Roadburn poszerza spojrzenie na wycinek sceny muzycznej, która w Tilburgu ujawnia swoje niezwykle obszerne spektrum.
Jest taka scena w filmie „Pokój nauczycielski” z 2023 roku: nauczycielka wchodzi do klasy, zmęczona i zirytowana sytuacją, która aktualnie dzieje się w szkole, proponując uczniom wykrzyczenie swojej złości. Cała sala wypełnia się ogromnym hałasem jak na zawołanie, emocje zostają rozładowane. Po tegorocznym Roadburn trudno mi nie patrzeć podobnie na „ciężką muzykę”. Ciężkość, którą ze sobą niesie, swego rodzaju uwolnienie, katharsis można poczuć zwłaszcza na żywo. Nie uczono nas mówić o emocjach, pomaga nam w tym muzyka.
Ściany dźwięku, ciężkie bity, trans, repetycje – te elementy pozwalają choć na chwilę przenieść się w nieco inny wymiar, inaczej doświadczać rzeczywistości, zanurzyć w wir tnących gitar, migoczących talerzy, industrialnych czy metalicznych bitów. Czuję to, gdy po raz drugi w ciągu roku słucham koncertu Ragany. Jest gęsto, intensywnie i maksymalnie głośno, ale minimalistycznie, bo to przecież tylko gitara i perkusjA. Porywające emocjonalnie utwory z Desolation’s Flower mają niespotykaną moc. Masywna ściana dźwięku pochłania, a wokale są obezwładniające. Kiedy krzyczą „Death to America, Free Palestine”, wydaje się, że zespół gra tak, jakby miał nadejść koniec świata. Ragana pierwotnie oznaczała wróżkę, a w Prusach, kilkaset lat temu, niedaleko miejsca, w którym mieszkam, była boginią śmierci i przemienienia. Czy koncerty, których tu doświadczam lawirują właśnie na takim pograniczu?
Podobnie czuję się na koncercie zespołu Agriculture, który gra w większej sali obok. To bardzo emocjonalny występ, z melodiami ukrytymi za ścianami dźwięku; mocno poruszające doświadczenie. Robię zdjęcie, potem je oglądam – koncert nie jest w ciemności, ale w feerii barw. Roadburn właśnie tak „definiuje ciężkość”: w nieoczywisty sposób, ciężar zestawiony z ekstatycznym graniem, łopoczące bity z emocjonalnymi riffami na gitarach.
Przestrzenie, w których odbywają się koncerty mają znaczenie. Zespoły z programu niespodziewanie grają sekretne koncerty w Skate Hall. W tej odsłonie oglądam Coach Slut na dzień przed premierą ich płyty – zespół nie gra w ciemności, tylko w bieli halogenów; część publiczności obserwuje ich z daleka, stojąc na rampach, część jest obok. To niezwykle emocjonalne przeżycie, także wtedy, gdy wokalistka Megan Osztrosits szuka katharsis w cierpieniu, dosłownie i fizycznie, uderzając się w głowę mikrofonem, przez co po kilku minutach krew spływa jej po całej twarzy. Wciągające doświadczenie, intensywna muzyka, a ostatni utwór, gdy gitarzystka Amy Mills sięga po trąbkę, jest zaskakującym, ale niezwykłym zwieńczeniem tego koncertu.
Na drugim biegunie znajduje się Khanate, zespół, który w przeciwieństwie do większości koncertów maksymalnie spowalnia obroty, gra długi i powolny doom, ospale powracając na scenę po 19 latach. Ich warstwowy, skrupulatnie napięty metal rozciąga się do granic możliwości. Kolosalna blacha talerza, rozpięta za perkusistą, czeka w końcu na wybrzmienie przez niemal cały koncert. Niezwykłe doświadczenie, zwłaszcza w kontraście do emocjonalnego koncertu Ragana.
Lord Spikeheart Khanate
Jest też ciężkość ukryta w folku, w koncercie Lankum, którzy czerpią z tradycyjnej muzyki irlandzkiej, ale serwują ją w mocnej, ciężkiej, repetytywnej formie. Mogą zaskoczyć wielu, ale pasują do tego programu, pokazują, jak „zdefiniować ciężkość” z innego punktu widzenia. „Cześć roadburnowe dziwolągi, chcieliśmy, żeby nasze piosenki brzmiały jak orki zjadające hobbitów” – mówią w pewnym momencie. Patrzą na to z dystansu, ale wiedzą, że Roadburn oznacza ekstremum. Te folkowe, szantowe kompozycje nabierają ciężkości, transowości i metalowej powtarzalności, która wwierca się w głowę podczas słuchania.
Ciężkość prezentuje też Forest Swords, którego transowe, gęste utwory otrzymują bardzo skoczną, basową i intensywną wersję, a towarzyszy mu Andrew PM Hunt, grający na saksofonie i grzechotkach – swoiste muzyczne misterium. Wagą ciężką jest też Richard Dawson, który co prawda, trochę żartując, śpiewa i gra tylko na gitarze, ale jego pociągająca muzyka, zakorzeniona w brytyjskim folku i językowej zabawie, a jednocześnie prosta, daleka jest od lekkości. Też pasuje do festiwalowego kontekstu.
Roadburn często rezygnuje w programie z gitar, pokazując, że ciężkość to także bity, industrialne brzmienie i frontalny atak. Tak jak w przypadku koncertu Body Void, których oglądam pierwszego dnia – to intensywna ściana dźwięku, emocje, łopocząca perkusja i bardzo mroczna atmosfera. Tego samego dnia widzę Mirusi Mergina, artystkę z Litwy, grającej połamane rytmicznie struktury i narastające elektroniczne fale dźwiękowe, co w efekcie daje najbardziej dramaturgicznie ekscytujący koncert festiwalu. Industrialna, gęsta elektroniczna muzyczna magma pokazuje historię z bagien, dronów i bardzo dynamicznych industrialnych bitów.
Ciężki jest również koncert Lorda Spikehearta, wokalisty zespołu Duma, który widziałem dwa lata temu na Le Guess Who? Pełen połamanych bitów, ciężkości, intensywnej i gęstej muzyki z obrzeży metalu i industrialu. Wszystko grane z laptopa, do którego wokalista krzyczy, rapuje i serwuje spoken word.
Mirusi Mergina Blood Incantations Forest Swords
Są też jaśniejsze momenty – jeden z dwóch koncertów Clipping, lżejszy, bardziej emocjonalny, z gościnnym udziałem Sharon Udoh. Gra na pianinie i śpiewa – w pewnym momencie pojawia się mocny, intensywny moment, gdy śpiewa do abstrakcyjnej ściany dźwięku, co okazuje się być fascynującym, intensywnym doświadczeniem. Blood Incantations również gra dwa razy i również doświadczam ich „lżejszego” setu. Wykonują „Timewave Zero” – rozległe, kosmiczne elektroniczne formy zanurzone w kosmicznej muzyce, której mrok jest również pełen ciężkości, choć w zupełnie inny sposób. Ciekawie kontrastujące koncerty, które pewnie diametralnie zmieniłyby mój odbiór, gdybym trafił na ich drugie oblicze.
To mój pierwszy raz na Roadburn. Choć swoją muzyczną przygodę zaczynałem od słuchania metalu, teraz niekoniecznie czuję się metaluchem. W jednej z grup obserwuję dyskusję na temat zmian, jakie zaszły na przestrzeni lat na festiwalu – poszukiwania awangardowych zespołów, które odeszły od głównego nurtu tego, z czym kojarzy się ciężka muzyka. Sęk w tym, że Roadburn w oryginalny sposób patrzy na tę ciężkość jak w soczewce – podoba mi się to hasło przewodnie definiujące ciężkość i szukające jej w różnych obszarach, nie tylko black czy doom, wydawałoby się oczywistych, ale na różnych obrzeżach.
Patrząc jednego dnia na Wall of Fame – zestawienie line-upów wszystkich dotychczasowych edycji: tej pierwszej, gdzie zagrało kilka zespołów i tych ostatnich – widać jak mocno przekształca się program tej imprezy, do tego stopnia, że mnie, osobę niezwiązaną z tą muzyczną bańką, zainteresował i w końcu udało mi się w nim uczestniczyć.
Roadnurn w fascynujący sposób pokazuje, jak muzyczny ciężar potrafi dać upust emocjom i przeżyciom, jak pozwala się odnaleźć rzeczywistości na swój własny sposób. Ale także poszerza spojrzenie na wycinek sceny muzycznej, która tutaj w Tilburgu ujawnia swoje niezwykle szerokie spektrum.