Dwa wieczory doskonałych koncertów polskich przedstawicieli gitarowej muzyki.

Trzecia odsłona Music is the Weapon Fest pokazała, że na rodzimym poletku mamy dużo zespołów, które w bardzo różnorodny sposób patrzą na tradycję muzyki rockowej. Dzięki temu festiwal zaoferował dwa intrygujące wieczory, na dodatek ze sporą reprezentacją lokalnej sceny muzycznej.

Najlepsze sceniczne obycie pokazały dwa tria – Kiev Office i Popsysze. Ci pierwsi na scenie odnajdują się doskonale, przez co również na żywo brzmią bardziej przekonująco i wyraziście niż na płytach. Nie do końca jestem przekonany do chorków Joanny Kucharskiej, czasem wspomaganej przez Michała Miegonia, ale poza nimi Kiev Office to zwarty koncertowy organizm, który nie tylko bardzo dobrze prezentuje swoje piosenki, ale jednocześnie pozwala sobie na pewną swobodę, dystans, a czasem nawet żart podczas ich grania. Z wystepujących podczas festiwalu perkusistów również Krzysztof Wroński zaprezentował się najlepiej – dzięki temu Kiev Office zwinnie lawirowali pomiędzy piosenkami, improwizacjami, ale też fantastycznymi intrumentalnymi pasażami.

Tuż obok nich należy ulokować zespół Popsysze, którzy z koncertu na koncert wypadają coraz lepiej. W tym wypadku mieliśmy do czynienia z bardziej piosenkowymi formami (w porównaniu do KO), ale szalenie atrakcyjnymi, najczęściej śpiewanymi po polsku. Dochodzę do wniosku, że Jarek Marciszewski nawet jeśli śpiewa z manierą trochę częstochowskich rymów to w ten sposób efektownie wzbogaca swój język, układając słowa w bardzo melodyjne wersy, osobliwe i wyjątkowe. Popsysze to fenomenalne rock’n’rollowa kapela, która na scenie czuje się jak ryba w wodzie, a niemal każda kolejny utwór, idealnie sprawdzałaby się w radiowych formatach – energia i piosenkowość to ich znaki rozpoznawalne.

Przez Państwem Rara, po raz kolejny po Spacefest zagrał utwory ze swojego albumu w trio. Wiadomo że wielowarstwowe kompozycje niełatwo odegrać w pojedynkę stąd pomoc Michała Pszczółkowskiego, który na gitarze elektrycznej malował dźwiękowe tła i Mikołaja Zielińskiego, który poza gitarą akustyczną tym razem sięgnął po bas, wzmacniając wydźwięk piosenek, okazały się bardzo dobrym dopełnieniem utworów Rafała Skoniecznego. Ten naprzemiennie zapętlał partie gitary akustycznej, często wzmocnionej efektami oraz wplatał w nią partie klawiszy, które ten rozbudowany materiał doskonale uzupełniały. Bardzo dobry koncert.

Czarnym koniem okazał się koncert Artura Krychowiaka jako Nowa Ziemia. Brzmienie o wiele potężniejsze niż na albumie, efektowne ale nie efekciarskie granie smyczniem po strunach, które wizualnie kojarzyło się z Sigur Rós, ale muzycznie z drone’owymi dokonaniami chociażby Sunn O)))  wywołało niesamowity efekt. Zabawa fakturami, transowe zapętlanie ciężkich gitarowych wstęg, ale też modyfikacje efektami sprawiły, że koncertowa siła rażenia tego projektu jest większa, brzmienie (w tym przypadku doskonale sprawdziła się akustyka Ucha) bardzo dobre i selektywne. Finał, w którym Krychowiak odłożył smyczek i zaczął wygrywać ciężkie metalowe riffy doskonale zwieńczył koncert.

Pierwszy raz widziałem na scenie Walrus Alphabet, których nagrania bardzo mi się podobają, podobnie jak koncertowa odsłona, chociaż wydała mi się trochę zachowawcza. Może trochę wynikało to z dosyć stonowanej gry Tomka Zborowskiego, który wpływał na to że zmienne i rozszalałe partie rytmiczne nie miały aż takiej mocy, jak powinny.  Warto też dopracować dramaturgię koncertu, który jako całość nie do końca się obronił i miał wiele momentów, wytrącających z trwałej narracji muzycznej. Poza tym jednak WA swoje prog- i math-rockowe numery potrafi w bardzo dobrej jakości zaprezentować na scenie, ciekawie uwypuklając ich złożoność.

So Slow było jednym z cięższych akcentów festiwalu, ale zyskało sporo luzu dzięki wokalom Łukasza Jędrzejczaka, który na dodatek po scenie skakał i biegał wśród publiczności. Czasem było to może zbyt teatralne zachowanie, ale dzięki temu grupa zachowała dobrą równowagę między ciężkimi riffami i gęstym brzmieniem, a krzykliwym śpiewem, kontrastującym z muzyką na wysokich rejestrach. Ampacity zagrali poprawnie, w 2/3 prezentując materiał z debiutanckiego albumu, a na finał grając utwór, który premierowo zaprezentowali 2 tygodnie temu podczas koncertu z Mikołajem Trzaską. Ich złożona muzyka na żywo ma w sobie mnóstwo mocy, tym razem wzbogaconej o syntezatorowe pasma Cezarego Morawskiego. Zastanawiam się czy czasem tych warstw instrumentów nie ma za dużo i czy przy zbytniej ich kumulacji gdzieś to wszystko nie zanika. Jednak wtedy, gdy zespół robi miejsce dla każdego z muzyków, wszystkie instrumenty kompleksowo brzmią bardzo dobrze.

Krakowianie z Bad Light District zaprezentowali bardziej klasyczny rock alternatywny, niemal od razu wywołujący skojarzenia chociażby z wczesnymi dokonaniami Interpol. O ile jednak na płycie ich kompozycje brzmią dosyć jednowymiarowo, o tyle na koncercie zespół zyskał na efektowym brzmieniu, czasem budowanym w oparciu o powtarzalne, transowe zagrania na gitarach. Nie jest to estetyka, której słucham z upodobaniem, ale na żywo BLD zabrzmieli całkiem przekonująco.

Brzmieniowo i technicznie bardzo dobrze wypadli także The Esthetics, zwłaszcza na końcu, kiedy w największym stopniu pozwolili sobie na rock’n’rollowe szaleństwo z domieszką surfu. Treściowo ich piosenki były fajne, ale niczym ponadto się nie wyróżniające. Maria Ka natomiast zagrała trochę na modłę stadionowego-rocka, czasem przypominając chociażby pierwsze grunge’owe płyty Hey. Mocne gitarowe riffy brzmiały w Uchu efektownie, ale poza nimi treściowo piosenki tria nie są specjalnie angażujące i interesujące, powiedziałbym nawet że na tle wyżej wymienionych zespołów, mało poszukujące i ambitne.

Music is the Weapon Fest do bardzo dobry pomysł na festiwal, z ciekawym programem w większości przypadków z bardzo dobrymi wyborami kuratorskimi. Licznie zgromadzona widownia pokazała, że zapotrzebowanie na takie imprezy jest, chociaż łyżka dziegciu należy się publiczności z Gdańska, która niezbyt ochoczo przyjechała do Ucha (inaczej jest chociażby z widzami z Gdyni, którzy na imprezy do stolicy województwa jeżdżą o wiele chętniej). To także sygnał dla Miasta Gdynia, które powinno wspierać takie oddolne działania, prezentujące lokalnych artystów. Nie tylko sylwestrem człowiek żyje, a dwa marcowe wieczory pokazały dobitnie jak wysoki poziom prezentują nasze rodzime kapele.

Music is the Weapon Fest, 5-6.03.2015.

 [Jakub Knera]