podprogowych komunikatów, z którymi walczy Winston Smith. Liczy się ilość, a nie jakość, nabijanie kobzy, a nie poznawanie nowej, często niszowej muzyki.

Stąd pomysł, żeby Fantastyczna Czwórka przyjęła nieco bardziej rozbudowaną formułę, którą mam nadzieję uda mi się zachować w cotygodniowych interwałach. To często albumy o których nie napiszę nigdzie indziej, nie wyrobię się z pitchingiem ale też forma innego ujęcia działu recenzji, od którego na tej stronie zaczynałem. Spieszmy się słuchać płyt, tak szybko wychodzą. I są fantastyczne!

Gregory Uhlmann, Josh Johnson, Sam Wilkes
Uhlmann Johnson Wilkes
(International Anthem)

Właśnie ukazało się wznowienie „In the Moment” Makaya McCravena, od ktorego zaczęła się moja przygoda z International Anthem. Potem w 2017 roku udało mi się go nawet zaprosić na Jazz jantar w Gdańsku. Ale chicagowski label ma wspaniały tydzień – w poprzedni piątek ukazał ię nowy Alabaster DePlume (nie wydaje złych płyt!), a teraz wspaniałe wydawnictwo trójcy Gregory Uhlmann, Josh Johnson, Sam Wilkes. Nie ma się co rozpisywać o ich obszernym dorobku, trzeba o tej wyjątkowej płycie, efekcie spontanicznej sesji, muzyce delikatnej i lekkiej. To muzyka która drży pod powierzchnią, minimalistyczna, w której lekko wyczuwalna linia basu, czasem zniekształcanego saksofonu albo gitary elektrycznej zmienia wydźwięk całego utworu. Muzyka, która się tli, trwa, post-jazzowo przeplata się z ambientowymi plamami, a jednocześnie zachwyca czujnością tych doświadczonych muzyków, którzy nie grają ekstatycznie, a wzajemnie się nasłuchując tworzą obłędnie liryczną opowieść.

Sopraterra
Seven Dances To Embrace The Hollow
(Präsens Editionen)

Muzyka Magdy Drozd i Nicola Genovese, którzy spotkali się z Zurychu brzmi łączy w sobie wiele elementów – od powidoków muzyki quasi-elektronicznej, saksofonowych pulsacji w stylu Colina Stetsona, trochę przypomina mi dokonania Andrzeja Korzyńskiego na albumie „Diabeł” a trochę alternatywną ścieżkę dźwiękową do „Siódmej pieczęci” Bergmana. Seven Dances To Embrace The Hollow brzmi jak nieoczywisty rytuał, który z jednej strony sprawia wrażenie odkopanego artefaktu, z drugiej cechuje go współczesne brzmienie, brzmi trochę barokowo, trochę jak współczesne elektroniczne eksperymenty, ma w sobie coś z jukstapozycji Wojciecha Rusina i Svitlany Nianio. Ma ambientowa delikatność i dronowy mrok, jest trochę jak parateatralne słuchowisko, gdzie kompozycje są osadzone w narracyjnym szkielecie, w którym zebrane instrumenty, detale, pokrzykiwania i dźwiękowe zapętlenia tworzą osobliwą, dziwaczną dramaturgię.

Dania and Rosso Polare 
Keep Smoking Swamp
(Parallaxe Editions)

Śledzę to, co robi Dania od jej wspaniałego albumu Voz, gdzie swój wokal łączyła i przetwarzała razem z elektroniką. Tym razem artystka połączyła siły z włoskim duetem Rosso Polare, które też co jakiś czas wyłania się ze swoimi ciekawymi wydawnictwami. Znają się nie od dziś, a ich wspólny materiał to efekt improwizowanych sesji, o często mrocznym, przerażającym nastroju w skrajnie dystopijnej odsłonie. Łączą się tu zaloopowane, pulsujące formy, elementy nagrań terenowych, basowe linie w tle, czy delikatnie budowana tkanka dźwiękowa z najróżniejszych sampli i mikrodźwięków. Surrealistyczna muzyka jest inspirowana antykolonialistycznymi pracami poety Aimé Césaire, do którego odnoszą się już w tytule ale też w rozmytych, abstrakcyjnie brzmiących tekstach, zaśpiewach, które hipnotyzują, ale tak samo wyparowują, brzmią efemerycznie, mimo że budowane kompozycje są bardzo przejmujące emocjonalnie w treści, niosąc w sobie podskórną, zniuansowaną muzykę.

Golem Mecanique
Siamo tutti in pericolo
(Ideologic Organ)

Karen Jebane nagrywająca jako Golem Mecanique wpisuje się we francuską scenę, która kapitalnie odświeża tradycję albo bazując na niej tworzy bujne, współczesne utwory. Swój współczesny folk tworzy na «drone box» (a mechanised hurdy-gurdy) and zither, a tytuł luźno odnosi się do ostatnich słów wywiadu z Pier Paolo Pasolini. Efektem są pieśni żałoby i smutku, niekończące się brzmieniowo dronowe kompozycje o czasem lekko black-metalowym posmaku (pod względem tekstury i kolorytu, nie formy). Pracując na styku mikrotonalności, sakralnego brzmienia, w które wplata swój śpiew, tworzy kontemplacyjne, sakralne utwory, ktore zdają się nie mieć końca, ale oszałamiająco rezonują. Minimalistyczne i poetyckie, a jednocześnie na swój sposób obezwładniające, hymny, medytacje, rytuały jako punkt wyjścia traktujące tajemnicze odejście wybitnego reżysera. Muzyka żałoby, refleksji, rodzaju mrocznej i eksperymentalnej mszy, trawienia odejścia za pomocą dźwięku i muzyki.