Do tej pory ukazał się jego jeden album, „Kompleta”, zrealizowana na zamówienie zakonu Ojców Dominikanów. Na swój drugi pełnowymiarowy album Stefan Wesołowski kazał czekać bardzo długo. „Liebestood” jest płytą oszczędną w brzmieniu, minimalistyczną, a jednocześnie wymagającą uwagi i skupienia. Stefan Wesołowski opowiada o tym, jak ten materiał powstawał i co zainspirowało go do jego nagrania.

Jakub Knera: Długo musieliśmy czekać na Twój debiutancki album. Dlaczego aż tyle?

Stefan Wesołowski: Wydaje mi się że na mój debiutancki album nie trzeba było czekać jakoś strasznie długo, kiedy wychodziła „Kompleta”, miałem 23 lata:) Inną sprawą jest, że faktycznie przez ostatnie 5 lat zajmowałem się różnymi rzeczami, odkładając w czasie nagranie kolejnego autorskiego albumu. Najbardziej pochłaniała mnie w tym czasie współpraca z Michałem Jacaszkiem, z którym po nagraniu „Trenów” sporo koncertowaliśmy, pracowaliśmy też nad wieloma innymi projektami, m. in. muzyką do „Sali Samobójców” J. Komasy. Z paru powodów zdecydowałem się jednak w końcu zająć pracą nad własnymi rzeczami. Miałem kilka pomysłów na nowy materiał, ale żaden nie wytrzymał próby czasu. „Liebestod” wykluło się samo, gdzieś tam tkwiła we mnie potrzeba na nagranie takiego albumu. Być może potrzebowałem czasu żeby to odkryć, a być może brakowało mi w międzyczasie zorganizowania żeby ten proces przyspieszyć. W temacie organizacji ciągle się rozwijam.

Jak – mówiąc o Liebestod – odniósłbyś się do „Komplety”, która gatunkowo wręcz jest zupełnie innym materiałem?

Inność tego materiału polegała głównie na tym, że „Kompleta” powstała na zamówienie oo. Dominikanów, a „Liebestod” jest zupełnie suwerennym materiałem. Ale czy ja wiem czy to jest zupełnie inny gatunek? W obydwu przypadkach u źródeł są inspiracje muzyką klasyczną, tyle że w tamtym przypadku te inspiracje ograniczały się do samych jej początków – do chorału, tutaj bliżej jest już do XX wieku. Oczywiście, ostatecznie są tą zupełnie inne muzycznie albumy, natomiast odnoszę wrażenie że to co determinuje spojrzenie na „Kompletę” jest jej zawartość tekstowa, czyli liturgiczna. Ale to już nie mój problem, jeśli ktoś nie wie co zrobić ze sobą jak usłyszy słowo „amen” albo „maria” – cały sens chorału polegał na religijnym kontekście i kompozytorzy, wierzący czy niewierzący, całe wieki się nim inspirowali.

Z drugiej strony – jak do zaaranżowanych mają się Twoje występy z innym materiałem, który podczas wystepów opierasz na improwizacjach?

To zupełnie inne rzeczy. Oczywiście na koncertach z materiałem z „Liebestod” też jest sporo improwizacji, ale jest ona zamknięta w określone ramy. Natomiast kiedy wychodzę na scenę sam, z komputerem, looperem i takimi instrumentami, jakie akurat były pod ręką, sam nie wiem co się zdarzy. Cały urok tych występów polega na braku przygotowania – jestem sam na sam z publicznością i dokładnie w tym momencie muszę wymyślić kilkadziesiąt minut
czegoś ciekawego. To bardzo ekscytujące wyzwanie.

„Liebestod” to w wielu momentach album oparty na repetycjach. Finalna kompozycja nasuwa wręcz konotacje z Arvo Part, także przez tytuł. Co pociąga Cię w takiej prostej formie?

Jeśli wystarczy niewiele środków żeby coś opowiedzieć, to dlaczego używać ich więcej? Wyżyję się kiedy indziej.

Powiedz, jak powstawał ten album. To ciekawe chociażby z perspektywy wspomnianego, finałowego utworu, który jest wynikiem aranżacji wszystkich instrumentów, a potem odejmowania ich poszczególnych warstw, a nie – jakby się wydawało – na odwrót.

Poszczególne utwory powstawały bardzo różnie i w bardzo różnych momentach. Zwykle siadam do fortepianu i dużo gram, aż znajdę w tym graniu coś co mi się spodoba, zapisuję to i potem doaranżowuję. Ale bywało też tak, jak z otwierającym płytę „Ostinato”, że całość ułożyłem sobie w głowie przez 10 minut spaceru od kolejki do domu. Kiedy po wejściu usiadłem do biurka, zapisałem na papierze nutowym gotowy utwór.

Miksem płyty zajął się Piotr Waglewski czyli Emade. Jak doszło do tej wspólpracy i dlaczego poprosiłeś o to muzyka, kompletnie nie związanego ze stylistyką po której się poruszasz?

Z Piotrkiem poznaliśmy się przy okazji pierwszej edycji „Męskiego Grania”, zaproponowałem mu edycję tego materiału bo cenię go za wszechstronność i upodobanie do „niedzisiejszego”, mało sterylnego, za to bardzo głębokiego brzmienia. Po za tym nie było potrzeby zbyt dużo opisywać swoich oczekiwań, bo lubimy podobne rzeczy i zrozumieliśmy się na poziomie wymieniania się muzyką na youtube. Dla Piotrka to było też inne niż zwykle doświadczenie, zwykle nie angażuje się w pracę dla innych artystów i cieszę się że zrobił dla mnie wyjątek.

Muzyka post-klasyczna w ciągu ostatnich kilku lat przeżywa prawdziwy boom. Jak Ci się wydaje, co jest tego przyczyną?

Myślę że głównie to, że ludzie zaczynają z powrotem sięgać po muzykę klasyczną, a muzyka post-klasyczna jest jedynie jakimś pomostem, który im to ułatwia. Nie wiem dlaczego dzieje się to akurat teraz, ciekawsze wydaje mi się dlaczego muzyka klasyczna straciła odbiorców w fazie swoich tonalnych przemian na początku XX wieku. Może wtedy odbiorcy nie byli na to gotowi, a teraz wreszcie są? Nieważne dlaczego, dobrze że tak się dzieje.

Stefan Wesołowski zaprezentuje materiał z „Liebestod” 20 grudnia w Fikcja Cafe we Wrzeszczu. Szczegóły w zakładce KONCERTY.