Jakiś czas temu, zachwycając się debiutancką płytą Ampacity, pisałem o kondycji muzyki rockowej i sposobie wracania do nurtów, rozwijających się w latach 70. czy 80. Pink Floyd, Led Zeppelin, Deep Purple i masa innych kapel jest inspirująca dla wielu młodych zespołów. Ampacity swoje inspiracje przekuło w fantastyczną płytę. State Urge na „White Rock Experience” niestety trochę nachalnie na każdym kroku przypominają o tym, jakiej muzyki słuchają. Otwierający album „Third Wave of Decadence”, najzwyczajniej w świecie źle wpływa na dramaturgię całej płyty i działa jak pierwsza scena niezbyt ciekawego filmu – nie zachęca do dalszego się w nią zgłębiania. Dalej zespół niemal non stop ulega fascynacjom progresywnymi kapelami, łączącymi art, space rock z psychodelią. Patos króluje tutaj dosyć często, wokal Marka Cieślika przypomina za bardzo Rogera Watersa, a ciekawych i zwięzłych pomysłów jest jak na lekarstwo. Najciekawiej na płycie wypada „Long for You” z elektroniczną końcówką, która płynnie łączy się z rozwijającym się stopniowo „Illusion”. Bardzo fajnie brzmi „Tumbling Down”, który jako jedyny na płycie kończy się bardzo drapieżnie i jednocześnie nie trąca myszką. To jednak kilka subtelnych wyjątków, które wyróżniają się na „White Rock Experience” na tle trochę niestety oklepanej reszty. A State Urge ma spory potencjał na to, żeby wyciągnąć z siebie jeszcze więcej.
[Jakub Knera]