Kinki już teraz można nazwać jednym z tegorocznych czarnych koni z Trójmiasta. Ich pomysłowa i psychodeliczna mieszanka jazzu oraz rocka wprowadza pewne ożywienie, ale także świeżość, a skłonność do improwizacji pokazuje że Kinki to zespół otwarty i z głowami pełnymi pomysłów. Więcej o zespole opowiada gitarzysta Bartek Laskowski i basista, Marcin Drewczyński.

Jakub Knera: Kinki bliżej do rocka czy jazzu? Co jest Waszym punktem wyjścia? Powiedzielibyście o sobie, że jesteście rockowym zespołem, który czerpie z jazzu czy jazzowym zespołem, który czerpie z rocka?

Bartek Laskowski: Nigdy nie miało dla nas znaczenia, co za gatunek uprawiamy – w zasadzie ta wiedza nie jest  nam potrzebna do szczęścia. Styl Kinki to taki miks wszystkiego, co nas interesuje. Zero ograniczeń, każdy znajdzie coś dla siebie.

Marcin Drewczyński: Kiedyś może było nam bliżej do jazzu, teraz może do rocka, wszystko zależy od pory roku. Wiadomo, że przede wszystkim chodziło nam o taki miks, żeby móc się wkręcać zarówno na festiwale jazzowe, jak i rockowe

Wyczuwam pewną nutkę improwizacji w waszej twórczości, ale z drugiej strony utwory na „El Museo de las Momias” są dosyć bogato zaaranżowane. Co jest punktem wyjścia waszych kompozycji – swobodne jamy czy precyzyjna aranżacja?

Marcin Drewczyński: Dobrze, ze wyczuwasz. W trakcie prac nad epką każdy miał swoją wizję. Kompromis został osiągnięty przez skrócenie większości partii improwizowanych tak, by nadać utworom odpowiednie ramy czasowe. Ja uważam, że osiągneliśmy pewien poziom wyważenia. Chociaż nadal dochodzą mnie głosy niezadowolenia ze strony niektórych Panów z zespołu, że poszczególne piosenki na epce są za długie i można je przyciąć kosztem improwizy. Zupełnie inaczej wygląda to na próbach czy koncertach. Tam nie narzucamy sobie żadnych ram czasowych czy aranżacyjnych.

Bartek Laskowski: Utwory biorą się ze swobodnego grania i staramy się aby w jak największej części  swobodnymi pozostały. Ustalamy tylko szkielet, wokół którego krążymy. Ale każda próba czy koncert jest inny. Ta niepewność i ciągłe poszukiwanie jest tym co nas pociąga i charakteryzuje Kinki. Granie ciągle tego samego było by potwornie nudne.

Marcin Drewczyński: Zazwyczaj zaczyna się od lini basu, którą opracowuję wcześniej. Do tego dochodzą na próbie bębny, następnie gitara z puzonem. Jak się klei to ciągniemy temat dalej. Aranżacje są ogarniane nieco później. Sytuacja przypomina regularną bitwę – masa pomysłów: temat taki czy owaki, pauza tu czy tam i jeszcze tysiąć razy w innych miejscach, zmiany tempa, metrum, itd. Każdy z nas dorastał przy innej muzyce i chce przekonać pozostałych, że to jego rozwiązanie jest najlepsze. A jako, że uprawiamy szeroko pojętą demokrację każdy wariant trzeba przegrać na żywo i ocenić.

Jak duże znaczenie w waszej muzyce ma zniekształcanie dźwięków Waszych instrumentów? Mówię to chociażby na przykładzie dodanych delayów do trąbki, ale też brzmienia gitar. Często modyfikujecie brzmienie?

Bartek Laskowski: Nakładanie efektów, modyfikowanie brzmienia puzonu czy gitary to jeden ze środków wyrazu, jakie stosujemy. Dzięki temu mamy do dyspozycji większy arsenał do użycia. Jest to głównie domena moja i Piotra – Marcin woli czysty kontrbas.

Marcin Drewczyński: Zgadza się, jeśli chodzi o mnie, lubię czyste brzmienie kontrabasu. Dlatego staram się nie używać żadnych efektów. Nie wiem, co na to koledzy… ale dość często odbieram enigmatyczne maile bez podpisu z linkami do nagrań, w któryc słychać właśnie kontrabas przepuszczany przez kilkanaście efektów dżwiękowych.

Trójmiejska scena muzyczna ma silne środowisko jazzowe, jak również rockowo-alternatywne. Wy w swojej twórczości łączycie oba te wpływy. Jak czujecie się w takiej sytuacji? Widzicie jakieś pole do odniesień dla twórczości Kinki?

Bartek Laskowski: Odpowiada nam sytuacja, w której nie musimy ograniczać się przez odgórne przyporządkowanie do jakiegoś konkretnego nurtu. Nigdy nie zastanawiamy się, w jakiej konwencji jest dany utwór – jeśli coś nam pasuje to po prostu to gramy. Ciężko więc powiedzieć, jak się czujemy pomiędzy jazzem a rock-alternatywą, bo tak naprawdę jesteśmy również pomiędzy wieloma innymi gatunkami.

Marcin Drewczyński: Jakby doszło do jakiś konkretów i zapytałbyś każdego z nas o odniesienia do twórczości Kinki to by się dopiero działo. Każdy z nas wychował się słuchając innego gatunku muzycznego. Wzorami były dla nas różne zespoły muzyczne. Wydaje mi się, że obecnie też każdy z nas chce, by muzyka Kinki brzmiała jak jego ulubiony zespół z dzieciństwa. A co do silnego środowiska jazzowego oraz rockowego w Trójmieście to  granie muzyki z pogranicza tych dwóch gatunków umożliwia poznanie i jednych i drugich.

Ironizujecie? Sama nazwa, ale też tytuł albumu lub kompozycji mógłby to już sugerować? A może jesteście zespołem poważnym?

Bartek Laskowski: Wszystko z życia wzięte. Nazwa albumu jest ukłonem w stronę naszych meksykańskich fanów, których mamy sporo. Nasza popularność w Meksyku zaczeła od tego, że na jeden z naszych koncertów przyszło trzech meksykańskich marynarzy, którzy potem polubili nas na fesjie. Potem zaczeli dodawać ich znajomi, a potem pojawili się następni i następni.

Marcin Drewczyński: No wiesz! Przecież dla każdego z Nas Kinki jest odskocznią od pełnej pastelowych kolorów rzeczywistości, gdzie spełniamy swoje najskrytsze marzenia! A tak poważnie – nazwa została wybrana metodą losowania z kapelusza, dosłownie. Tytuły utworówc czasem są poważne jak np. „Wahadło Foucault”, a kiedy indziej są inspirowane drobnymi złośliwościami ze strony kolegów. Mi sie dostało za to, że mam volvo z przymocowanym z tyłu hakiem, innemu koledze za pewne wydarzenie w jego życiu, chodzi o piosenkę „Noc w Lagunie”.

RECENZJA płyty Kinki  „El Museo de las Momias”.