Jedyne takie muzyczne spotkanie.

Czwarta edycja festiwalu SpaceFest pokazuje, że jest to wydarzenie, którego formułę organizatorzy skrupulatnie wypracowują, a jednocześnie ciągle ewoluuje ze względu na nową od ubiegłego roku przestrzeń Klubu Żak, w której impreza bardzo dobrze się odnajduje. Wydarzenie organizowane przez Nasiono Records to kameralna impreza, która jednocześnie zdobywa coraz większe zainteresowanie w Trójmieście i poza nim, co cieszy, a czemu sprzyja przyjacielska atmosfera pomiędzy organizatorami, artystami i odbiorcami.

Jak co roku, także teraz motywem przewodnim festiwalu jest szeroko rozumiana muzyka z obszarów spacerocka i shoegaze. O ile nie było koncertów bardzo mocnych, zapadających w pamięć jak chociażby ubiegłoroczny występ Dead Skeletons, o tyle nie brakowało zaskoczeń, chociaż najmniej było ich wśród kapel, czerpiących z wyżej wymienionych estetyk. Najciekawsze okazały się koncerty solowe – przede wszystkim bardzo dobry, chociaż dla wielu może trochę archaiczny set Silver Apples. Elektronika generowana przy pomocy syntezatorów i oscylatorów w ujęciu Simeona Coxe była nietypowym jak na tę imprezę popisem dyskoteki o zawadiackich rytmach, dobrze budowanej narracji, a na dodatek ujmującej, trochę romantycznej i nostalgicznej przebojowości. To był najbardziej nieprzewidujący występ, a jednocześnie najbardziej zróżnicowany i bogaty w muzyczne pomysły. Bardzo pozytywnie zaskoczył Rara czyli Rafał Skonieczny, który wspomógł się dwójką muzyków – dwie gitary akustyczne, elektryczna i syntezator sprawiły, że utwory z jego płyty „Planet Death Architecture” były barwniejsze i bardziej wielowarstwowe. Doskonałe przełożenie materiału studyjnego na odsłonę koncertową, czego nie zepsuło nawet spięcie, które spowodowało że koncert skończył się bardzo szybko w połowie finałowego utworu. Niespodzianką, nie tylko stylistyczną ale też formalną ze względu na muzyczny performance i wciągnięcie widzów do zabawy, okazał się koncert widniejącego na plakatach festiwalu Snowida. Jego pomysł na taneczną elektronikę o bardzo szybkim tempie i dyskotekowej odsłonie udanie nawiązującej do ośmiobitowej elektroniki, zyskała także dzięki bardzo otwartej formule, niwelującej do minimum dystans między artystą a publicznością.

Mieszane uczucia wywołał koncert składu Pure Phase Ensemble. Pod względem muzycznym był to koncert bardzo udany, obok ubiegłorocznej odsłony najlepszy z dotychczasowych. Muzycy zwinnie lawirowali między rozwijającymi się rockowymi suitami, a piosenkowymi formami, głównie za sprawą wokali Marka Gardenera i Michała Pydo z Hatifnats, ale też wstawkami Karola Schwarza. Warto jednak zastanowić się nad formułą składu, który gra głośno i chcąc nie chcąc nie wszyscy muzycy będa w nim słyszalni. Podczas tegorocznego koncertu pierwsze skrzypce grał wspomniany wokalista zespołu Ride oraz sekcja rytmiczna zespołu Wilga, Kamil Hordyniec i Jacek Rezner. Ta trójka zarówno wpływała na strukturę kompozycji, ale to oni zarysowywali najbardziej intensywne momenty za sprawą gitarowej mgły Gardenera czy zróżnicowanych brzmień basu Hordyńca. Michał Pydo wysuwał się na pierwszy plan kilkakrotnie ale tylko za sprawą wokalu (także wtedy gdy na chwilę poczuł się niczym frontman zespołu), natomiast jego gitara często znikała w gąszczu muzyki. Podobnie było z klawiszami Michała Kostka z Ciszy Nocnej, drugoplanową rolę grał też Karol Schwarz, który za to wprowadzał najwięcej luzu do zespou. Nasuwa się pytanie czy w tak głośnym zespole, opartym na rockowym instrumentarium, jest jeszcze miejsce na saksofon Raya Dickatego, który musiał mocno wytężyć siły, żeby przebić się przez warstwę gitar. Koncert był udany, ale być może warto na przyszłość pomyśleć o redukcji liczby muzyków lub bardziej skrupulatnym doborze poszczególnych instrumentów, żeby ze sobą nie konkurowały ale się wzajemnie uzupełniały.

Ciekawie wypadli występujący drugi raz na festiwalu 2 Kilos & More, którzy umiejętnie budują długie elektroniczne pasaże wsparte wyrazistymi partiami rytmicznymi, tworzonymi za pomocą bitów lub brzmienia żywej perkusji. Wizualizacje na specjalnej siatce na scenie wpływają na odbiór koncertu – sprawia to wrażenie industrialnego pokazu i nietypowego seansu. Trochę niepotrzebne jednak były melodeklamacje Black Sifichi, który w tym roku przyjechał razem z duetem. Bez nich Francuzi radzą sobie przecież wystarczająco dobrze.

Cała rockowa reprezentacja wypadła poniżej przeciętnej – nużące The Oscilation, których utwory oparte o jeden prosty motyw czy hipisowskie Death Hawks zabrzmiały dosyć blado i powtarzalnie. Ich muzyka ani nie była ciekawa pod względem brzmienia, ani niespecjalnie zaskoczyli kompozycyjnie. Drugiego dnia dosyć standardowy set zaprezentowali The Enters, a zamykający festiwal The KVB byli jedynie ciekawym dodatkiem po koncercie Pure Phase Ensemble. Najlepiej z gitarowej reprezentacji wypadli mocno brzmiący i transowo rozwijający się set Tales of Murder and Dust, ale mając w pamięci ubiegłoroczne koncerty wspomnianych Dead Skeletons czy Judy’s Funeral, nie były to najlepsze strzały organizatorów SpaceFest.

Niezależnie jednak od wyborów artystycznych (pomimo haseł „spacerock” i „shoegaze” wyrazistą linię programową festiwalu ciężko rozgryźć), Spacefest jest jedną z najważniejszych trójmiejskich imprez. W ciągu czterech lat zgromadził on sobie pokaźne grono fanów (bilety wyprzedane podczas obu dni; w przyszłym roku warto zaopatrzyć się w nie wcześniej), na dodatek festiwal odbywa się w przyjaznej atmosferze i dobrze dzieli wieczór na koncerty w sali suwnicowej oraz w kawiarni Żaka (w tej drugiej warto lepiej przemyśleć dobór artystów – koncert Rary mógłby odbyć się w o wiele lepszych warunkach). Na dodatek wydarzenie przyciąga bardzo zróżnicowaną publiczność, a dopełnieniem jest bliski kontakt z muzykami, nie tylko podczas dyskusji z Pure Phase Ensemble (potrzebny jest jednak prowadzący, który nie zaplącze się we własne myśli i będzie ją moderować z pomysłem). Dzięki temu mamy w Gdańsku kameralny ale odpowiednio rozplanowany godzinowo festiwal (z koncertami dłuższymi niż imprezy plenerowe), z pomysłem warsztatowym jakiego nie ma żadna inna impreza i konsekwentnie rozwijanym potencjałem, który już teraz przynosi owoce. Oby tak dalej.

Spacefest, Klub Żak, 5-6.12.14.

[tekst: Jakub Knera]
[fot. Paweł Jóźwiak]