– Podwórko, kamienica, klatka schodowa z piękną balustradą lub witrażem czy chociażby cudem ocalała przedwojenna posadzka, która może lada dzień zostać zostać zniszczona z powodu bezmyślnego remontu – to miejsca często niedoceniane i zapomniane, bo są brzydkie, brudne, zaniedbane i nikt już nie zwraca na nie uwagi. A my potrafimy to dostrzec, bo widzimy to po raz pierwszy, bez ciężaru codzienności, czy historii lub tożsamości danego miejsca – opowiada Magdalena Kalisz*, współautorka przewodników „Ogarnij miasto”.

Fotografia: Renata Dąbrowska

 

JAKUB KNERA: Przez 8 lat podróżowałaś. Co w tym ciągłym ruchu było dla ciebie najciekawsze?

MAGDALENA KALISZ: Wyjechałam z Polski w 2004 roku, kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej. Moim marzeniem, które spędzało mi sen z powiek, było zobaczenie Islandii i Nowej Zelandii. Pracując na etacie w kancelarii adwokackiej nie mogłam sobie na to pozwolić z wielu względów. Więc w pewnym momencie postanowiłam wyjechać.

Emigracja?

To nie była zwykła emigracja, ale emigracja wędrowna czy nomadyczna. Nigdy nie miałam planu zbudować gniazda w jakimś kraju na świecie, wynajmować mieszkania, szukać stałej pracy.

Ale pracowałaś?

Sezonowo. Przede wszystkim w turystyce – wybierałam prace, które zimą zaczynają się na początku grudnia i kończą pod koniec kwietnia, a latem trwają od czerwca do września. Chciałam pracować pół roku, a kolejne pół podróżować – tylko turystyka daje takie możliwości. Zatrzymywałam się na kilka miesięcy w jednym miejscu z plecakiem, zazwyczaj miałam zapewnione mieszkanie i wyżywienie – wszystko co zarabiałam, przeznaczałam na kolejne podróże pomiędzy sezonami.

Gdzie pojechałaś?

Na początku do Wielkiej Brytanii, żeby zarobić na podróż do Nowej Zelandii. Po ośmiu miesiącach pojechałam, zahaczyłam o Australię, Tasmanię i spędziłam tam cztery miesiące. Wróciłam do Europy i trafiłam do Szwajcarii, akurat na sezon zimowy. Od dziecka jeździłam na nartach i dobrze czułam się w górach, więc wybór alpejskiego kraju wydawał się naturalny.

Nie wahałaś się?

Myślałam czy wracać do Polski bo okrągły rok minął, ale zostałam. Moja znajoma poleciła mi Szwajcarię, sugerując że jest tam dużo pracy w branży turystycznej – snowboardziści i narciarze licznie odwiedzają ten kraj zimą. Znalazłam się w miejscowości Verbier we francuskiej części Szwajcarii. Zatrzymałam się w hostelu, który został utworzony w dawnym schronie atomowym – w Szwajcarii jest ich pełno. Sala była bez okien, a czteropiętrowe łóżka pełne ludzi z całego świata. W sklepie spożywczym na tablicy informacyjnej znalazłam pracę i po kilku dniach pracowałam jako kucharz, gotujący dla grupy siedmiu narciarzy z Anglii.

Całą zimę?

Nie! Dwa tygodnie później turnus się skończył, więc znalazłam ogłoszenie szkółki narciarskiej, w której uczyły się dzieci dyplomatów z całego świata: Meksyku, Tanzanii, Kenii, Tajlandii, Indii czy Omanu. Przyjęli mnie, chociaż kurs na instruktora zrobiłam dopiero rok później.

1909509_64805780165_3491_n

Co roku byłaś w innym kurorcie?

Czułam potrzebę czegoś nowego. Nie interesowała mnie stabilizacja, zawsze zmieniałam otoczenie, wybierałam nowy kraj, nowe miejsce, nową pracę i nowych przyjaciół. Całe życie w każdym miejscu budowałam na nowo, a pomiędzy sezonami zwiedzałam świat.

Jakie?

Łącznie blisko 50 krajów: Japonia, RPA, Mozambik, Malezja, Tajlandia, Turcja, a latem Islandia, gdzie zostałam w miejscowości Húsavík, który słynie z obserwacji wielorybów. Chciałam pojechać tam na dwa tygodnie, a zostałam cztery miesiące. W ciągu trzech godzin znalazłam trzy prace: w hotelu na recepcji, w kawiarni i na łodzi do obserwacji wielorybów.

Skąd wziął się u ciebie ten nomadyzm?

Byłam otwarta, elastyczna, nie miałam żadnych zobowiązań. Wyjeżdżając z Polski miałam 28 lat, a większość moich znajomych miało mężów i żony, pierwsze dzieci, robili kariery. A ja do końca nie wiedziałam, w którym kierunku iść. Dodatkowo moje marzenia koncentrowały się tylko wokół podróżowania.

Wszystko odbywało się przypadkowo?

Na żywo i na bieżąco. Nie miałam możliwości rozwoju w jednej dziedzinie, jaka jest wtedy, gdy funkcjonujemy długo w jednym miejscu. Wszystko było tymczasowe. Ale taki miałam etap w życiu – chciałam robić różne rzeczy, poznawać ludzi, korzystać z różnych możliwości, łapać momenty. Zawsze chciałam być blisko przyrody, to warunkowało moje wyprawy: góry i narty albo portowe miasteczko nad oceanem. Jak najdalej od dużych miast.

Co najwięcej dało ci przemierzanie całego świata?

Taki styl życia nauczył mnie odwagi i próbowania nowych rzeczy, rzucania się na głębokie wody, nie przywiązywania się do miejsc, ludzi i sytuacji, rezygnacji ze strefy komfortu i pilnej obserwacji świata. Podróżowanie i życie w różnych krajach pogłębiło też mój szacunek i zrozumienie różnorodności kultur, religii, ras czy poglądów ludzi, których spotykałam na swojej drodze.

Było lekko?

Oczywiście, że nie. Moje podróżowanie z perspektywy osób, które spędzają dzień na pracy za biurkiem, zawsze wyglądało fascynująco. Jednak prawda jest taka, że zwykłe życie dopada cię też w trakcie podróży… Trafiałam na stresujące sytuacje, na niezbyt szczęśliwe zwroty akcji, na nowe osoby, z którymi nie do końca się dogadywałam. Do tego świadomość, że jest się gdzieś na końcu świata i brak fizycznej bliskości rodziny czy starych przyjaciół, która nagle doskwiera bardziej niż kiedyś. Były chwile, gdy nie miałam nikogo do pomocy, ale to z kolei nauczyło mnie niezależności.

Mało kto decyduje się dziś jechać w pojedynkę.

To daje zupełnie inną perspektywę poznawania nowych miejsc. Jest się otwartym na wszystko, nie jest się zaabsorbowanym towarzyszami podróży. Jesteś ty i druga strona: nowe miejsca, nowe smaki, nowe widoki i nowi ludzie, którym możesz poświęcić sto procent siebie. Otwierasz się i chłoniesz wszystko jak gąbka.

13012822_1147248245327832_7974860974387089116_n

Nie bałaś się?

Na początku pytałam się kilku znajomych, czy może chcą wybrać się ze mną w podróż, bo naturalnie obawiałam się jak to będzie samemu. W pojedynkę trzeba wszystko zorganizować, zdążyć na pociąg albo samolot, kupić bilety, znaleźć nocleg, pracę, dopytać się o drogę. Jadąc z drugą osobą albo grupą ta techniczna logistyka się rozkłada. Ale nikt nie był chętny, więc pojechałam sama.

W końcu wróciłaś. Najpierw do Warszawy.

Wróciłam na chwilę, żeby poodwiedzać znajomych i porozglądać się po mieście, pomyśleć co dalej. Już prowadziłam rozmowy na temat kolejnego sezonu zimowego, bo przez osiem lat wszystkie zimy spędzałam w Alpach jako instruktor narciarstwa. Ale w międzyczasie się zakochałam i plany legły w gruzach. Zostałam w Warszawie.

Ogarniać miasto, jak potem nazwałaś serię przewodników, które współtworzysz i wydajesz od trzech lat z Dorotą Szopowską.

To był pomysł Pawła, mojego partnera i jednocześnie brata Doroty. Byłam zachwycona tym, jak zmieniła się Warszawa. Kiedy kilka lat wcześniej z niej wyjeżdżałam, prezentowała się zupełnie inaczej niż w 2012 roku. Zaczęło się życie nad Wisłą, pojawiło się mnóstwo nowych interesujących miejsc, wydarzeń i inicjatyw społecznych. Czuć było ludzką energię, zapał i to, że miasto pulsuje. Na fali zachwytu postanowiliśmy to opisać w „Ogarnij Miasto”.

Podróżując wcześniej korzystałaś z przewodników?

Nie, bo zazwyczaj były przeładowane treścią lub formą albo były zwyczajnie mało użyteczne. Chcieliśmy stworzyć tę formułę na nowo – żeby ktoś w naszym wieku, z naszymi zainteresowaniami chciał po niego sięgnąć i żeby przewodnik mógł być pomocny przy wędrówkach po polskich miastach, które przeszły ogromne zmiany.

Jak wróciłaś, nie było dziwnie? Na dłużej i w jednym miejscu?

Na początku zastanawiałam się czy pasuję do tego miejsca, czy chcę tu być. Przecież ostatnie lata spędziłam w ciągłym ruchu i przemieszczaniu się z miejsca na miejsce. Perspektywa stabilizacji wciąż nie do końca mnie pociągała. Praca nad przewodnikami okazała się łagodnym przejściem pomiędzy życiem, które wiodłam do tej pory, a tym które miałam sobie ułożyć na nowo w Polsce.

Wędrowanie po mieście, obserwacje miejsc i ludzi, zbieranie materiału do przewodników dawało mi poczucie bycia w podróży i jednocześnie bycia na miejscu. Nie do końca pasowała mi estetyka miasta, tęskniłam za pięknymi widokami, brzegiem morza czy widokiem gór.

Ale przecież Warszawa się zmieniła.

No właśnie! Okazało się, że są tam miejsca i ciekawi ludzie, którzy chcą się spotykać i robić fajne rzeczy, dla których nie liczy się tylko praca, dom i rodzina ale działanie w mieście. Zaczął się cały boom na aktywizację i organizowanie wielu rzeczy wspólnie. Przez pierwszych kilka miesięcy po powrocie do Polski przyjeżdżali do mnie znajomi, których poznałam w różnych miejscach na świecie – bardzo często to właśnie oni mi uświadamiali niezwykłość Warszawy. Kolega z Brukseli powiedział, że Belgia jest już tak nudna, bo wszyscy wszystko już przerobili. W Warszawie entuzjazm ludzki rósł – ktoś chciał otworzyć knajpę, robił to. Ktoś inny otwierał prywatną galerię, sklep z polskim wzornictwem, ktoś  organizował  festiwal street artu, targi śniadaniowe, garażówki czy targi designu. Polacy pokazali jak bardzo są kreatywni, a ludzie, którzy mnie odwiedzali z przyjemnością smakowali to warszawskie życie.

Spojrzałaś na Warszawę po powrocie inaczej?

Na pewno. Patrzyłam na nią z perspektywy turysty, bez bagażu codzienności i rutynowego przemieszczania się pomiędzy domem i pracą. Miałam świeżą głowę, pełną doświadczeń z poprzednich lat.

To pomogło ci przy tworzeniu przewodników Ogarnij Miasto?

Wydaje mi się, że często mogłam zobaczyć coś, czego nie widzieli inni.

69870_481891050165_8311361_n

Zaczęłaś od Warszawy, ale potem były inne miasta, w których nie mieszkałyście.

Najpierw Wrocław, potem Trójmiasto i Lublin. Opierałyśmy się na naszych znajomościach, dzięki którym kontaktowałyśmy się z osobami w poszczególnych miastach. Zależało nam na dotarciu do ludzi, którzy mają podobną wizję i styl patrzenia na świat, takich którzy lubią miasta w których mieszkają. Sprawdzałyśmy polecane przez nich miejsca według stworzonego klucza, będącego zbiorem kilku interesujących nas tematów: architektury, sztuki w przestrzeni miejskiej, miejsc, gdzie można spędzić przysłowiowy „dzień i noc”, miejsc rekreacji i miejsc kulturotwórczych. Z taką listą odwiedzałyśmy miasta i wszystko weryfikowałyśmy. Część rzeczy odpadała, a po drodze trafiałyśmy na nowe miejsca lub nowo napotkanych ludzi, którzy kierowali nas dalej.

Nikt wam nie zarzucił, że w taki sposób nie da się przedstawić miasta?

Pojawiło się sporo głosów krytycznych: jak można stworzyć przewodnik, nie żyjąc nigdy w opisywanym mieście. A można! Będąc z zewnątrz widzisz więcej i inaczej. Miejsca, które dla innych stają się normalne i codzienne, dla nas były wyjątkowe. Przewodniki „Ogarnij miasto” prezentują subiektywny wybór – nasz i ludzi, których spotykaliśmy na naszej drodze.

Świeże spojrzenia na miasta.

Podwórko, kamienica, klatka schodowa z piękną balustradą lub witrażem czy chociażby cudem ocalała przedwojenna posadzka, która może lada dzień może zostać zostać zniszczona z powodu bezmyślnego remontu – to miejsca często niedoceniane i zapomniane, bo są brzydkie, brudne, zaniedbane i nikt już nie zwraca na nie uwagi. A my potrafimy to dostrzec, bo widzimy to po raz pierwszy, bez ciężaru codzienności, czy historii lub tożsamości danego miejsca.

Poza stolicami województw odwiedziłyście m.in. Grudziądz.

Nigdy nie był stolicą województwa, znany jest głównie z zespołu unikatowych gotyckich spichrzów, będących wizytówką miasta. Ale Grudziądz to znacznie więcej. Specjalnie dla tego miasta stworzyłyśmy w przewodniku rozdział „Miejsca opuszczone i zapomnianych”. Jest tam opis nieczynnego Browaru Kuntersztyn ze zbiorem murali Someart’a, są opisy dawnego portu Schulza czy ruin rzeźni miejskiej z ciekawymi płaskorzeźbami oraz inne niedostępne miejsca, do których mieszkańcy rzadko zaglądają i które za moment być może znikną z powierzchni ziemi.

Powstał też przewodnik po Gdańsku. Nie jeden.

Właśnie wychodzi trzecie wydanie „Ogarnij Miasto. Gdańsk, Sopot, Gdynia”. Jak pojawiłyśmy się tu z Dorotą w 2013 roku nie brakowało nam do opisania architektury, street artu czy miejsc kulturotwórczych, ale w rozdziale „Dzień i noc” – gdzie pokazujemy fajne puby, alternatywne kawiarnie, sklepy z wzornictwem – nie miałyśmy czego zaprezentować. Zwłaszcza pod kątem projektowania wnętrz i designu było kiepsko. W centrum miasta dominowały knajpy w piwnicach z ciężkimi gdańskimi meblami. Bardzo mało miejsc byłyśmy w stanie z naszym subiektywnym odczuciem wybrać do przewodnika i polecić. Wrzeszcz praktycznie nie istniał pod kątem kultury miejskiej ( jedynym jasnym puntem była Kolonia Artystów). Na Wajdeloty trwał remont i cała ulica była rozkopana, a o Garnizonie Kultury nikt nie mówił. Centrum – poza Cafe Lamus i Cafe Bruderschaft – było totalnie turystyczne. Sopot imprezowy, a Gdynia dopiero rozwijała się pod kątem ciekawych lokali. Więc wielu punktów podróży brakowało – idea była taka, żeby spędzić czas w mieście, poznać ciekawe kształty architektoniczne, street-art, pójść do knajpy, galerii czy muzeum,  a potem spędzić czas na łonie natury, w parku, czy wybrać na rower.

Przy kolejnych edycjach zmieniałyście opisywane miejsca?

Rok później było lepiej, chociażby patrząc przez pryzmat ulicy Wajdeloty: pojawiło się Avocado, Kurhaus, Knödel. Miejsca, które przedstawialiśmy, weryfikowaliśmy na nowo. Bo rozdział „dzień i noc” ulega największej weryfikacji – wiadomo, że w tej branży miejsca się otwierają i zamykają. Więc często musimy przewidzieć, które z nich mają większy potencjał na to, by przetrwać na rynku– przed Open’erem w Gdyni otwiera się wiele nowych lokali, ale zaraz po sezonie znikają z mapy. Dla odmiany na Wajdeloty wszystko funkcjonuje, a to nie turystyczna dzielnica. Zresztą sam Wrzeszcz to fenomen, bo ta dzielnica właściwie żyje swoim własnym życiem.

Dotychczas przewodniki były zatytułowane Trójmiasto. Potem zastosowałyście podział na Gdańsk, Sopot i Gdynię.

Bo ludzie żyją w swoich miastach. Przyjezdni myślą „Trójmiasto”, a lokalesi niekoniecznie. To oddzielne byty – nie tylko ze względów finansowych i geograficznych. Ludzie układają swój świat wokół swojego miasta. Gdynianie rzadko trafiają na Stare Miasto, a gdańszczanie na Świętojańską.

Processed with VSCO with hb1 preset
Processed with VSCO with hb1 preset

Dlaczego po tylu latach podróżowania zamieszkałaś w Gdańsku?

Zawsze chciałam mieszkać w portowym mieście. Pochodzę z północy Polski, z Elbląga, moja mama jest Kaszubką. Po latach włóczęgostwa – Gdańsk okazał się dość naturalnym wyborem. Podświadomie pociągała mnie północ i niczym nie zmącony horyzont.

Nie dość, że zakotwiczyłaś w mieście na dłużej to przywiązała cię tu kolejna rzecz, Sztuka Wyboru, którą otworzyłaś w miejscu dawnego garnizonu we Wrzeszczu.

To dla mnie nowe doświadczenie, bo od roku wkładam w ten projekt całą swoją energię. Dwa lata temu trafiliśmy z Pawłem w prasie na ogłoszenie. Deweloper poszukiwał ludzi do współpracy przy nowo powstającym projekcie Garnizonie Kultury we Wrzeszczu. Przedstawiliśmy nasz pomysł i stworzyliśmy koncept kawiarni, sklepu z wzornictwem, galerią sztuki i księgarnią.

Wypełniłaś lukę, bo sklepów z lokalnym designem nie ma u nas tak wiele jak np. w Warszawie czy Katowicach.

Pojawiając się z naszymi przewodnikami na różnych targach i festiwalach, poznawaliśmy środowisko ludzi, którzy coś tworzą: modę, meble, akcesoria, ilustracje, wyposażenie wnętrz. Zaprzyjaźniliśmy się z wieloma niezależnymi twórcami i postanowiliśmy stworzyć platformę, na której oni mogliby się pokazać, a inni mogliby ich zobaczyć.

Wrzeszcz sprzyja krzewieniu kultury miejskiej?

To fenomen i cieszę się, że mogę być świadkiem rozwoju dzielnicy i jednocześnie brać w tym udział. Wajdeloty, Garnizon Kultury, za moment Browar– ludzie naturalnie zaczynają wybierać życie dzielnicy, ponad to, co mieli do tej pory. Nie muszą jeździć do centrum, żeby zaspokoić wszystkie kulturalne czy rozrywkowe potrzeby. Wrzeszcz to już nie tylko sypialnia i centrum handlowe. Na dodatek pojawia się tu mnóstwo ludzi z zewnątrz, których przyciąga nowa kulturalna oferta tej dzielnicy.

Zjechałaś świat wzdłuż i wszerz, a teraz całym światem jest dla ciebie jedna dzielnica?

I wciąż odkrywam ją na nowo. Mimo, że większość czasu spędzam w Sztuce Wyboru, są dni kiedy udaje mi się wyrwać i przejść piechotą kilka, kilkanaście przecznic i znaleźć zakamarki, o których wcześniej nie miałam pojęcia i zachwycić się czymś nowym. To jedne z najmilszych chwil w życiu.

[white_box] *Magdalena Kalisz – studiowała prawo i amerykanistykę. Przez osiem lat bez stałego adresu zamieszkania. Przemierzyła pięć kontynentów, zwiedzając ponad 40 krajów. Przez ten czas zatrzymała się na dłużej, mieszkając i pracując w Tajlandii, Turcji, Islandii, USA, Szwajcarii, Francji, Włoszech i Anglii. Kilka długich zimowych sezonów spędziła w Alpach ucząc innych jazdy na nartach. Uzależniona od wędrownego trybu życia, wróciła do Polski na odwyk. Najbardziej lubi północ i śnieg – szybko chodzi, jeździ na rowerze i patrzy szeroko otwartymi oczami. Przy sobie zawsze ma aparat. W 2012 roku, po ośmiu latach, ze zmienioną przez świat strukturą swojego DNA, wróciła do Polski, by odkryć ją na nowo w serii przewodników „Ogarnij Miasto”. Prowadzi także księgarnię, kawiarnię i sklep Sztuka Wyboru w Garnizonie Kultury w Gdańsku Wrzeszczu. [/white_box]