Jakie formy mecenatu i sponsoringu obecnie funkcjonują? Czy biznes może wspierać kulturę w długotrwałej i partnerskiej formie? Czy platforma do współpracy obu sektorów jest potrzebna i jak ją stworzyć? Co na takiej współpracy może zyskać biznes a co kultura? Ci, którym nie udało się dotrzeć na debatę „Kultura vs biznes – mechanizmy współpracy, organizowaną 29 grudnia w ramach festiwalu Metropolia jest Okey, poniżej mogą zapoznać się z jej zapisem.

Razem z zaproszonymi gośćmi zastanawialiśmy się jakie są możliwe mechanizmy współpracy między kulturą i biznesem, a także jak je rozwijać. Dyskutowaliśmy o przeszkodach, stereotypach które utrudniają wspólne działanie, a także o możliwościach i alternatywnych sposobach nawiązywania kontaktów przy współpracy między przedstawicielami biznesu a instytucjami kultury, organizacjami pozarządowymi, klubami czy niezależnie działającymi artystami.

Wśród zaproszonych gości znaleźli się: Maria Olszewska, certyfikowana fundraiserka, która pozyskuje fundusze na działania kulturalne i artystyczne, a obecnie racuje m.in. przy opracowaniu programu członkowskiego dla Museo di Arte e Cultura Tibetana w Arcidosso we Włoszech; Krzysztof Polkowski, artysta i nauczyciel akademicki, dziekan Wydziału Malarstwa Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku; Robert Sochacki, artysta wizualny, prezes Stowarzyszenia Non Iron Group, Arkadiusz Hronowski, szef klubów Spatif i B90, dyrektor Soundrive Festival; Romuald Wicza-Pokojski, dyrektor Teatr Miniatura; Łukasz Jeleniewski, perkusista zespołu Lipali, Michał Jaskólski, prezes zarządu Grupy Nokaut.pl S.A. oraz Iwona Mostowska z Biura Sponsoringu i Promocji Grupy LOTOS S.A.

Jakub Knera: Debata „Kultura vs biznes – mechanizmy współpracy” będzie dotyczyć tego jak sektor kultury i sektor biznesu mogą współpracować, jak współpracują, a także co można zmienić w sposobach podejmowania tego typu współpracy. Chcemy zastanowić się w jakich formach biznes może wspierać kulturę poprzez mecenat, sponsoring czy darowizny, a także jak można „wykorzystać” kulturę albo biznes ale też jak budować partnerskie metody współpracy.

Chciałem zacząć od tematu fundraisingu czyli metody zdobywania funduszy, która w Polsce nie jest jeszcze na tyle popularna jak chociażby we Francji czy Niemczech. Zawód fundraisera jest rzadko spotykany w publicznych instytucjach kultury. Jak wygląda rozwój fundraisingu w Polsce? Z jakimi przeszkodami taka działalność może się spotkać?

Maria Olszewska, fundraiserka: Fundraising to proces pozyskiwania funduszy na kulturę. Możemy starać się to robić na cztery sposoby. Jednym z nich jest współpraca z partnerami biznesowymi, drugi to pozyskiwanie darczyńców czyli indywidualnych osób, które zechcą wesprzeć dane działanie – zarówno w formie mecenatu jak i crowdfundingu. Trzecia metoda to sprzedaż np. biletów, gadżetów, po to aby wesprzeć kulturę – to po prostu działalność gospodarcza, która wspiera projekty kulturalne. Czwarty sposób to wsparcie poprzez system grantowy na poziomie miejskim, ogólnopolskim lub europejskim.

W przypadku współpracy pomiędzy kulturą a biznesem, istotne jest aby konkretna osoba koordynowała działaniami mającymi na celu pozyskanie funduszy. Czy jest to trudne? W innej sytuacji znajdują się indywidualnie działający artyści, a w innej większe podmioty jak organizacje pozarządowe, instytucje publiczne oraz firmy komercyjne, które działają w sferze kultury. W naszych realiach najczęściej na zatrudnienie fundraisera są w stanie pozwolić sobie instytucje publiczne. Taka osoba pracuje wtedy na pełen etat i zajmuje się kontraktami z partnerami biznesowymi. Problemem mogą być odmienne sposoby współpracy: partnerzy biznesowi działają szybko, mają wypracowane struktury i modele funkcjonowania, natomiast inne struktury obecne w instytucjach publicznych powodują długotrwałe formy realizacji kolejnych przedsięwzięć – umowy przechodzą nawet przez pięć stopniu akceptacji. Organizacji pozarządowych, które chciałyby zatrudniać fundraiserów albo też artyści (ale oni powinni koncentrować się na swoich projektach) często najzwyczajniej w świecie na to nie stać. Zawód fundraisera jest stosunkowo młody, ale z drugiej tradycja finansowania sztuki i filantropii jest w naszym kraju obecna od bardzo dawna. W czasie wojny i okresie socjalizmu ludzie tracili majątki – nastąpiło coś co nie miało miejsca nawet w okresie zaborów: przestano dysponować dużymi środkami, które mogli wyłożyć ekstra na kulturę.

Spójrzmy na temat współpracy międzysektorowej z drugiej strony, od perspektywy biznesu. Firma LOTOS wspiera wiele działań kulturalnych, chociażby Nadbałtyckie Centrum Kultury, które organizuje festiwal Metropolia jest Okey, podczas którego rozmawiamy. Co jest ważne, kiedy przedstawiciel instytucji publicznej lub organizacji pozarządowej chce nawiązać z wami współpracę? Co dla was jest najbardziej wartościowe?

Iwona Mostowska, Biuro Sponsoringu i Promocji, Lotos: Oczekujemy realnych korzyści. Po pierwsze, profesjonalnej oferty, w której znajdą się świadczenia promocyjno-reklamowe na rzecz sponsora. Mam na myśli ekwiwalent za kwotę, którą przeznaczymy na rzecz wsparcia danej instytucji. Ważne są również metody mierzenia efektywności tych świadczeń – jako spółka Skarbu Państwa jesteśmy zobowiązani do raportowania naszych działań sponsoringowych i właściciel oczekuje od nas uzasadnienia i skuteczności wydania danych środków.

Co jest opłacalnego dla przedstawiciela biznesu we wspieraniu kultury?

Iwona Mostowska: Wszystko zależy od tego jak firma podejdzie do sponsoringu, jakie przyjmie kryteria i strategię. W przypadku grupy Lotos założyliśmy, że wspieramy duże wydarzenia, które są realizowane w naszym regionie. Często przed przystąpieniem do współpracy, konsultujemy listę wydarzeń z urzędami miejskimi w Gdańsku, Sopocie lub Gdyni albo z Urzędem Marszałkowskim. Koncentrujemy się na działaniach, które promują nasz region.

Na waszej stronie w zakładce „Społeczna odpowiedzialność biznesu” widnieje formularz, przez który dana instytucja lub organizacja może zgłosić swój projekt. Czy proces skontaktowania się z wami jest łatwy?

Iwona Mostowska: Tak, na naszej stronie szczegółowo wyjaśniamy jak nawiązać z nami kontakt, są konkretne formularze w których można wybrać sposób wsparcia finansowego. Każdą ofertę analizujemy i staramy się udzielić informacji zwrotnej. Natomiast czym innym jest przejście do realnej współpracy – nie jest to już takie proste.

Dlaczego? Wynika to z kwestii priorytetów, biurokracji, formalności, oceny opłacalności działań?

Iwona Mostowska: Myślę, że niewiele firm jest obecnych w życiu kulturalnym i realizuje działania sponsoringowe. W tej chwili to przede wszystkim domena dużych spółek i stopniowo na tę formę współpracy otwierają się średnie i małe przedsiębiorstwa. Jeśli chodzi o korzyści jakich my upatrujemy w relacji sponsorskiej to z pewnością jest to budowanie wizerunku jako firmy społecznie odpowiedzialnej, budowanie relacji z otoczeniem lokalnym, ale też transfer wizerunku z wydarzenia na firmę. Zastanawiamy się jakie jest wydarzenie, a co się z tym wiąże – jakie atrybuty czy emocje mogą być kojarzone z nasza marką i czy to jest zgodne z polityką firmy.

Czy instytucjom publicznym łatwo jest nawiązać współpracę z partnerem biznesowym? Jakie są przeszkody? Jakie doświadczenia w tym temacie ma Teatr Miniatura?

Romuald Wicza-Pokojski, dyrektor Teatr Miniatura: Nasze doświadczenia są różne. Kłopotem z którym przez cały czas się spotykamy jest szukanie z potencjalnym sponsorem zbieżnych punktów w działaniu. Gdybym miał zrobić rachunek dotychczasowych poszukiwań, to w dwóch przypadkach nasza instytucja była na równoważnej pozycji partnerskiej z przedstawicielem biznesu. Cały czas w naszej mentalności tkwi to że my – przedstawiciele sektora kultury – prosimy, a nie oferujemy. Nawiązywanie współpracy nie jest łatwe i cały czas się tego uczymy.

Czy fakt, że jesteście instytucją publiczną ułatwia działanie przy podejmowaniu współpracy?

Romuald Wicza-Pokojski: Mogę odwołać się do swoich wcześniejszych doświadczeń i zdecydowanie uważam, że to pomaga. Instytucja jest znacznie silniejsza niż stowarzyszenia, a jeszcze bardziej niż niezrzeszeni indywidualni artyści. Jednak jako teatr próbujemy działać tak, aby korzyść  z funkcjonowania instytucji, mieli także oni, artyści – w końcu u nas pracują.

Co biznes może zyskać na wsparciu instytucji kultury?

Romuald Wicza-Pokojski: To wiąże się z sytuacją budowania partnerskiego układu. Dla mnie ważniejsza jest kwestia tego, aby to pytanie zadać sobie wspólnie podczas rozmowy. Oczywiście mogę przyjść na spotkanie z pewnymi propozycjami i pakietem świadczeń, ale nie wydaje mi się, że za każdym razem określony schemat działań jak np. umieszczenie logotypu czy liczba ulotek, mogą być atrakcyjne. Wszystkie rozmowy, które prowadziliśmy, prędzej czy później dochodziły do zastanowienia się nad czym razem możemy skorzystać. Nie jestem przekonany do swego rodzaju kupieckiej sytuacji, bazującej na pytaniu „co mi możesz dać?”. Ważniejsze jest wspólne przyglądanie się i dyskusja.

Jak wygląda sytuacja podmiotu prywatnego, dużego klubu muzycznego, który funkcjonuje na interesującym, chociaż położonym trochę na peryferiach terenie czyli na Stoczni Gdańskiej? Kiedy właściciel klubu czuje się jak wspomniany kupiec, a kiedy jako równoprawny partner?

Arkadiusz Hronowski, Spatif, B90, Soundrive Festival: Na początku chciałbym obalić pewne stereotypy, ponieważ nie pracuję według wymienionych wcześniej standardów. Kiedyś miałem okazję to robić, ale po prostu nie zdałem egzaminu i uważam, że szkoda na to czasu, chociaż nie jest to oczywiście zła droga. Jeżeli działa się w kulturze niezależnej, nie ma mowy o budowaniu jakiegokolwiek wizerunku dla danej formy – to niszowy obszar kultury i identyfikacja produktu czy usług danej firmy niekoniecznie pokrywa się z chociażby z koncertami takich zespołów jak Swans, którzy niedawno u nas grali.

Przez lata obserwacji zauważyłem pewną barierę, którą artyści budowali skutecznie pomiędzy sobą a przedsiębiorcami. Podam prosty przykład: znany trójmiejski muzyk dostaje pracę u pewnego pana, który produkuje beton i gwoździe. Gra dla niego koncert za kilka tysięcy złotych, ale w środowisku mówi że nim gardzi i traktuje go protekcjonalnie. To częste zjawisko – artysta gardzi facetem, który wyprodukował beton, ale przecież skoro wyprodukował go na tyle dużo to znaczy, że potrafi zarobić pieniądze. Inna kwestia to fakt, że nie chodzi do opery czy na koncerty bo nie miał a to czasu i pracował – wyczuwa jednak, że artysta „drze z niego łachę”, a to generuje barierę.

Postanowiłem dotrzeć do biznesmenów, którzy działają w naszym regionie, a jest ich bardzo wielu, myślę że nawet kilkaset dobrze prosperujących firm. Oni wydają masę pieniędzy na różne działania, ale często robią to chaotycznie i nie zawsze wiedzą jak to robić. Co może im dać współpraca z kulturą niezależną? Zmieni to postrzeganie jego firmy chociażby w samorządzie – może w przypadku kolejnego przetargu, miasto spojrzy na niego przychylniej bo poza realizowaniem własnego interesu, ważne są dla niego także inne elementy, kształtujące miasto.

Wielu z przedstawicieli sektora biznesu obawia się tego, że przyjdą na spotkanie z przedstawicielem instytucji kulturalnej i nie będą mieli wiedzy na tematy kulturalne. Trzeba ich z tym wszystkim oswajać – fani muzyki niekoniecznie zmienią do nich podejście i może nie zaczną od razu korzystać z ich usług, ale może się zmienić podejście urzędników, którzy zobaczą że dane wydarzenie bazuje nie tylko na wsparciu miasta ale też korzysta z innych źródeł. Wielu trójmiejskich animatorów bazuje wyłącznie na dofinansowaniu od miasta i w sytuacji, gdy go nie ma, impreza się nie odbywa. Należy różnicować finansowe źródła wsparcia

Podczas rozmowy z przedstawicielem biznesu ważna jest marka, którą reprezentuje ktoś z sektora kultury, ale też zaufanie. Czy łatwo je zdobyć?

Arkadiusz Hronowski: Nim dogadałem się z jednym lub drugim inwestorem, na mieście słyszałem na ich temat masę negatywnych opinii. Ale potem to zweryfikowałem i okazało się, że to nieprawda. Wyznacznikiem nie może być to że nie porozmawiamy szczegółowo o kulturze i tym która płyta zespołu X była najlepsza. Interesuje nas sfera biznes-kultura – tutaj nie ma jakichś specjalnych kodów, języka czy terminów zagranicznych. Nie mówimy „open space” tylko normalna „przestrzeń”, nie ma „sfokusowania się na target” tylko „Ty dajesz kasę, ja ci daję splendor”. Najważniejszy jest osiągnięty efekt. Jeśli dany przedstawiciel biznesu wesprze kulturę, a my damy mu jej trochę, to wszyscy lepiej na tym wyjdziemy, bo jego potomstwo będzie ją chłonąć w kolejnych pokoleniach. W naszym regionie jest wiele firm, które mają wysoki przychód, a to wiąże się z budżetem, którym dysponują w ciągu roku i wydają na różne działania. To oczywiste, że Lotos wspiera duże działania i nie porównuję mojej współpracy do działania z tak wielkimi spółkami. Droga pozyskania środków jest w tym przypadku inna – trzeba przedostać się przez wszystkie szczeble. Ja wolę dotrzeć do szefa, prezesa. To zazwyczaj firmy rodzinne, których załoga jest taka sama niezależnie od tego, kto obecnie rządzi w Polsce. Żyją i mieszkają w regionie, więc działanie, które podejmujemy, ich również dotyczy.

Bardzo często przedstawiciele świata biznesu regularnie uczestniczą w wydarzeniach kulturalnych. Z jednej strony patrzą na opłacalność wsparcia, a z drugiej znaczenie ma dla nich to jak różnego rodzaju festiwale się rozwijają. Czy da się to połączyć?

Michał Jaskólski, prezes zarządu Nokaut.pl: Mam w tej kwestii zupełnie inne spojrzenie z perspektywy członka kadry zarządzającej, a zupełnie inne spojrzenie jako uczestnik wydarzeń kulturalnych. Pierwsza perspektywa wymusza na mnie branie pod uwagę tego, że każda decyzja, którą podejmuję jest weryfikowana przez akcjonariuszy czy radę nadzorczą i musi mieć uzasadnienie. Poza tym każda decyzja np. o finansowaniu jakiegoś festiwalu, musi mieć określony cel np. budowę wizerunku firmy jako mecenasa kultury, tak jak to robi Lotos. Dotarcie do grupy docelowej jest ważne, ale ma to sens przy określonych typach firm i w przypadku niszowych imprez – tak jest chociażby w przypadku marek modowych. Niekoniecznie jednak znaczące są sposoby przyciągania odwiedzających. Jeśli mam wydać 10 tys złotych w Google, wiem że spowoduje to 40 tys. wizyt na stronie, a wydając taką kwotę na festiwal, takiej pewności nie mam.

Jeśli mówimy o drugiej, prywatnej perspektywie, to jestem zdania że właściwą kolejnością jest najpierw rozwinięcie własnego biznesu do momentu, gdy będzie można dokonać tzw. exit czyli wyjść z niego w zamian za pieniądze za udziały. Wtedy można zastanowić się czy części środków nie warto zainwestować np. w stworzenie fundacji czy innego bytu, który takie wydarzenia mógłby wspierać. Byłyby to środki prywatne, a nie środki firmy – to bardzo istotne, właśnie ze względu na różne zależności i kontrolę chociażby akcjonariuszy firmy.

Jeśli szukamy skutecznych modeli to może warto szukać analogii we wsparciu sportu. Funkcjonuje coś takiego jak karta multisport, dzięki której pracodawca może dać pracownikom dodatkowy profit i mogą oni korzystać z infrastruktury sportowej. Gdyby przenieść to w sferę kultury, mogłoby to mieć rację bytu. Dzięki karcie multikultura mogli by oni skorzystać z kilku imprez w ciągu miesiąca lub uzyskać na nie zniżki.

Jak ważne jest porozumienie się sfery kultury z biznesem? Czy chociażby z Tobą – osobą, którą można spotkać na koncertach – można łatwo nawiązać kontakt?

Michał Jaskólski: Sama rozmowa jest ok, natomiast jako członek rady nadzorczej, nie jestem skłonny aby wspierać takie wydarzenia na tym stopniu rozwoju firmy.

Przejdźmy do przedstawicieli artystów. Co muzyk zespołu może zyskać na współpracy z biznesem, na jakiego typu wsparcie może liczyć?

Łukasz Jeleniewski, perkusista zespołu Lipali: Po wielu latach grania w zespole bardzo trudno jest pozyskać korzystne relacje pomiędzy biznesem i artystami tak, aby przyniosło nam to korzystne warunki. Niezależnie działający artyści potrzebują pomocy w postaci osób zajmujących się fundraisingiem – nie są w stanie samodzielnie przekonać biznesmenów, a ponadto mogą mieć obawy że w takiej sytuacji ich sztuka może stracić na wartości. Biznesmeni zawsze patrzą na różne przedsięwzięcia, których się podejmują, przez pryzmat bezpośrednich korzyści.

Jak bardzo takie wsparcie jest potrzebne? Zwłaszcza w przypadku zespołu, który – tak jak Lipali – ma już pewną markę.

Łukasz Jeleniewski, perkusista zespołu Lipali: Manager czy mediator pomiędzy artystą a biznesmenem jest konieczny. Taka marka pomaga przy współpracy z przedstawicielami mediów, ale – tak ja wspomniał Arek –  jeśli rozmawiasz a panem produkującym kostkę, to może nie mieć znaczenia. Ważne jest to, że on chce wesprzeć to działanie. Dwanaście lat temu praca w naszym zespole wyglądała tak, że graliśmy ale nie mieliśmy pieniędzy na chleb – szukaliśmy ludzi, którzy pomogą osiągnąć nam to, co mamy teraz. Ale nie straciliśmy na niezależności.

Z drugiej strony są artyści wizualni – jakie możliwości współpracy z sektorem biznesu istnieją? Czy nie grozi wam pójście na kompromis?

Robert Sochacki, artysta wizualny: Ważne jest to żeby na koniec roku wyjść na plus. Jako artysta tak czy inaczej buduję swój wizerunek jak biznesmeni, tylko mówimy innym językiem. Pani Iwona z firmy Lotos powiedziała o wytycznych, które należy spełnić, ale ja nie bardzo rozumiem połowy z nich – gdybym miał się w to zagłębiać to pewnie straciłbym dużo czasu, więc decyduję się na inne metody, podobnie jak Arek. Buduję swoją markę na swój rozum, tworząc sztukę i opierając ją na własnych wartościach. Brakuje nam miejsca, platformy, w ramach której biznesmeni mogliby zobaczyć naszą sztukę, a my moglibyśmy ją zaprezentować.

Czy problemem nie jest to, że wielu artystów, którzy kończą uczelnie artystyczne, nie wiedzą jak potem poruszać się w sferze biznesu i kultury?

Robert Sochacki: Myślę, że to indywidualna kwestia – nie każdy zostaje prezesem i kończy ekonomię.

Chodzi mi raczej o działalność, w ramach której robisz to co lubisz, a jednocześnie traktujesz ją jako formę zarobku. Brakuje nam managerów?

Robert Sochacki: Wydaje mi się, że na uczelniach artystycznych przez pięć lat mówi się o nas jako artystach, a zaledwie 3 procent z absolwentów będzie miało coś wspólnego ze tym czego się uczyło. Fajnie byłoby gdyby podczas studiów odbywały się spotkania z takimi osobami jako chociażby fundraiserzy, którzy wprowadziliby nas w świat dalszej działalności. Artyści często uciekają od słowa „sprzedanie siebie” albo komercyjnego myślenia o swoich produktach, a przecież to że wykonam jakieś zlecenie i zarobię na tym to praca taka sama jako inny projekt, w którym realizuję swoje pomysły. Są różne typy zarobków i należy zachować między nimi równowagę – często brakuje tej łączności między dwoma światami, bo nikt nas tego nie uczy.

Współpraca może przyjąć formę wsparcia, ale też wykorzystania czyjejś twórczości jako czegoś użytecznego dla świata biznesu. Jak artysta wizualny może współpracować z biznesem – mecenat, sponsoring, darowizna, czego byś oczekiwał?

Robert Sochacki: Wszystkie te formy współpracy mają miejsce. Ważne jest też tworzenie przestrzeni lub platform, w ramach których artyści mogą działać samotnie, ale także w formie pewnego kolektywu przestrzennego. Brakuje nam inkubatorów sztuki i kultury, miejsca w którym przedstawiciele danego sektora mogliby razem współpracować.

Jak bardzo takie inkubatory są potrzebne absolwentom akademii sztuk pięknych? Na ile ważne jest budowanie długotrwałej platformy współpracy między sektorem kultury a biznesu?

Krzysztof Polkowski, dziekan Wydziału Malarstwa ASP w Gdańsku: Jestem nauczycielem akademickim, ale występuję w tej dyskusji również jako artysta. Muszę myśleć co stanie się z absolwentami po zakończeniu studiów. Z jednej strony można powiedzieć, że uczelnia artystyczna ma misję edukacyjną – wypuszcza ze swoich murów kogoś, kto ma wolny zawód i powinien sobie spokojnie poradzić na rynku. Zdolni i bardziej przedsiębiorczy przetrwają, jednak nie do końca się z takim sposobem myślenia. Pewną jaskółką są zajęcia z Anią Reinert, która prowadzi przedmiot „Artysta we współczesnym świecie”. Ania ma ciekawe doświadczenia osobiste, nawiązywała współpracę z galeriami w Skandynawii i Niemczech oraz pokazuje swoim młodszym kolegom, że artysta aby przetrwać, musi być mocno zdyscyplinowany: mieć odpowiednie portfolio, wiedzieć jak rozmawiać. Ten kurs przynosi już pewne skutki – była taka sytuacja, w której Gdańska Galeria Miejska chciała wypromować dwójkę artystów z każdego wydziału i okazało się, że wielu ze studentów jest świetnie przygotowana nawet do rozmów biznesowych.

Myślę, że dobrym przykładem praktyk biznesowych, związanych ze sferą kultury jest działalność Andrzeja Stelmasiewicza, który założył Fundację Wspólnotę Gdańską, założoną w 2007 roku. Podmiot ten prowadzi Galerię Warzywniak i Galerię Jednego Dzieła, organizuje festiwale, finansuje przestrzenie w których młodzi artyści mogą tanio pozyskać pracownie, tak było chociażby w przypadku Elbląskiej 66. To właśnie budowanie platformy, miejsca na start, tworzenie inkubatorów, które umożliwiają artyście dalszy rozwój jest ważnym celem. Innym przykładem biznesmena, który wszedł w obszar sztuki jest Piotr Grosz, który założył Galerię Pionova – zajmuje się ona promocją i sprzedażą sztuki, ale koncentruje się także na muzyce i tańcu współczesnym. Wydaje mi się, że to pokazuje pewną tendencję rozprzestrzeniania się wirusa wśród biznesmenów, którzy dochodzą do wniosku, że poza biznesem mogą wejść w obszar kultury, bo ich na to stać.

Dużym problemem trójmiejskiego świata sztuki jest brak komercyjnych galerii sztuki na wysokim poziomie. W Polsce odsetek komercyjnych galerii sztuki jest bardzo niski, z pewnością najwięcej jest ich w Warszawie, chociaż w porównaniu z Paryżem czy Berlinem to wciąż niewystarczająca liczba. Na ile to brak profesjonalizacji i pewien stan przejściowy?

Krzysztof Polkowski: Mam wrażenie, że duże znaczenie ma to, co powstaje – jeśli są to galerie, które sprzedają gadżety to one nie są w stanie wytworzyć zdrowego snobizmu na tzw. ambitną sztukę, być może nawet niedrogą. Rozwiązaniem nie są „aukcje młodej sztuki”, gdzie sprzedaje się dzieła za 500 złotych – doszło do tego, że wielu artystów specjalizuje się w produkcji specjalnie przygotowanych prac, aby je sprzedać na tego typu spotkaniach. Często występują anonimowo lub pod innym nazwiskiem, co pokazuje ich stosunek do takich sytuacji. Wydaje mi się, że gdyby jakiś biznesmen-wizjoner doszedł do wniosku, że w młodych twórcach jest potencjał i warto ich wesprzeć, taka galeria mogłaby powstać. Mamy plany aby na uczelni organizować spotkania, w ramach których można zainteresować przedstawicieli sektora biznesu do wsparcia artystów. Biznesmen, który kolekcjonuje sztukę, buduje swój wizerunek. Często z osobami, które zaczynały od produkcji koszul rozmawiam tak jak z historykami sztuki, bo zdobyły tak ogromną wiedzę.

Arkadiusz Hronowski: Nawiązanie współpracy z biznesmenem to jedno, drugie to współpraca z władza, która jest potrzebna do realizacji pewnych działań. To zupełnie inna sytuacja, kiedy jesteś z kimś na ty. Trzeba się zaprzyjaźnić, wejść w inną rolę – zostawić bycie artystą na boku.

Wydaje się więc, że jednym z czynników na umocnienie współpracy pomiędzy sektorem kultury a biznesem jest rozwój możliwych sposobów współpracy i ich profesjonalizacja, z drugiej zdrowa rywalizacja między przedstawicielami sektora biznesu, o wydarzenia bądź działania kulturalne, a z trzeciej pozbycie się stereotypów w postrzeganiu „drugiej strony”

Maria Kawska (głos z publiczności): Wydaje mi się, że znaczące jest myślenie na zasadzie współpracy a nie dzielenia na nas – artystów i ich – biznesmenów. Trzeba pamiętać, że to osoby, który robią mnóstwo dobrej roboty. Dzięki ich dofinansowaniu jest nadmiar zysków, a więc rozwija kultura. Warto z tego korzystać i traktować ich jako partnerów a nie kogoś po drugiej stronie barykady.

 

Debata „Kultura vs biznes – mechanizmy współpracy” odbyła się 29 grudnia w Ratuszu Staromiejskim podczas festiwalu metropolia jest okey. Powyższy zapis reprezentuje jej częściowy fragment, który udało się zarejestrować.