– Jeśli większość firm ma reklamę wykonaną w technologii X to jedna, która się pojawi na ulicy z reklamą w technologii Y, będzie się wyróżniała. Skoro więc było tyle neonów i nagle pojawił się kaseton, ludzie zaczęli zwracać na niego uwagę. Teraz jest dokładnie na odwrót – neony wracają do łask (śmiech). To zawsze kwestia monotonii w rynku – coś oryginalnego na tle powtarzalnych elementów zostanie dostrzeżone – opowiada Maciej Mokros z Gdyńskiego Laboratorium Neonu Artystycznego.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Dlaczego neony?

MACIEJ MOKROS: Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Mając kilkanaście lat, uczestniczyłem w okresie, który w światku neonowym jest znany jako zmierzch złotej ery neonu. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych nie były one już tak często użytkowane, niszczono je, były wyłączane i nieczynne. A ja, wraz z moim kuzynem, który obecnie jest pracownikiem koncernu energetycznego, czułem zainteresowanie wszystkimi rzeczami związanymi z elektryką.

Zbieraliście to, co zostało?

Większość neonów była nieczynna, ich eksploatacja zagrażała bezpieczeństwu przeciwpożarowemu lub bezpieczeństwu przechodniów. W owym czasie panowały inne zwyczaje związane z pracami rozbiórkowymi tego typu reklam – nie demontowano się ich jak obecnie, wycinając poszczególne litery z podnośnika, odłączając przewody i zwożąc na dół, tylko cięto w miejscu ich instalacji, po czym cała konstrukcja spadała, tłukąc się i rozpadając na kawałki. Wynosiliśmy to, co się nam najbardziej mogło przydać i z czego można było jeszcze cokolwiek zrobić. Interesowały nas przede wszystkim szklane elementy świetlne. Organizowaliśmy wieczorne eskapady po mieście – sprawdzaliśmy w Gdyni, który neon zdemontowano, który leży, z którego można coś wyciągnąć i jakoś wykorzystać. Dla nas, nastoletnich fascynatów technik elektrycznych, znalezienie takiej góry złomu było gigantycznym skarbem, zwłaszcza jeśli mogliśmy w nim pogrzebać. Wszystko bezpańsko leżało pod sklepami, niszczało i czekało na utylizację. Więc zabieraliśmy do domu co tylko było można i bawiliśmy się w montowanie różnych kompozycji świetlnych, robiliśmy kolaże i wieszaliśmy je na oknie. Niektóre części do dziś mam w swoich zbiorach.

Próbowaliście naprawiać neony?

Naprawiać? Nie było to niemożliwe z wielu obiektywnych powodów. Większość tych instalacji była poważnie uszkodzona i niekonserwowana od wielu lat. Raz udało się częściowo włączyć stary, nieczynny neon ze Świętojańskiej 90. Po uzupełnieniu bezpieczników i włączeniu zegara sterującego nad wejściem do sklepu, zabłysnął turkusowy napis „Pasmanteria”, jednak jego druga część, efektowny semafor o wysokości trzech pięter, przedstawiający chłopca podrzucającego kłębki włóczki, pozostawał “martwy”. W większości przypadków zajmowaliśmy się więc swoistym “recyclingiem” zdemontowanych i znajdujących się w zasięgu naszych rąk, instalacji. Na samym początku mojej neonowej przygody przyniosłem do domu odzyskany w taki sposób transformator, podłączyłem go ze zdobycznymi rurkami neonowymi i nic się nie świeciło. Nikt nie powiedział mi, na czym polega problem, jak zmierzyć oporność uzwojeń transformatora, wówczas nie miałem nawet miernika uniwersalnego, żeby cokolwiek zrobić. Jako dziesięcioletni dzieciak nie zdawałem sobie sprawy z wielu rzeczy, aczkolwiek wiedziałem, że należy postępować ostrożnie z prądem, bo miałem już kilka niemiłych doświadczeń.

Które wcale nie zniechęciły (śmiech).

Wręcz odwrotnie – wzmogły moją pasję jeszcze bardziej. W pewnym momencie okazało się, że któryś transformator zaczął działać i mieszkanie wypełniło się neonowym światłem. Równocześnie zaczęliśmy podglądać, co robiły firmy montażowe. Zwłaszcza Wutech, przedsiębiorstwo, które zajmowało się montażem i serwisowaniem reklam neonowych na terenie Trójmiasta. W latach osiemdziesiątych mieli jeszcze stosunkowo dużo do roboty, dopiero dekadę później zakończyli funkcjonowanie.

Ulica Grunwaldzka we Wrzeszczu, lata 60. Fot. K. Kamiński / archiwalna pocztówka
Ulica Grunwaldzka we Wrzeszczu, lata 60. Fot. K. Kamiński (archiwalna pocztówka).

Co to za firma?

Był to rodzaj socjalistycznej agencji reklamowej, która miała swoją siedzibę w Katowicach i oddziały terenowe w innych miastach. Posiadali monopol na wykonywanie reklam neonowych na terenie Trójmiasta. Podglądaliśmy jak pracują, czasem wybłagaliśmy u ekip monterskich starą rurę jarzeniową – w ten sposób udawało nam się znaleźć i skompletować naszą kolekcję. Coś zaczęło świecić i funkcjonować, ale zrozumienie w warunkach domowych bez niczyjej pomocy jak neon się projektuje i produkuje było niemożliwe.

Dopiero na przełomie szkoły podstawowej i szkoły średniej udało mi się pojechać do Wutechu, który znajdował się w Gdańsku-Wrzeszczu na ulicy Białej 7, aby poznać proces produkcyjny reklam neonowych. Zobaczyłem jak wyglądają stanowiska pompowe, jak przeprowadza się bombardowanie elektronowe nowych rur, jak funkcjonują pompy wysokiej i niskiej próżni, co to jest wyjarzalnia i jak się nanosi luminofory. Odsłonił się przede mną magiczny proces tworzenia światła ze szklanych rurek.

Dlatego we Wrzeszczu było tyle neonów?

Nieporównywalnie więcej w stosunku do Gdyni, w której mieszkałem. We Wrzeszczu praktycznie każdy sklep miał swój neon i na dodatek wiele z nich było ogromnych. Przy samym Cristalu znajdowała się księgarnia z zainstalowaną przestrzenną konstrukcją książki na wysokość trzech pięter. Te kilka tysięcy metrów szkła wisiało wprost nad chodnikiem! A do zasilenia było wykorzystanych kilkaset transformatorów, które stały w ogromnych szafach na ziemi, bo z racji ciężaru nie można było ich zawiesić na elewacji. Wiązałem to wtedy z tym, że firma, która je wykonywała znajdowała się blisko, właśnie we Wrzeszczu – łatwiejsza była więc logistyka. Neony były tam większe i efektowniejsze.

Co spowodowało, że w latach osiemdziesiątych neony zaczęły znikać? Przecież na ulicach wyglądały pięknie.

Już Eryk Bednarski w swoim filmie „Neon” przedstawił genezę problemów ze zbytem na reklamy tego typu i ich funkcjonowaniem w przestrzeni miasta. Podstawowym problemem były realia gospodarki centralnie sterowanej i ciągłych niedoborów – na początku energetycznych, potem finansowych. Firma posiadała budżet reklamowy, sztywno wyznaczany na konkretny rok i z niego wydawano – te wirtualne pieniądze, których i tak w tych firmach nie było – na zlecone zamówienie, niezależnie od tego czy przedsiębiorstwo przynosiło zysk czy nie. Neon musiał się pojawić i stąd brały się nonsensy gospodarcze: sklep mięsny w którym nic nie było z neonem na trzy piętra, albo kwiaciarnia o powierzchni 10 metrów kwadratowych z neonem na pół elewacji budynku. Dziś to by nie przeszło, ale wówczas neon, który składał się z kilometra rurek jarzeniowych, nie był absolutnie niczym nienormalnym. Nikt wtedy nie bawił się w tworzenie małych instalacji, wszystko musiało być wielkie i monumentalne.

Drugim czynnikiem było ograniczenie dostaw energii elektrycznej, a trzecim zły stan i brak konserwacji reklam neonowych, których po jakimś czasie nie opłacało się naprawiać. Klasyczne neony wykonane dawnymi metodami nie były odporne na wilgoć, musiały nieustannie pracować. Najlepiej było ich w ogóle nie wyłączać – transformatory i rury jarzeniowe pracowały w ustabilizowanej temperaturze, a wilgoć nawet jeśli się pojawia to wysychała. Ale gdy były wyłączone miesiącami, wilgoć wchodziła w uzwojenia transformatorów i w izolacje przewodów wysokiego napięcia. Przez co przy próbie uruchomienia transformator lub przewód często dostawał przebicia i trzeba go wymienić, bo mogło się to skończyć pożarem.

No i jeszcze słynne szafki transformatorowe na elewacjach budynków.

Niekonserwowane zaczęły niszczeć. Można je było poznać po emblematach z „trupią czaszką” – w środku stało kilka albo kilkanaście transformatorów rozproszeniowych. Po urwaniu drzwiczek stawały się idealnymi gołębnikami i oczyszczanie wszystkiego z ptasich odchodów było nierealne. Trzeba było wszystko wymienić, a to nie opłacało się ekonomicznie. Droga była też sama technologia – do dziś godzina pracy szklarza jest bardzo wysoko ceniona. Nie dość, że jest to fachowiec szkolony przez wiele lat, to musi mieć pewną rękę i wyczucie szkła. Nie można go zagrzać za mocno ani za słabo, bo odbije się to na trwałości neonów. No i koszt materiałów.

Drogi interes.

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych neony robiło się wyłącznie z porządnych i stalowych konstrukcji, z których dziś nie opłaca się korzystać. Teraz królują tworzywa sztuczne, ewentualnie aluminium. Stary neon semaforowy wykonywany w latach siedemdziesiątych to było kilkaset kilogramów samej stali.

fot. Renata Dąbrowska / renatadabrowska.com
Fot. Renata Dąbrowska / renatadabrowska.com

Później gospodarka wolnorynkowa dostarczyła nam łatwo i szybko wyprodukowane kasetony, których mamy na ulicach pełno, ale nie są już tak ładne jak neony.

Jeśli większość firm ma reklamę wykonaną w technologii X to jedna, która się pojawi na ulicy z reklamą w technologii Y, będzie się wyróżniała. Skoro więc było tyle neonów i nagle pojawił się kaseton, ludzie zaczęli zwracać na niego uwagę. Teraz jest dokładnie na odwrót – neony wracają do łask (śmiech). To zawsze kwestia monotonii w rynku – coś oryginalnego na tle powtarzalnych elementów zostanie dostrzeżone.

O neonach Polska na długo zapomniała, aż ludzie przypomnieli sobie o nich kilka lat temu.

Ja nie tyle o nich zapomniałem, co traktowałem jako hobby, pasję, którą miałem „z tyłu głowy”, ale nie było to związane z tym, czym zajmowałem się zawodowo. Trzy lata temu znajomy zwrócił się do mnie z prośbą, czy pomógłbym mu w zorganizowaniu reklamy neonowej. Znałem trochę tę technologię, ale okazało się, że firma – prywatna, wywodząca się ze wspomnianego Wutech-u – dawno nie istnieje, ludzie nie zajmowali się już produkcją neonów. Zacząłem się zastanawiać, co dzieje się z rynkiem reklamy zewnętrznej i dlaczego neony całkowicie zniknęły, skoro kiedyś były dominującą formą reklamy. Dostałem namiar do kogoś z gdańskiej rafinerii, kto produkował jeszcze szkło neonowe, również byłego pracownika Wutechu. Zacząłem drążyć temat, dopytywać się jak wygląda sprawa wyposażenia, zastanawiać się czy nie byłoby warto zainteresować się tym tematem. Tym bardziej dlatego, że już w tym czasie zaczęły się pojawiać ruchy pro-neonowe w innych miastach i to się napędzało. Pojawiły się nowe projekty, pomysły. Firmy neoniarskie, które do tej pory funkcjonowały na skraju wegetacji zaczęły odżywać.

Kilka lat temu w Warszawie powstało Muzeum Neonów. Nostalgia?

Jak najbardziej jest to związane z sentymentem, a pewnie też hipsterstwem. Jedno napędza drugie – jeśli coś się komuś spodoba to kolejna osoba zainstaluje to w swojej witrynie.

W Trójmieście proces trwał wolniej.

Być może ludzie, którzy byli w stanie wykonać neony, mieli wiedzę jak to zrobić, ale kompletnie nie byli w stanie odnaleźć się w dzisiejszej rzeczywistości rynkowej i uwarunkowaniach handlu internetowego. Wystarczał im samochód Żuk, telefon komórkowy i twierdzili, że to wystarczy aby klient mógł się z nimi skontaktować – a jak wiemy obecnie tak nie jest. Poza tym istotnym czynnikiem ograniczającym zainteresowanie inwestorów reklamą neonową był silny marketing lobby producentów LED, kreujący półprzewodnikowe źródła światła jako najoszczędniejsze i najbardziej ekologiczne, co nie jest prawdą. Luminofor stosowany w białych diodach LED ma ten sam skład chemiczny co neony, efektywność ich światła jest zbliżona do rury jarzeniowej, a dodatkowo osłabia ją lico reklamy, które jest konieczne w konstrukcji kasetonu. No i cechuje je duża awaryjność modułów, w szczególności tych najtańszych i najchętniej stosowanych przez większość firm reklamowych.

Łatwo było znaleźć chętnych do reaktywacji neonów?

Osoba, na którą trafiłem, powiedziała mi, żebym dał sobie spokój, bo ten rynek umarł i nic nie wróci neonów. Trochę się tym zdołowałem, nie przespałem kilku nocy, ale analizowałem i pomyślałem, że warto spróbować. Wiedziałem od biznesowej strony jak funkcjonuje rynek, ale byłem przekonany, że gdzieś te wszystkie firmy popełniły marketingowy błąd, który doprowadził do tego, że na rynku reklamy zewnętrznej wytworzyła się hegemonia tzw. plastikowych rozwiązań.

Kasetonów, których teraz miejscy aktywiści chcą się pozbyć, bo zaśmiecają miasto.

Znalazłem na aukcji internetowej wyposażenie umożliwiające produkcję rur jarzeniowych. Sprzedawała je firma z Gdańska, która już nie istnieje – chciała się pozbyć stanowiska pompowego i innych narzędzi. Samo stanowisko też było eksponatem samym w sobie, gdyż pochodziło ze szklarni produkującej neony gazowe na potrzeby Polskich Kolei Państwowych w Gdańsku! Udało mi się dotrzeć do osoby w moim wieku, która cokolwiek na ten temat wiedziała i zaczęliśmy działać.

Obrabianie i formowanie szkła nie jest łatwe.

Pierwszy raz miałem do czynienia z formowaniem szkła w Wutechu, ale po zwiezieniu całego sprzętu do pracowni w Gdyni, uruchomieniu pierwszych palników, moje próby zakończyły się rozczarowaniem. Aby nabyć umiejętności manualne formowania szkła, musiałbym ćwiczyć miesiącami pod okiem osoby znającej ten fach. Z pomocą przyszedł mój współpracownik Robert, który od 1997 roku pracował jako formierz szkła neonowego – nie w firmie, którą znałem, ale innej, zajmującej się reklamą “kasetonową”. Potem przeszedł do Koleczkowa, gdzie kontynuował produkcję z byłym pracownikiem Wutechu, ale w pewnym momencie szło im na tyle źle, że zajęli się innymi sprawami. Dopiero kiedy skontaktowaliśmy się dwa lata temu, dało mu to kopa do dalszego działania i przypomnienia sobie jak to wszystko działa. W końcu mógł zająć się czymś, co lubi. To rzemiosło nie może wynikać tylko z umiejętności nabytych, ale również pewnej pasji. Udało mi się rozbudzić w nim ponownie radość tworzenia szklanych rurek wypełnionych gazem.

fot. Renata Dąbrowska / renatadabrowska.com
Fot. Renata Dąbrowska / renatadabrowska.com

Interes się kręci?

Zakładałem sobie ramowy biznesplan – chciałem, żeby po upływie dwóch pierwszych lat choć nie dokładać do interesu, zanim wypromuję markę. Okazało się, że poszło lepiej niż się spodziewałem – jesteśmy obłożeni tak wieloma zleceniami, że w styczniu musieliśmy przenieść się do nowego lokalu, bo nasz poprzedni okazał się zbyt mały.

Jak długo produkuje się neon?

Co innego kiedyś a dziś, wszystko zależy od wielkości. Dawniej wykonanie szkła jarzeniowego dla np. hotelu Hevelius z Gdańska, składającego się z 5000 metrów rury neonowej zapewniało nieprzerwaną pracę na pół roku! Dzisiejsze standardowe neony o wielkości do dwudziestu metrów bieżących rury szklanej jesteśmy w stanie wykonać w ciągu czternastu dni roboczych, jeśli oczywiście wszystkie materiały są dostępne na miejscu.

Brakuje ich?

Czasem trzeba poczekać. Dziś konstrukcją wsporczą nie jest stal, jak kiedyś, tylko aluminium. Podkłady liter tworzy się ze spienionego PCV, bo jest tanie i łatwe w obróbce. Nie ma różnic w wykonaniu szkła – często używamy luminoforów, które pamiętają lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte, a dziś nie sprzedaje się ich w ilościach handlowych. To stare rzeczy, które nie ulegają rozłożeniu i normalnie funkcjonują obecnie, oferując ładne światło. Droższe jest też szkło, główny surowiec do produkcji neonów – od upadki huty w Krośnie jego cena wzrosła kilkadziesiąt a nawet kilkaset razy.

Rury szklane wykorzystuje się nie tylko do neonów?

Są wykorzystywane przy produkcji bombek choinkowych, żarówek, termometrów, przy wytwarzaniu szkła laboratoryjnego – menzurek, zlewek, chłodnic czy probówek. Sięgamy po nie oraz rzadziej, ponieważ wiąże się z tym skomplikowana procedura produkcji. Przezroczystą rurę szklaną pokrywa się wewnątrz lepiszczem, czyli specjalnym klejem, a następnie na ścianki wprowadza się luminofor, który decyduje o docelowej barwie neonu.

Dlaczego dziś się tego nie stosuje?

Ponieważ można bez żadnego problemu kupić w hurtowniach rury fabrycznie powleczone luminoforem. Nie trzeba wykonywać całej procedury, która jest dosyć czasochłonna – trzeba czyścić je mechanicznie, chemicznie, wyprażać luminofor, żeby był dobrej jakości, wysuszyć go. Roboty jest zdecydowanie więcej, więc stosujemy tę technologię tylko wtedy, kiedy aktualnie nie ma w hurtowni rur o pożądanej docelowej barwie.

Tworzenie neonów to rzemiosło czy praca artystyczna?

Na pewno musi być w tym trochę sztuki. Proces kształcenia szklarza zajmuje lata, trzeba mieć na tyle sprawną rękę, żeby stworzyć pewne kształty. Tworzenie neonów zawiera w sobie dozę sztuki, z tym że my nie tworzymy projektów – jesteśmy w stanie je zrobić na bazie szablonów, clipartów bądź starych projektów neonów, ale to nie jest działalność stricte twórcza. Tym mogą pochwalić się pojedyncze osoby. Kiedyś każdy neon i każdy projekt był inny – wszystko malowało się na papierze przy użyciu dwóch szklanych rurek, dwóch worków z piaskiem ręką i to była prawdziwa sztuka! Ale nie wiem czy jeszcze żyją osoby, które coś takiego umiały. Jeden pan, który tak projektował do samego końca, zmarł dwa lata temu w Katowicach.

Neon stworzony w ramach Traffic Design. Fot. Rafał Kołsut.
Neon stworzony w ramach Traffic Design. Fot. Rafał Kołsut.

Czy z powodu popytu na neony, rozwinął się rynek? Kiedy płyty winylowe wróciły do łask, coraz więcej się ich wydaje, a tłocznie mają kilkumiesięczne kolejki do tłoczenia.

To tylko kwestia zapotrzebowania – musi znaleźć się ktoś odważny, kto zaryzykuje swoimi pieniędzmi i zaoferuje daną usługę. W pewnym stopniu to także kwestia hobby. Neony są raczej uważane za przedziwną pasję, a nie sposób dzięki któremu zbije się na ich produkcji ogromny kapitał. Sam z resztą na to nie liczę – robię po prostu coś, co lubię i chcę dawać ludziom coś, z czego będą zadowoleni.

Kto zgłasza się po neony?

Przede wszystkim przedstawiciele gastronomii. To segment rynku, który wymaga bezpośredniego kontaktu z klientem i dla którego oddziaływanie wyglądem lokalu jest jedną z kluczowych spraw, oczywiście poza ofertą. Ludzie zastanawiają się jak zaistnieć w przestrzeni miejskiej, a neony są wyróżnikiem jakości prowadzonej działalności. Są inne niż to co widać na ulicach, bo wartościowe, wykonane jednostkowo, pod czyjeś zamówienie.

Od kolekcjonowania złomu po neonach do ich reaktywacji. Nie umarły!

Mam satysfakcję, cieszy mnie to. Bardzo często jeżdżąc po mieście nadkładam trasę, żeby zobaczyć czy nasze konstrukcje cały czas się świecą. Lubię na nie patrzeć.