Paweł Plotta do tczewskiego post-rockowego składu California Stories Uncovered dołączył jako ostatni, ale ze wszystkich muzyków tego zespołu zdaje się być najbardziej aktywny. W dużej mierze przyczynił się do obranego kierunku zespołu, po drodze zanurzając się w zupełnie innej, hardcore’owej kapeli Also with Razors, która lada moment wyda debiutancki materiał. Wcześniej jednak, dosyć nieoczekiwanie, jako Burninghole muzyk prezentuje swoje solowe wydawnictwo.

W porównaniu z tym co w twórczości jego innych zespołów można było usłyszeć do tej pory, jest to materiał skręcający w kierunku ambientu, opartej na bardziej lub mniej połamanych bitach elektronice, ale też dream popowych mgiełkach, budowanych na gitarze. Te ostatnie partie to jedyny wspólny element, który łączy ten projekt z CSU, ponieważ w większości pozostałych aspektów punkt wyjścia „Songs for the Stoned Lovers” jest zupełnie inny. To album szalenie intymny, wypełniony po brzegi dramaturgią i emocjonalnymi wynurzeniami. Jego forma i mierzenie się z uczuciami przy pomocy elektroniki, przypomina mi trochę dokonania How to Dress Well, chociaż Plotta serwuje muzykę bardziej zróżnicowaną i rozedrganą. Otwierający album, niemal dziesięciominutowy „Stoned Lovers” to bliski dokonaniom Sigur Rós, tlący się, ambientowy kawałek z wyłaniającymi się co chwilę w tle zagraniami i wokalem muzyka. „Enrusted Hearts” zwraca uwagę nierównymi bitami, ale „I’ve never known” to już dream pop w najczystszej postaci, niemal wyciągnięty z „Love Remains”. Plotta nieustaje uparcie przy jednej estetyce, dzięki czemu mamy do czynienia z materiałem zróżnicowanym – prawie dwuminutowy „Carnival’s Over” to zaledwie prosty akord, najbardziej chyba piosenkowy kawałek, a zaraz po nim następuje „Oxblood”, dyskotekowy i trochę nowofalowy, bardzo dynamiczny utwór.

W tym momencie to muzyczne rozwarstwienie trochę przytłacza – o ile Plotta ma masę ciekawych pomysłów, trochę razić może ich zbytnie skondensowanie, próba pokazania wszystkiego na raz, co nie zawsze wpływa na spójność materiału, zwłaszcza jeśli pod uwagę bierze się czas trwania płyty, czyli ponad 3 kwadranse. Jest tu mnóstwo fascynujących partii i najróżniejszych mikrowątków w obrębie wielu kawałków można na tej płycie znaleźć sporo. Muzyczny natłok nie jest jednak aż tak wielkim minusem – Burninghole to ciekawa próba łączenia subtelnych, gitarowych akordów z mocno eksperymentalnie, a jednak całkiem przebojowo brzmiącą elektroniką. W Trójmieście, gdzie tego typu ścieżkami podąża małao kto to rzecz ciekawa, ale również w skali Polski projekt Pawła Plotta brzmi bardzo świeżo, również z perspektywy faktu, że jest to dzieło jednej osoby, która ma bardzo sprecyzowaną wizję tego jak chce brzmieć.

[Jakub Knera]