Warto się przemóc i otworzyć dosyć kiczowatą okładkę debiutanckiej płyty Naked Brown (to zdecydowanie najgorszy aspekt ich wydawnictwa). Chociaż z drugiej strony graficzna oprawa doskonale obrazuje wszystko to, co znajdzie się w środku – „Not So Bad“ to ukłon w kierunku, rozrywkowego, pełnego przepychu, klasycznego hard rocka. Ale nie byle jakiego, bo chociażby otwierający album „The King is Back“ jest złożonym i niebanalnie zaaranżowanym utworem – nie dość, że daleko mu do typowej, piosenkowej formy zwrotka-refren-zwrotka, to jeszcze bardzo szybko zespół realizuje w nim kilka swoich pomysłów, co ukazuje ich zmysł aranżacyjny i wykonawczy. Dalej jest podobnie – utwory raptem dwa razy przekraczają granicę pięciu minut, obracając się wokół bezpiecznych czasowo, piosenkowych form. Dzięki temu kwartet nie nudzi, a jednocześnie stając przed wyzwaniem jak „rockowe łojenie“ upchnąć w takich a nie innych strukturach, wychodzi z niego obronną ręką. Efekt nawet mi – osobie, która z hard rockiem za dużo wspólnego mieć nie chce – przypadł do gustu. Naked Brown są bowiem w tej grupie zespołów, które inspirowane dokonaniami tuz gatunku potrafią przekuć swoje fascynacje na własne pomysły, nie tyle odświeżając tę estetykę, ale pokazując ją w intrygującym świetle we współczesnej formule. Warto zacytować dwie wypowiedzi członków NB z wywiadu, który z nimi przeprowadziłem: „Hard rock jest stary, jest też chyba najbardziej wyeksploatowanym gatunkiem muzycznym“ oraz „Dwie gitary, bas, perkusja i wokal to elementy, z których można stworzyć naprawdę niebanalną muzykę.“. Trójmiejski kwartet pokazuje, że przy użyciu tych elementów można tworzyć ciekawą muzyką i pomimo wyeksploatowania hard rocka na tyle ożywczą, że spodoba się nawet słuchaczom na co dzień nie gustującym w tym nurcie.

[Jakub Knera]