Czasem przypadkowe sesje, potrafią obrodzić w ciekawy materiał. Debiutancka płyta gdyńskiej formacji 1926 (o tym jak bardzo jest związana ze swoim miastem, wskazuje ich nazwa) to materiał, który zrodził się w wyniku spotkania muzyków z kilku trójmiejskich formacji. Słychać, że to trochę spontan, materiał przygotowany szybko, wyrażający fascynacje rockowym dorobkiem, ale nie oznacza to, że jest to jakościowo kiepska rzecz. 1926 stawiają na umiejętne balansowanie między muzycznym transem, a hałaśliwym jazgotem spod znaku Sonic Youth, wielokrotnie opierając utwory na powtórzeniach i wyrazistej linii basu, wyznaczającej rytm, a także trzon kompozycji. Utwory są tutaj cztery, a w zasadzie dwa, po pierwsze trzy muzycy zdecydowali się połączyć w niemal półgodzinną suitę. Moim zdaniem to nie do końca korzystne posunięcie, bo zatraca się gdzieś przez to podział między spontanicznym graniem, a przemyślanymi, zamkniętymi w określonych ramach utworami. 1926 hałasują, ale robią to z umiarem – trzy gitary elektryczne mają do odegrania swoje partie i nie zlewają się w jedną magmę, ale selektywność ich brzmienia wpływa na ten materiał i ich wzajemne przeplatanie się. W kilku momentach powtarzane wielokrotnie motywy trochę nużą, a zmiany tempa rozstrajają odbiór, ale zespół potrafi także zaskoczyć jak w finałowym „I don’t want to be with U”, transowo i wokalowo, przypominającym dokonania Sun Araw, a potem wybuchając z iście rockową ekspresją. W kilku miejscach materiał ten mógłby więc być bardziej dopracowany, ale mimo tego dawno w Trójmieście nie było takiego porządnego gitarowego łojenia, którego autorzy mają pomysł na jego realizację.

[Jakub Knera]