Małe labele obracają się w niszy swoich fanów, ale stopniowo ją powiększają. Na masowe zainteresowanie nie mają co liczyć, ale funkcjonują coraz lepiej – wydają świetne płyty, animują scenę muzyczną, otwierają się na nowe i młode zespoły, a ponadto cieszą się coraz większa renomą nie tylko w Polsce, ale też Europie. To grupa pasjonatów, którzy  podobnie jak właściciele klubów – poświęcają całą masę energii na budowanie swoich katalogów. Dokładają swoją cegiełkę do dorobku współczesnej kultury – podsumowanie dyskusji „Jak wydawać muzykę?”

O ile po dyskusji „Jak organizować koncerty?” nie ciężko było przygotować zwięzłe i sensowne podsumowanie, o tyle w przypadku małych wytwórni jest to trochę karkołomnym zadaniem. Ciężko wysnuć wnioski, które można byłoby wcielić w życie, ponieważ każdy z prowodyrów własnego labelu ma swoje, przemyślane i sprawdzone formy działania. Każdy z nich ma także grono odbiorców, na bieżąco śledzące ich kolejne pozycje w katalogu. Jakie wnioski nasuwają się więc po przeprowadzonej wymianie poglądów i obserwacji tej części sektora sceny niezależnej?

Najważniejszy – małe wytwórnie to działania tak samo oddolne, jak prowadzenie klubów przez pasjonatów. Zazwyczaj nie są one dotowane, a ich właściciele sami wkładają masę czasu i energii w – nie oszukujmy się – rozwój polskiej i światowej kultury. To dzięki nim możemy usłyszeć nową muzykę, wielu wykonawców ma szansę zadebiutować. Małe wytwórnie pełnią swego rodzaju role animatorów – dzięki sprawnej organizacji, selekcjonują muzykę, czasem udaje się im wypromować pewne składy. Jak wspomina Wojtek Krasowski, to grupa osób, które robią to z chęci odkrywania nowych brzmień i poszerzania pola muzycznego, do tej pory w Polsce słabo penetrowanego. Przejmują rolę wielu skostniałych instytucji publicznych, do którym pojedynczym, niezrzeszonym i niekoniecznie rozpoznawalnym artystom działającym nieformalnie, ciężko się dobić. Katalizują dorobek młodych twórców, czasem potrafią z doskonałym efektem wypromować ich w kraju i za granicą.

Małe labele to znak jakości. Ich założyciele, przy wyborze kolejnych wydawnictw kierują się wyłącznie własnym gustem. Nie patrzą na opłacalność wydawnictwa i jego powodzenie na rynku, ale na wartość artystyczną. A słuchacze – znając ich gust i dotychczasowe wydawnictwa – mogą z powodzeniem im zaufać, w ciemno biorąc to, co przygotują. Niszowe wytwórnie kładą nacisk na jakość, a nie ilość. Zarówno muzyki, jak i sposób jej wydawania. Ciekawie zaprojektowane płyty, pomysłowe okładki, serie wydawnicze, albumy wydawane na kasetach lub winylach. To wszystko stanowi o tym, że małe labele są warte uwagi, bo dają coś więcej niż zestaw kilkunastu bezdusznych plików mp3. Chociaż w formie cyfrowej muzyka jest również wydawana, istotne znaczenie ma nacisk na kolekcjonerstwo, a nawet i gadżeciarstwo. Liczy się nośnik, na którym znajduje się album, jego brzmienie, dopracowanie i całokształt. Coś z czym będzie można obcować. Założyciel Bocian Records wspomina, że materiał na winylu brzmi o niebo lepiej niż w wersji cyfrowej. Małe labele są dla tych, którzy lubią na płytę lub kasetę czekać, a po odbiorze zamówienia, z pasją odpakowywać ją i wkładać do odtwarzacza. Wreszcie – to działania dla tych, którzy muzyki chcą słuchać, a nie przesłuchiwać. Znajdą czas na odbiór dwóch stron płyty winylowej lub kasety, a jeszcze w połowie będzie chciało im się obrócić nośnik.

Niszowym labelom nie łatwo jest przebić się na rynku muzycznym. Znikają w odmętach reklam majorsów i rozgłośni radiowych, które promocje wydawnictw opierają na patronatach i barterowej wymianie usług. Małe wytwórnie gospodarują swoją niszę, nie trafiając do masowego odbiorcy, ale do wąskiej grupy wielbicieli muzyki. Nie zawsze jest to opłacalne, ale budowanie marki, a także kolejne sposoby promocji artystów, sprawiają, że stają się one coraz bardziej rozpoznawalne. Wreszcie – wyraźnie widać, że panuje spore zapotrzebowanie na taką formę działalności. Coraz więcej osób gubi się w muzycznym szumie informacyjnym, napływie nieograniczonej ilości muzyki ze wszystkich stron. Małe labele stoją do niego w opozycji: wydają mniej płyt, są bardziej sprofilowane, uderzają do określonej grupy odbiorców (ale często w wielu miejscach kraju czy świata) i coraz bardziej ukazują dualizm między majorsami, a oddolnymi wydawnictwami. Charakteryzuje je łatwiejsze zarządzenie katalogiem płyt zespołów, bardziej shumanizowany kontakt z klientami, a także większa otwartość, bo to działalność po godzinach, nie nastawiona na komercyjny sukces.

Czy można poprawić sytuację labeli? Tylko kupując nagrania. Chociaż wyprzedawane do cna nakłady wszystkich wydawnictw to raczej mrzonka, nie jest to rzecz niemożliwa. Trzeba edukować słuchaczy. Małe labele, według mnie, poddają wątpliwość co do darmowego dostępu do dóbr kultury. Tak jak ludzie, chodząc na bezpłatne koncerty, nie mają ochoty wydać chociażby 10 złotych na inne, płatne wydarzenia, tak samo internauci przyzwyczajeni do bezpłatnej muzyki, którą można znaleźć w internecie, nie widzą sensu kupowania płyt w zmaterializowanej formie. Ale: a) do czasu b) nie wszyscy. Coraz więcej osób chce mieć płyty ulubionych wykonawców na półce. W internecie muzyka jest tylko mgłą, czy przysłowiowa chmurą. Namacalne płyty bądź kasety stają się symbolicznymi artefaktami, zapadając w pamięć i nabierając masy znaczeń w świecie muzycznym. Kto pamięta kasetę VHS, kto pamięta płytę CD, kto pamięta kasetę MC? W ten sam sposób nie będzie rozmawiać się za 50 lat o plikach mp3, bo przecież poza twardym dyskiem nie istnieją, nie można ich dotknąć i obejrzeć.

Podobnie jak w przypadku dyskusji o koncertach, wymiana głosów na temat małych labeli to bardzo aktualny w muzyce temat. Z jednej strony z powodu tego jak funkcjonują, co wydają i jak ich przedstawiciele selekcjonują materiał. Z drugiej strony z perspektywy klientów, słuchaczy czyli osób, które te wydawnictwa kupują, utrzymują labele „przy życiu“, ale też nakręcają ich działalność. Jest jeszcze trzecia strona czyli młode zespoły, które z trudnością swoją muzyką mogą zainteresować majorsów, ponieważ dla tych liczy się tylko przebojowość i radiowa przyswajalność. Młode, niezależne kapele właśnie w małych i niszowych labelach mają swoją przyszłość. Łatwiej do nich trafić, nawiązać kontakt, zaznajomić się i sfinalizować w postaci wydawnictwa. Bo wydanie płyty nie jest wcale drogie, o czym powiedział na początku Adam Witkowski. Ale promocja i dobra marka to już domena małych wytwórni. A ciężko pracujących i wkładających mnóstwo mnóstwo wysiłku w działalność jest wielu: Bocian, Biedota, Mik Musik, Nasiono, Thin Man, Few Quiet People ale też Uknowme, Sangoplasmo, Qulturap, Lado ABC, Obuh, Requiem, Sopocka Odessa czy masa innych. Chwała im za to – pasja ich założycieli bardzo mocno świadczy o stanie dzisiejszej kultury.

——————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————

Kończymy wymianę opinii „Jak wydawać muzykę?” na łamach Noweidzieodmorza.com, ale to nie znaczy, że kończymy ją w ogóle. Wprost przeciwnie – zbliżający się sezon festiwalowy jest doskonałą okazją do rozmów o pasjonatach, promujących ciekawą muzykę. Wszystko zaczęło się od artykułu „Małe jest prężne” na łamach Popupmusic.pl. Pierwszą taką okazją do spotkania i dalszej wymiany zdań będzie LDZ Music Festival, organizowany 8 czerwca w Łodzi, na którym odbędzie się dyskusja poświęcona labelom. Tej tematyce będzie poświęcona część jednego z tegorocznych numerów magazynu Glissando. Dalej są takie imprezy jak Unsound, Off Festival czy Nowa Muzyka, które świetnie nadają się do zgłębiania tego tematu, ale o wydawaniu płyt można rozmawiać na jeszcze wiele sposobów. Dyskusja trwa.

Wypowiedzi wszystkich rozmówców, którzy wzięli udział w dyskusji:

[Jakub Knera]