– Zarówno w sztukach wizualnych jak i w dźwięku elementy ironiczne miksują się w moich pracach z romantycznymi. To takie próby łączenia ognia z wodą. Zespół Wolność jest takim przykładem łączenia biegunów. Użyliśmy kliszy zespołu z ery psychodelii i zaczęliśmy grać swoją własną wersję rocka psychodelicznego. Jest to ironiczne, ale bardzo szczere zarazem. Nigdzie indziej nie odważyłbym się grać na kaczce, a skoro ją już kiedyś kupiłem, to właśnie w Wolności mogę jej użyć – mówi Adam Witkowski, który w rozmowie z Nowe idzie od morza opowiada o dwubiegunowości swoich projektów, a także tegorocznych planach wydawniczych.
Jakub Knera: Co w tej chwili jest ci bliższe: bycie artystą wizualnym czy artystą dźwiękowym? Mam wrażenie że to drugie ostatnio zdominowało twoją twórczość.
Adam Witkowski: Chyba faktycznie dźwięk ostatnio przeważa w moich działaniach. Wiele czynników wpłynęło na to, że jest on moją najczęstszą formą wyrazu. Mam sinusoidalny przebieg tej twórczej aktywności – po kilku miesiącach lub latach, ta proporcja się u mnie odwraca. Nigdy jednak nie jest tak, że przestaję w ogóle pracować w którejś z dziedzin. Nie potrafię przestać.
Mam wrażenie, że niedawno dojrzałem muzycznie. Czuję jakbym skończył jakąś dźwiękową podstawówkę. Coraz mniej psuję i częściej udaje mi się uchwycić w nagraniach to, o co mi chodziło. Dotyczy to zarówno produkcji dźwiękowej jak i pracy z instrumentem. To moje, bardzo subiektywne odczucie, ale niewątpliwie ma ono wpływ na zwiększenie aktywności dźwiękowej. Muszę też przyznać, że środowisko zajmujące się muzyką i jej peryferiami jest mi bliższe mentalnie. Więcej tu miejsca na szczerą współpracę.
Jak wzajemnie oba te pola działalności na siebie wpływają? Czy twoim zdaniem określenie siebie jako artystę dźwiękowego, w przeciwieństwie do muzyka, daje ci więcej możliwości? Celowo powtarzam to pytanie za tym, które kiedyś zadałem Pawłowi Kulczyńskiemu.
Chyba wiem o co Pawłowi chodziło. Nie chciałbym raczej być określany jako muzyk. To jakoś źle mi się kojarzy. Zazwyczaj myślę o sobie po prostu jako o artyście. Ale ostatnio często zdarza mi się pomyśleć też jako o instrumentaliście, a trochę też jako o producencie. Na kilku płytach przećwiczyłem rożne błędy i już wiem o co mi mniej więcej chodzi w realizacji dźwięku. Obecnie świadomie sięgam po pewne metody rejestracji. Od razu wiem jak przebiegnie cały proces edycji i pracy z dynamiką nagrania – ta wiedza zmienia zupełnie mój sposób myślenia i grania. Poznanie i zgłębienie procesu nagrywania, edycji jest czasochłonne i wymaga ofiar. Po kilku latach pracy zaczynam powoli jakoś to ogarniać. Przynajmniej w zakresie, w który mogę używać tego procesu jako własnego twórczego narzędzia. Czuję, że to opanowanie warsztatu producenta dźwiękowego było mi potrzebne, aby swobodniej poruszać się w muzyce w ogóle.
Staram się też myśleć o dźwięku możliwie szeroko. Od kilku lat prowadzę swoją autorską Pracownię Audio na Wydziale Rzeźby i Intermediów Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Tam często muszę podpierać się wiedzą teoretyczną albo nawet opisem zjawisk fizycznych, mających wpływ na słyszenie i generowanie dźwięku. Staram się otworzyć wrażliwych i kreatywnych ludzi na nieznany im dotąd obszar audio. Często tłumaczę dźwięk poprzez obraz, bo studentami są osoby, które w obszarze obrazu już coś rozumieją. Łatwo jest znaleźć analogie między obrazem i dźwiękiem i często używam ich porównania jako sposobu wizualizacji.
Rozróżniłbym twoje projekty na te studyjne, które możesz dopracowywać w domowym zaciszu, a w nich ważna jest postprodukcja, ale też żmudna, długa praca (mam na myśli 0404 czy Andrzeja Baphometa), a z drugiej te bardziej koncertowe, które są wynikiem zapisu sesji, spotkania muzyków (jak Langfurtka i Wolność), w których nie tworzysz już sam, ale grasz z innymi muzykami.
Akurat Andrzej Baphomet jest jakimś ekstremum. Z resztą wcale nie jest wynikiem żmudnej pracy, a raczej beztroskiej zabawy. Ten pseudonim istniał wcześniej, a ja postanowiłem nadać mu wymiar muzyczny. Stworzyłem jednak potwora, bo folder „Andrzej Baphomet nowa płyta” zapełnia się kolejnymi szkicami. Generalnie jest to jednak efemeryda.
0404 to już regularny projekt dedykowany okołoelektronicznym poszukiwaniom. Czyli jest tu prąd, syntezatory, taśmy, czasami gitara. Pod tym pseudonimem wydałem płytę w roku 2003 i do roku 2013 nie opublikowałem niczego. Ciągle jednak robiłem muzykę i mam całkiem przepastne archiwum. Są tam rzeczy, które napisałem do filmów, teatru, remiksy, krótkie słuchowiska radiowe. Będę przez najbliższy rok publikował kasety z tymi materiałami w BDTA. Bardzo chciałbym to upublicznić i zabrać się za nowy materiał.
Korzystając z podobnego instrumentarium udzielam się również w składzie z Piotrem Rubieckim. Od wielu lat spotykamy się nieregularnie i coś dłubiemy. Rożne były nazwy. Niedługo ukaże się kaseta z naszym koncertem w nieistniejącej już Cafe Fikcja. To coś, czemu bliżej jest do słuchowiska niż piosenki.
Langfurtka i Wolność, to natomiast dwa zespoły, które dały mi możliwość eksplorowania gitary i pozwoliły otworzyć się na swobodną improwizację. Chodzi mi o pewien mentalny stan, który się wytwarza między improwizującymi wspólnie ludźmi. To coś co chyba najlepiej można porównać do medytacji albo seksu.
Pomyślałem nawet o podkategorii tych koncertowych składów – Wolność i Langfurtkę charakteryzuje spontaniczność, improwizacja, bardzo otwarte formy kompozycji. Ale zespołowo grałeś też z zespołem Gówno, a teraz w duecie z Maćkiem Salamonem tworzysz Nagrobki. Oba te składy mają charakter performatywny, ponieważ ich sceniczność ma szalenie duże znaczenie dla odbioru.
No tak. Sam też odczuwam, że Gówno i Nagrobki a wcześniej Samorządowcy, to inna para kaloszy. Chociaż ostatnio Nagrobki na próbach skręcają w taką stronę, że może przekwalifikują się niebawem do kategorii impro (śmiech). Na razie jednak, w pracy z Gównem i Nagrobkami bazujemy w 100% na piosenkowej formie. Nie jest to odgrywanie jakiegoś niechcianego spektaklu, my uwielbiamy grać te kawałki na żywo i zawsze na koncertach jest bardzo przyjemnie. Jednak są to formy w zdefiniowanych ramach. A dla mnie przyszedł czas aby sobie trochę poszaleć poza ramami.
Gówno ma jednak jeszcze jedną, całkiem istotną wartość – to taki prawdziwy rock’n’roll’owy zespół. Taki z trasą koncertową, przygodą i muszkierterką. Z publicznością, która śpiewa piosenki z zespołem, etc.. Jest to skład, w którym muzyka jest wątkiem pobocznym, chociaż jednocześnie najważniejszym. Nagrobki już tak nie mają, bo wyjście w dwójkę przed publikę, kiedy właściwie ledwo grasz na instrumencie i ogarnięcie całego koncertu, na pełnej mocy, to nie są przelewki. Nie ma miejsca na nic poza energią, żadnego kombinowania.
Nagrobki są dla mnie bardziej skondensowaną, zredukowaną ale też sprecyzowaną tematycznie formą Gówna. Specjalnie na potrzeby tego składu nauczyłeś się grać na perkusji. Wydaliście krótki album rok temu, w 2015 światło ujrzał nowy singiel. Kiedy można spodziewać się kolejnego wydawnictwa?
We dwójkę wiele spraw załatwia się szybciej niż w piątkę. Większy skład ma pewne ograniczenia i opóźnianą reakcję. Najczęściej kreatywność jest szybsza niż demokracja. Stąd Nagrobki częściowo przejęły aktywność, którą wcześniej lokowaliśmy w Gównie. Dla całego Gówna przyszedł taki moment, że zajęliśmy się „pozagównianymi” projektami. Wydaje mi się to bardzo zdrowe dla naszego związku. Jesteśmy prawdopodobnie najmniej kłócącym się zespołem rockowym na świecie.
Z Maćkiem w Nagrobkach połączyła nas jeszcze jedna sprawa – postanowiliśmy nauczyć się grać na nowych instrumentach. Oczywiście olaliśmy edukację w typie prezentowanym w filmie „Whiplash” i od razu zaczęliśmy grać piosenki. Po 1,5 roku, powoli zaczynamy sobie radzić (śmiech). W międzyczasie przygotowaliśmy jedenaście utworów, które znajdą się na płycie – premiera przewidziana jest na tegoroczny OFF Festival, gdzie zagramy. Nagrobki są zdecydowanie bardziej minimalne niż Gówno, naszej muzyce bliżej do hip-hopu niż muzyce Gówna do punka.
W Nagrobkach śpiewacie o śmierci, Andrzeja Baphometa cechuje duże poczucie humoru, a Wolność i Langfurtkę pewien dystans ale też brak tzw. spiny. Jak postrzegasz siebie pomiędzy powagą, dystansem, a ironią?
Zarówno w sztukach wizualnych jak i w dźwięku elementy ironiczne miksują się w moich pracach z romantycznymi. To takie próby łączenia ognia z wodą. Kiedy działam intuicyjnie, tak jak w Wolności i Langfurtce, Andrzeju – wychodzi mi podobna mikstura do tej ważonej powoli i z namysłem. W tej drugiej, obok Radio Kailash, x0, 0404 znajdują się też Gówno i Nagrobki.
Ja mocno wierzę w ideały, które potrafię równocześnie obśmiać aż do obrzydzenia ich wszystkim w koło. Zespół Wolność jest takim przykładem łączenia biegunów. Gramy muzykę do jakiej się troszkę wstydziliśmy sami przed sobą przyznać. Użyliśmy kliszy zespołu z ery psychodelii i zaczęliśmy grać swoją własną wersję rocka psychodelicznego. Jest to ironiczne, ale bardzo szczere zarazem. Nigdzie indziej nie odważyłbym się grać na kaczce, a skoro ją już kiedyś kupiłem, to właśnie w Wolności mogę jej użyć. Podobnie startowaliśmy z Gównem – użyliśmy konwencji jako fundament własnego języka wypowiedzi. Punk był bardzo autentyczny, bo tożsamy chociażby z naszymi umiejętnościami i wiedzą muzyczną.
Opowiedz o twoich planach wydawniczych w tym roku. 18 kwietnia ukaże się płyta Wolności i Langfurtki, szykujesz niespodziankę na festiwal Strajk, Nagrobki usłyszymy na Offie.
Sporo się tego nazbierało. 18 kwietnia ukazują się trzy moje materiały – album „Langfurta Einzka” Langfurtki czyli duet z Mikołajem Trzaską, który wyda na winylu ArtBazaar Records, Wolność na CD pojawi się dzięki Kilogram Records, a BDTA w formie kasety wznowi mój pierwszy album jako 0404. Na 23 maja mam dwie premiery w BDTA – Radio Kailash „Życie w Fikcji” oraz split Langfurtki i Wolności. Cieszę się, że te dwa ostatnie zespoły, świeżo po premierze debiutów, wypuszczą kolejny materiał. Może to nie ma sensu marketingowego, ale pokazuje proces twórczy, który jest obecnie aktywny. Potem w lipcu, najpierw w Berlinie, a następnie w Warszawie odbędzie się premiera filmu „Gówno Makes Life Harder”. To dla mnie ważna sprawa, bo w pewien sposób podsumowuje pierwsze 5 lat Gówna. Kolejna płytowa premiera to sierpniowe Nagrobki na OFF Festiwalu. Do końca roku chciałbym jeszcze opublikować coś z moich archiwów 0404. Ta archiwalna seria ukaże się w BDTA i będzie się nazywać „Czasy się zmieniły”. Od dawna na dokończenie czeka płyta x0 czyli duet z Konradem Smoleński. Tu praca toczy się bardzo niespiesznie, ale jednak. Zobaczymy co w tej kwestii przyniesie jesień. Marzy mi się materiał na gitarę solo oraz nowa Langfurtka (bo materiał, który wydajemy w kwietniu powstał ponad rok temu, a ten, który w maju – ponad prawie 3 lata temu), planów jest więc dużo.
18 kwietnia ukażą się trzy płyty Adama Witkowskiego: album „Langfurta Einzka” Langfurtki czyli duet z Mikołajem Trzaską, płyta zespołu Wolność oraz wznowienie jego pierwszego albumu 0404. 23 maja mam swoją premierę będzie miała kaseta Radio Kailash „Życie w Fikcji” oraz split zespołów Langfurtka i Wolność. Również wtedy z tym drugim Witkowski zagra podczas festiwalu Strajk. Szczegóły w zakładce KONCERTY.