O tym jak hip hop gra z publicznością, imprezie na „berlińskim” poziomie i mecenacie kultury.

Dwa piątkowe koncerty w nowym, bardzo intrygującym miejscu Layup na terenach postoczniowych pokazały jak wielki potencjał tkwi w muzyce hiphopowej podczas wykonywania jej na żywo. Rozpiętość gatunkowa nie była aż tak znacząca, chociaż słychać, ze zarówno Syny jak i Pro8l3m wywodzą się z innych nurtów stylistycznych. Pierwsi, czyli Robert Piernikowski i 1988, mimo że sa dosyć klasycznie osadzeniu w hiphopowym tempie i rytmie, nie uciekali od eksperymentowania z brzmieniem: fascynującymi samplami budowali transowe i rozwijające się kawałki, które uzupełniali partiami zagranymi na syntezatorze lub kolejnymi zlepkami dźwięków, ale też pogłosów. Z melodiami generowanymi przez 1988 fantastycznie zlewa się głos Piernika, trochę odrealniony, ale dosadny, celny, czasem ironiczny, ale przede wszystkim szczery.

Pro8lem zaprezentował bardziej klasyczne brzmienie, które bazuje – to w ich twórczości czynnik bardzo istotny – na samplach polskich nagrań doby lat 70. i 80. Tak jak na płycie „Art Brut” tak i na koncercie były one nieodłącznym elementem ich muzyki, a doskonale przeplatające się rapowanie Oskara i Steeza rozbudzało atmosferę i nakręcało publiczność. Minusem z pewnością jest fakt, że całe podkłady były odtwarzane z laptopa. Chociaż dla publiczności wydawało się nie mieć to większego znaczenia, bo teksty mają w pamięci mocno ugruntowane i chociażby dwukrotnie zagraną „Stówę” rapowali razem z muzykami. Ale wokalizy polskich piosenkarek na żywo nie do końca brzmiały tak efektownie jak na płycie, pomimo energii, która płynęła z kolejnych kawałków.

Widownia na Synach nie była gorsza i również rymowała razem z Piernikiem – od powtarzalnego „Wkurw” po całe frazy poszczególnych utworów. Jednak to czym Syny wygrały wieczór to skrupulatnie zaplanowany koncert w najmniejszym detalu – od samodzielnej kontroli światła, przez operowanie mikserem w wykonaniu Piernika, po wyciągnięte na finał race, odpalone podczas utworu „Świnoujście”. Ten koncert dobitnie pokazał, że to jeden z najciekawszych polskich zespołów, zwłaszcza na żywo, gdzie nie musi imać się półśrodków, ale prostymi narzędziami buduje klimat, który razem z muzyką tworzy wspaniałą atmosferę. Brawo, tak się powinno grać koncerty.

Last but not least, słowa uznania należą się ekipie Crane, która zorganizowała koncerty bardzo sprawnie, były dobrze nagłośnione i fantastycznie sprawdziły się w przestrzeni plenerowej. Plus słowa uznania dla Surf Burgera, firmie która nie tylko coraz lepiej w Trójmieście prosperuje (dwa foodtrucki i 2 lokale stacjonarne), ale przy okazji koncertu w Layup (miejscówce, która żywo przypomina berlińskie lokale nad Szprewą) stała się mecenasem kulturalnym. Wsparcie takiego typu wydarzenia przez lokalny, dobrze rozwijający biznes wydaje się w Trójmieście cały czas rzadkim zjawiskiem. Na kulturze ciężko zarobić, ale takie działanie z pewnością świetnie buduje wizerunek firmy, ale przede wszystkim rozbudowuje ofertę trójmiejskich imprez i zogniskowane wokół niej środowisko. No i pokazuje, że liczy się nie tylko kasa. Brawo dla Synów, brawo dla Surf Burgera.

Syny, Pro8l3m, Layup, Gdańsk, 28.08.15.

[Jakub Knera]