Nowe dziecko na trójmiejskiej scenie, zespół Tranquilizer, wydaje się projektem typowo studyjnym. Chociaż formacja przechodziła różne przeobrażenia, finalnie prezentuje muzykę oscylującą gdzieś na pograniczu post-rocka, rocka progresywnego, ale też elektroniki, śladowych szczątków bluesa, a nawet elementów muzyki pop. Od pierwszych dźwięków „Take a Pill” czuć mroczny ciężar tego materiału, wyraziste brzmienie gitary (Michał Banasik) i perkusji (Konrad Ciesielski), które w połączeniu ze śpiewem Luny Bystrzanowskiej tworzą bardzo wyrazisty i sugestywny obraz. Tym bardziej dlatego, że materiał ten trudno jednoznacznie zklasyfikować, co jest słyszalne również w warstwie wokalnej. Bystrzanowska w otwierającym płycie „Giller” brzmi jak Lykke Li, potem niczym Lee Douglas ale też PJ Harvey. Natomiast jedyny zaśpiewany po polsku utwór, „Bajeczka” przywołuje skojarzenia z zespołem Księżyc – zarówno ze względu na polskie liryki, manierę śpiewu, ale też nieco mistyczną atmosferę.
Trzon grupy stanowią trzy osoby, ale na „Take a Pill” gra o wiele więcej muzyków, dzięki czemu to album bardzo bogato zaaranżowany. Jest miejsce na elektroniczne wojaże Bartosza Hervy’ego z Blindead, pasma na gitarze elektrycznej Artura Krychowiaka, który w całości skomponował także utwór zamykający płytę, ale też saksofon Rafała Wawszkiewicza znanego chociażby z łódzkiego post-metalowego Merkabah. Wspomniane wcześniej określenie „studyjny” odnosi się także do tego, że jest to materiał bardzo dobrze dopracowany brzmieniowo.
Tranquilizer w wielu momentach stosuje dosyć proste rozwiązania kompozycyjne, co mogłoby ulokować go gdzieś pośród innych zespołów z przedrostkiem post lub prog, kładących nacisk na rozbudowane i monumentalne brzmienie. Ale siłą tej bardzo obrazowej muzyki jest jej duże zróżnicowanie, umiejętne rozłożenie akcentów między instrumentalnym brzmieniem, transowymi partiami ale też formami piosenkowymi, czasem wręcz niezwykle przebojowymi. „Take a Pill” brzmi trochę jak współczesna odmiana A Perfect Circle, momentami podobna muzycznie, ale przede wszystkim z powodu tego, że zespół tworzą muzycy doświadczeni, udzielający się w wielu formacjach (finalnie na płycie gra połowa Blindead), którzy razem konstruują bogatą muzykę, pełną detali i wnikliwych, szczegółowych szlifów. Nie popadają przy tym w muzyczną egzaltację monumentalnymi i pełnymi patosu utworami, ale ciągną wyraźnie w kierunku przyswajalnych piosenkowych form. Jednocześnie nie są one zbanalizowane czy dopieszczone w studiu w kierunku niestrawnego, komercyjnego brzmienia. Tranquilizer umiejętnie łączą te dwa bieguny i nawet jeśli w kilku momentach zbaczają trochę na mieliznę schematyzmu, to jest to zaskakująco dobra płyta.