Nie słyszałem Elec-Tri-City na żywo, ale przyznam że po płycie zespołu Janusza Mackiewicza spodziewałem się o wiele więcej. To bardzo dobrze nagrany materiał, bardzo dobrze zagrany technicznie, od pierwszych dźwięków czuć jakie piętno odcisnął na nim Leszek Możdżer. To płyta zróżnicowana, która obfituje w mnogość brzmień i aranżacji, wielokrotnie zmieniających się w ramach jednego utworu. Zespołowi świetnie udało się uchwycić ową „elektryczność“, która pulsuje, niczym diody przewodzi wiązki dźwięków, osobliwą energię i gęste brzmienie. Ale zbyt często słuchając tego materiału, mam wrażenie że jego poprawność i doszlifowanie zabiło trochę ducha muzyki zespołu. Posłuchajmy chociażby „Frogsville“, który od drugiej minut jest w zasadzie basowym popisem na tle wygrywanej sekcji rytmicznej. Później pojawia się fortepian, który na tle pozostałych instrumentów brzmi wyraziście, ale jednocześnie sprawia wrażenie jakby cały zespół grał pod ten instrument, a nie grał z sobą. Za dużo tu popisów, często w iście pink floydowskim stylu, które przygniatają ciężarem. Elec-Tri-City przydałoby się trochę więcej swobody, którą – co najdziwniejsze – najlepiej daje się wyczuć w otwierającym płytę „Amber Funk“ z fragmentem wypowiedzi Herba Gellera. Może na żywo ten skład zyskuje więcej?

[Jakub Knera]