Drugi album Michała Miegonia i Bartosza Borowskiego w stosunku do debiutu jest płytą ciekawszą, bogatszą i bardziej przemyślaną. Nie ma się z resztą dziwić – „Jellyfish Diary” powstało spontanicznie, przy okazji, a teraz muzycy podeszli do nagrywania z pewnym zamysłem, wiedzieli już że zagrają razem a nawet zaprosili gości. „Isolations” to wciąż otwarte struktury, oparte na improwizacjach. Są jednak spójniejsze, bardziej zwięzłe w formie ale też ciekawsze. To trochę bardziej piosenki, mimo że rozwlekłe w czasie. Taki „Arthur’s Case” z etnicznie brzmiącymi bitami i wokalem Joanny Szkudlarek brzmi szalenie przekonująco, zwłaszcza dzięki rozwarstwieniu na część bardziej wyciszoną, wyczekującą i gitarowy „refren”, pełen agresji i sprzęgającej gitary. Tutaj duet w większym stopniu wie jak chce brzmieć i co chce przekazać. Więcej jest psychodelii, zahaczającej o składowe takich kapel jak Sun Araw (melodie i bity) czy LA Vampires i Fuka Lata (wokalizy). To materiał skrupulatniej przygotowany, nie jedynie sesja muzyczna ale lepiej przemyślane i zaaranżowane utwory. Czasem ich formy są na tyle odrębne, że aż psują narrację płyty, kiedy jeden momentalnie się urywa, a zaraz po nim zaczyna się kolejny. Poza tym jednak jest to materiał ciekawy, z umiejętnie zbudowaną dramaturgią, a przede wszystkim wykorzystujący proste środki do osiągnięcia niebanalnego efektu, poprzez repetycje, nakładanie efektów i przestrzenne, wciągające brzmienie. Z projektów Borowskiego ten przekonuje mnie bardziej niż 1926.

[Jakub Knera]