Nasz polski kompleks muzycznego niedocenienia na Zachodzie wyłania się w momencie, kiedy nagle podekscytowani zachwycamy się, gdy któryś z tamtejszych dziennikarzy dostrzegł jedną z naszych płyt, dedykował jej recenzję albo nawet nazwał ją jedną z najlepszych. Kapela Ze Wsi Warszawa na szerszą skalę została dostrzeżona przez brytyjskie BBC, a o Trupa Trupa zrobiło się w Polsce naprawdę głośno, gdy napisał o nich w Los Angeles Times Sasha Frere-Jones. Ale nie dajmy się zwieść, bo to, co krytykom w Wielkiej Brytanii lub za Oceanem się podoba, nie zawsze musi nieść za sobą jakość, czego The Provider, nowy album Tobiasza Bilińskiego, jest dobrym przykładem. Recenzowany przez Pitchfork, dystrybuowany cyfrowo przez Sub Pop z jego dotychczasowych wydawnictw jest najsłabszy. Biliński po improwizatorskich zapędach z Kyst i folkowych piosenkach solo, skręcił w rejony elektroniki, stawiając na bity i syntezatorowe pasma, okazjonalnie uzupełniając je instrumentami zaprzyjaźnionych muzyków. Ale te elektroniczne kompozycje, z niezbyt skomplikowanymi choć nierównymi bitami, brzmią momentami strasznie topornie – weźmy na przykład „Endear” czy przyciężki „All I Meant”, które raczej odczytuję jako zlepek dosyć tandetnych inspiracji niż wyrazisty pomysł na rozwój Coldair w kierunku elektroniki. Do tego dochodzi masa efektów i pogłosów na wokalach, raczej męczących niż ciekawych. Za dużo tu przekombinowania i – mam wrażenie – wyrachowania, żeby brzmiało to nowatorsko i świeżo, a brakuje mi szczerości i prostoty. Piosenkowe struktury w większości przypadków są dalej zachowane, ale Biliński wykrzywia je jak w krzywym zwierciadle, trochę na siłę i na wyrost. Autentyzm i pomysł znika, a The Provider wydaje się strasznie banalną płytą.

Coldair, The Provider, Twelves Records, 2016.

Jakub Knera