– Chcemy sprawić, żeby oglądanie filmów znów stało się świętem. Jest taki dokument pt. „Rewind This”, który opowiada o epoce VHS. Film kończy kwestia jednego z kolekcjonerów kaset: „Siedzenie z przyjaciółmi, śmiech, pizza, durne filmy. Czy może być coś lepszego?“. I tego się trzymamy, to jest nasza dewiza. Co z tego, że wszystko jest dostępne w internecie na wyciągnięcie ręki? To spotkanie jest najważniejsze – opowiada Krystian Kujda, kolekcjoner kaset VHS i organizator projekcji VHS Hell.
Fotografia: Renata Dąbrowska
JAKUB KNERA: Fascynujesz się filmami klasy B i kasetami VHS. A najlepiej, jeśli filmy są na kasetach. Skąd to się wzięło?
KRYSTIAN KUJDA: Sporą część dzieciństwa spędziłem w wypożyczalniach. Przeglądałem setki kolorowych pudełek, czytałem opisy filmów, zagadywałem właściciela. Pamiętam, że już sam wybór filmu dostarczał wielu emocji. Oglądałem dużo i raczej bezkrytycznie. Kiedy obejrzałem już wszystkie nowości w danej wypożyczalni, sięgałem po repertuar z niższych półek. Wówczas nie miałem świadomości, że oglądam kino klasy B. Te filmy były po prostu atrakcyjne. Całą tę ekscytację przypomniałem sobie na studiach, kiedy okazało się, że wypożyczalnie upadają i wysprzedają swoje zbiory za grosze. Od razu zwróciłem uwagę właśnie na filmy klasy B, które nie były wznawiane na DVD i miały sporą szansę bezpowrotnie zniknąć wraz z wypożyczalniami. I tak zacząłem kolekcjonować kasety.
Skrupulatnie zacząłeś jeździć po wypożyczalniach po całej Polsce.
W ramach możliwości. Zazwyczaj wyglądało to tak, że jadąc do danego miasta zaznaczałem sobie flamastrem na mapie gdzie są wypożyczalnie. Sprawdzałem w jakich godzinach działają, jak najlepiej dostać się do nich komunikacją miejską i wyznaczałem sobie trasę. Chodziłem z plecakiem pełnym kaset od jednego punktu do drugiego. Zdarzało się, że dostawałem kasety za darmo. Często też wychodziłem z pustymi rękami, bo dana wypożyczalnia już dawno przerzuciła się na płyty DVD, albo po prostu przestała istnieć, a na jej miejscu był lumpeks albo solarium. Z tamtych wypraw bardzo miło wspominam długie rozmowy z właścicielami, którzy bardzo często okazywali się prawdziwymi pasjonatami kina. Żałuję, że wtedy nie pomyślałem o dokumentacji tych poszukiwań i spotkań.
Ile masz teraz kaset w kolekcji?
Myślę, że około dwóch i pół tysiąca. Z tym, że muszę zaznaczyć, że jest to mocno sprofilowana kolekcja – na kasetach zbieram przede wszystkim kino klasy B wydane przez polskich dystrybutorów do około 1993 roku. Roztropniej też podchodzę do kolejnych zakupów ponieważ zaczyna brakować mi miejsca.
Jakich masz najwięcej?
Ciężko powiedzieć. W mojej kolekcji znajdziesz horrory, filmy sensacyjne, sci-fi. Interesują mnie filmy eksploatacji, ale i też kino gatunków. Poszukuję rzadkich wydań efemerycznych dystrybutorów oraz kaset pirackich. Jeżeli sięgam po filmy, powiedzmy, ambitne, które są wydane na nośniku VHS, to głównie ze względu na interesujące wydanie. Wynika to z tego, że w równym stopniu interesuje mnie kino klasy B, jak i historia polskiej dystrybucji video.
Pamiętasz okres boomu kaset w Polsce?
Wspominam go z ogromną nostalgią. Wyprawy na rynek we Wrzeszczu, aby wymieniać się kasetami, długie godziny spędzone w wypożyczalniach, kolektywne oglądanie – to wszystko kojarzy mi się z tamtymi czasami. Po latach nie sposób jednak zauważyć, że okres video-boomu trwał w Polsce bardzo krótko, zaledwie kilka lat. Po tym czasie rynek video okrzepł, mniejsi dystrybutorzy wypadli z gry, powstały sieci wypożyczalni typu Beverly Hills Video, zmniejszyła się liczba pirackich wydań. Innymi słowy nastąpiła normalizacja i Polska pod tym względem niczym nie różniła się już od zachodnich krajów.
Jak wspominasz ten czas?
To było coś niesamowitego. Okres video-boomu łączy się oczywiście z czasem transformacji ustrojowej. Do końca lat osiemdziesiątych video pozostawało dość elitarną rozrywką, a miłośnikom kina pozostawały dwa programy w telewizji oraz rumuńskie dramaty obyczajowe w DKF-ach. Początek lat dziewięćdziesiątych wyglądał już diametralnie inaczej, sprzedaż magnetowidów poszybowała w górę, a na każdym rogu otwierały się kolejne wypożyczalnie. Oczywiście mocno generalizuję, ale niewątpliwie nastąpiło zachłyśnięcie Zachodem, popkulturą. Kolejne video-hity typu „Rambo“ czy „RoboCop“ oglądali wszyscy, niezależnie od wykształcenia czy pochodzenia.
Był taki moment, że magnetowid musiał mieć każdy. Co takiego w tym było? Zbiorowe oglądanie? Dostęp do nielegalnych filmów, których nie było w obiegu? Czy przyspieszona edukacja z popkultury?
Przytoczę wypowiedź filmoznawcy Piotra Kletowskiego, który wspomniał, jak kiedyś w kilka dni obejrzał po raz pierwszy całą serię przygód Jamesa Bonda. Pomyśl tylko: na każdą część z tej serii ludzie czekali latami, każda z nich była ważnym wydarzeniem. Tak, zdecydowanie można nazwać to przyspieszoną edukacją z popkultury. Niewątpliwie ważnym powodem popularności magnetowidów była też możliwość obejrzenia filmów, które w PRL-u były niedostępne. Mam tu na myśli np. „Salo, czyli 120 dni Sodomy“, „Emmanuelle“ oraz oczywiście filmy pornograficzne.
A z drugiej strony to kino klasy B i filmy sensacyjne nie odciągały ludzi od ambitniejszych filmów w DKFach czy od literatury? Zamiast kina europejskiego wybierali amerykańską komercję.
To prawda. Zarówno legalni dystrybutorzy, jak i cały rynek piracki sfokusowany był na filmach komercyjnych. Takie było wówczas zapotrzebowanie – nikt nie pytał już o radzieckie czy jugosłowiańskie dramaty, które licznie obecne były w kinach przed transformacją. Ludzie byli wygłodniali nowości, a do tego mieli spore zaległości w popkulturze. Dopiero po ich nadrobieniu powstało zapotrzebowanie na ambitny repertuar, co natychmiast wykorzystali dystrybutorzy tacy jak Gutek Film czy Tantra.
Na ile cały ten boom był związany z nielegalną dystrybucją i brakiem oficjalnych kanałów?
Pierwsze wypożyczalnie, jakie powstały w Polsce jeszcze w latach 80., były państwowe. Wyobraź sobie, że na ich repertuar składało się około setki filmów polskich, dobrze już znanych widzom z kina albo telewizji oraz dwa czy trzy filmy chińskie i jeden angielski, bodajże „Gandhi“ z Benem Kingsleyem. Kasety VHS były traktowane przez władze PRL-u z pewną rezerwą i nieufnością, co natychmiast wykorzystali piraci. To oni, korzystając z braku odpowiednich przepisów prawa, w tym ustawy o prawie autorskim, zdominowali polski rynek video. Dopiero pojawienie się pierwszych prywatnych, legalnie działających firm dystrybucyjnych, zmieniło nieco ten obraz rzeczy. Dystrybutorzy tacy jak ITI Home Video czy Elgaz wydawali spore pieniądze na licencje filmowe i sami zaczęli egzekwować swoje prawa.
Jak to było usankcjonowane?
Powstała np. Sekcja Ścigania Videopiractwa Przedsiębiorstwa Elgaz. Jej pracownicy należeli do Agencji „Tygrys“, która regularnie robiła najazdy na wypożyczalnie i sprawdzała legalność repertuaru. Działania te spotkały z się z stanowczym sprzeciwem RAPiD-u, czyli Rady Autorów, Producentów i Dystrybutorów Programów Audiowizualnych i wkrótce zostały zaniechane. Dystrybutorzy szukali innych rozwiązań – początek lat 90. to okres małej podjazdowej wojny, ciągania się po sądach, oskarżeń. Czasami robiło się naprawdę nerwowo, na przykład wtedy, gdy pod gdyńską siedzibą dystrybutora Video Rondo znaleziono granat zaczepny, który na szczęście nie wybuchł. Takiego szczęścia nie miał Jacek Samojłowicz, obecnie producent filmowy, a wówczas właściciel firmy dystrybucyjnej NVC, jednej z większych w Polsce. Wybuch granatu zdemolował doszczętnie jedną z jego wypożyczalni w Sopocie. Oczywiście większość tych potyczek miała miejsce pomiędzy dystrybutorami i hurtownikami. Typowi piraci, którzy sprzedawali kasety na ryneczku nadal mogli spać w miarę spokojnie.
Miałeś swoje ulubione wypożyczalnie?
Byłem zapisany do każdej wypożyczalni w promilu kilku kilometrów od mojego domu, także w związku z tym, że różniły się repertuarem. Najwięcej czasu spędziłem chyba w wypożyczalni „Relax“ na gdańskiej Zaspie, ale to dlatego, że pracował tam mój brat i jak wieczorem zamykał interes, to mogłem wypożyczać filmy za darmo.
Co spowodowało, że VHSy upadły?
Postęp. Najpierw pojawiły się lepsze i gabarytowo mniejsze nośniki, czyli płyty DVD i Blu-ray. Wzrosła dostępność do szybkiego internetu. Powstało mnóstwo nowych programów telewizyjnych. Kasety okazały się przestarzałe i niepotrzebne.
Ale ty wciąż szukasz byłych właścicieli wypożyczalni.
Tak, docieramy do nich, ale też do dystrybutorów, lektorów, a nawet piratów. Spisujemy ich wspomnienia, poszukujemy zdjęć i pamiątek z wypożyczalni, materiałów reklamowych z tamtych lat, branżowej prasy. Tworzymy małe internetowe muzeum polskiej epoki video na naszym fanpage’u i tumblrze. Marzy nam się też, aby kiedyś zebrać te historie w jakiejś publikacji.
Jak do nich trafiacie?
Dużo działamy w terenie. Do większości osób docieramy dzięki informacjom pozyskanym od poznanych już osób, które działały kiedyś w branży. Korzystamy też z książek telefonicznych z początku lat dziewięćdziesiątych i wyszukujemy miejsca, w których działały kiedyś wypożyczalnie. To często żmudna i mało efektywna robota, ale jak trafiamy na przykład do piwnicy całej wypełnionej kasetami, to zapominamy o niepowodzeniach.
Zdarzały się jakieś wyjątkowe historie?
Cały czas. Nigdy nie wiadomo dokąd zaprowadzi nas dany trop. Szukaliśmy już kaset w zakładzie pogrzebowym i fabryce win. Docieraliśmy do piwnic i strychów, gdzie byli właściciele wypożyczalni trzymali swoje zbiory. Odwiedziliśmy Tomasza Knapika, który przekazał nam swoje kasety w prezencie. Udało nam się dotrzeć do nieczynnego centrum dystrybucji kaset, gdzie filmy leżały nienaruszone od 25 lat. Jedno z najcenniejszych znalezisk trafiło się nam pod Gdynią – blisko 300 pirackich filmów w świetnym stanie, jeszcze z lat 80.
Kiedy kasety VHS pojawiły się w Polsce, nie każdy miał możliwość, żeby je oglądać. Na początku w posiadaniu magnetowidu była jedna rodzina na klatce w bloku, więc filmy oglądało się wspólnie z sąsiadami. Teraz każdy może robić to sam na komputerze.
Obie sytuacje mają swoje plusy i minusy. Uwielbiam internet, cieszy mnie łatwa dostępność do filmów, ale oglądanie ich przestało być świętem, nie dostarcza już tylu emocji. Zgubiliśmy gdzieś po drodze całą tę niesamowitą otoczkę.
Do której teraz starasz się nawiązać w ramach pokazów VHS HELL.
Chodzi przede wszystkim o to, żeby spotkać się z przyjaciółmi, swobodnie komentować film na żywo i po prostu dobrze się bawić.
Jak wybierasz filmy na projekcje?
Robimy dwa rodzaje pokazów. Puszczamy filmy z kaset video, z lektorem, zwiastunami filmowymi, zupełnie jak lata temu. Organizujemy też pokazy live, które polegają na tym, że zaproszony lektor na żywo improwizuje dialogi. Początkowo koncepcja była taka, że lektor będzie tylko czytał listę dialogową, ale na pierwszym pokazie tego typu, który organizowaliśmy wspólnie z krakowską Porą Zwyrola, nasz lektor Piotr Czeszewski kompletnie pogubił się w trakcie filmu. Pomieszał kartki z tłumaczeniem i po prostu zaczął improwizować, przez co totalnie zmienił wymowę filmu. Bardzo mi się to spodobało, zresztą publiczności też. Piotr zasłynął też tym, że na Festiwalu Filmów Kultowych w Katowicach „przeczytał“ film o kosmitach na kalifornijskiej pustyni pt. „Bestia o milionie oczu“ w taki sposób, że akcja działa się w Bydgoszczy, a głównymi bohaterami byli członkowie patologicznej rodziny alkoholików.
Ale nie od razu pokazywałeś filmy publicznie, najpierw projekcje były tylko dla twoich znajomych.
Pomysł na cykliczne pokazy podsunął mi Maurycy Gomulicki, z którym kiedyś zrobiliśmy instalację „VHS Hell“.
Od której zaczerpnąłeś nazwę na cykl.
Maurycy wypełnił jedną z baszt Zamku Ujazdowskiego moimi kasetami, stworzył swoiste krwawe miejsce kultu. Wszystko to odbyło się w ramach wystawy „Schizma – sztuka polska lat dziewięćdziesiątych“, której kuratorem był Adam Mazur. To była dla mnie wielka frajda. Pamiętam, że wcześniej któregoś dnia oglądaliśmy u mnie w domu film „Nocna bestia“ i Maurycy stwierdził, że te filmy koniecznie trzeba pokazać większej publiczności i to w takiej właśnie formie – ze zdartej kasety VHS, z głosem przysypiającego albo i nadpobudliwego lektora. Do tego udzielił mi kilku wskazówek, bazując na swoim doświadczeniu, bo sam przecież też organizował różne filmowe pokazy. Nie pozostało mi nic innego, jak znaleźć jakieś kino zainteresowane tematem. Tak trafiłem do gdyńskiego Klub Filmowego, gdzie pierwszy pokaz zorganizowaliśmy w maju 2010 roku.
Byliście zaskoczeni reakcją widzów?
Spodziewałem się, że pojawi się kilku znajomych, a stawiło się całkiem sporo osób. Z pokazu na pokaz przybywało nam publiczności, dostaliśmy też propozycje organizacji projekcji w innych miejscach, zaczęto nas zapraszać na festiwale filmowe…
W czerwcu ubiegłego roku obchodziliście piąte urodziny VHS Hell. Zapraszają cię kina, domy kultury, przy każdej projekcji reklamujecie się specjalnym plakatem. Jak duże jest środowisko, które interesuje się takimi filmami?
Podobnych inicjatyw w Polsce jest kilka. Najbardziej znana to chyba cykl pokazów Najgorsze Filmy Świata prowadzony przez Jacka Rokosza. Jest, wspomniana już przeze mnie wcześniej, Pora Zwyrola, w ramach której Jacek Dziduszko prezentuje kino eksploatacji i nie tylko. Świetną robotę robi Festiwal Filmów Kultowych organizowany co roku w Katowicach. Do tego wspomnieć można cykl Bardzo Złych Filmów w Towarzyskiej, wrocławskie Moico Enjoy Movies czy festiwal Kocham Dziwne Kino w Pabianicach. Nie ma chyba jednak drugiej inicjatywy, dla której nośnik VHS byłby tak ważny jak dla nas.
Mamy renesans winyli i kaset magnetofonowych, pamiętamy nośniki analogowe i jest to dla nas ważne, ale VHSy już chyba nie wrócą.
VHSy na pewno nie wrócą. To jest jednak martwa gałąź technologii ze względu na jakość obrazu i gabaryty. Jasne, że tęsknię za czasami wypożyczalni kaset, za tą niesamowitą ekscytacją, która towarzyszyła wyborowi i oglądaniu filmów. Nie zamieniłbym jednak tego z internetem. Teraz jest więcej możliwości – kiedyś po prostu było inaczej i miło to powspominać
Wierzysz, że w ramach VHS Hell uda się to uczucie wskrzesić?
Chcemy sprawić, żeby oglądanie filmów znów stało się świętem. Jest taki dokument pt. „Rewind This“, który opowiada o epoce VHS. Film kończy kwestia jednego z kolekcjonerów kaset: „Siedzenie z przyjaciółmi, śmiech, pizza, durne filmy. Czy może być coś lepszego?“. I tego się trzymamy, to jest nasza dewiza. Co z tego, że wszystko jest dostępne w internecie na wyciągnięcie ręki? To spotkanie jest najważniejsze.