Stacja Orunia kontynuuje kontratak z muzyką, której próżno słuchać w Trójmieście gdzieś indziej.

Po sukcesie koncertu oOoOO na początku lutego, ta instytucja, wchodząca w skład Gdańskiego Archipelagu Kultury poszła za ciosem i zorganizowała kolejne interesujące wydarzenie muzyczne, zapraszając Dookoom z RPA. W czwartek, przy dużej konkurencji innych koncertów w Trójmieście na sali zgromadziło się około 100 osób, co jak na tak mało znany w naszym kraju zespół, środek tygodnia i dosyć odległe położenie klubu od centrum, jest wynikiem bardzo dobrym.

Dawno takiej muzyki w Trójmieście nie było. Punktem wyjścia składu jest hip hop brudny i surowy, o zabarwieniu hardcore’owym i w swej formie mocno punkowy, uliczny. Dookoom dają upust swojej złości i emocjom, czasem mówiąc językiem (muzycznym) aż zanadto prymitywnym, ale za to dosłownym i celnym, trafnie nawiązując kontakt z odbiorcą. Ich koncert był niczym spotkanie przy ognisku – bezpośrednią łącznością z widzem, muzyką szalenie fizyczną, odreagowaniem na rzeczywistość, a jednocześnie szaloną imprezą. Wpływy grime i trapu, ale też bliskie odwołania do Die Antwoord, z którymi z resztą są zaznajomieni, wpłynęły na gęstą formę dźwiękową ich utworów.

Rozszalały rap Isaac Mutant był kulminacją składu – agresywnym melodeklamowaniem, krzyczeniem do publiczności, wzajemnym się przekrzykiwaniem i szalenie ekspresyjną osobowością zjednał sobie słuchaczy. Pomimo różnic kulturowych i innego pochodzenia, nawiązanie kontaktu z polską publicznością przyszło im bez problemu. Sami muzycy przy okazji pobytu wspomnieli z resztą, że Orunia przypomina im przedmieścia Cape Town nim wjechały na nie buldożery, w ramach przygotowywania RPA do Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej.

Gangsterski charakter koncertu mógł niektórych odstraszyć, jednak Dookoom to zespół miejski, mówiący uliczną mową, pełen brudu w muzyce i tekstach, a jednocześnie powstały z potrzeby wypowiedzi i zaangażowania. Szczerość i bezpośredniość, a także lokalny aspekt czasem objawiał się w trochę śmiesznie wypadającej formule (krzyczane „fuck the police”), ale z drugiej strony zapadającej w pamięć, gdy grupa na koniec krzyczała niemal mantrycznie w utworze „The worst thing that happen to Africa is white man” przy sugestywnych wizualizacjach Spo0ky. Ten bezpośredni koncert trafiał w trzewia swoją rozbrajającą szczerością, bez potrzeby silenia się na elokwencję, był sugestywny, a jednocześnie interesujący muzycznie za sprawą wyrazistych bitów i syntezatorów, nawet jeśli często były one jedynie odtwarzane z laptopa.

Występujący przed Dookoom Stendek zaprezentował nowe kompozycje, w których nie zawsze najwazniejszy był rytm i klejone bity, ale równie często nawarstwiające się syntezatorowe elementy z wyraźnie zaznaczoną pulsacją lub stopniowo wyłaniającymi się arpegiami. Gdański muzyk bardziej skupił się na fakturze utworów i muzycznych eksperymentach niż imprezowym charakterze koncertu. Efekt był intrygujący, jednak kulała w tym występie dramaturgia. Brak wyraźnej narracji wpłynął na to, że nawet pomimo wielu interesujących momentów, napięcie koncertu nie było utrzymane przez cały czas, a zbyt długie granie z czasem całkowicie je wyczerpało. Nowego materiału jestem bardzo ciekaw, chociaż lepiej grać krócej ale intensywniej.

Dookoom, Stendek, 14.05.15, Gdańsk.

[Jakub Knera]