– Kaseta pozwala poznać całość materiału. To powrót do czasów, kiedy wychodziłem na miasto z walkmanem albo discmanem, miałem jedną płytę lub kasetę w środku, drugą w plecaku i męczyłem je całymi dniami. Teraz, gdy dostęp do muzyki jest tak łatwy, percepcja często wygląda inaczej. W kieszeni mam I-poda o pojemności 80GB i jak tylko poczuję znużenie jakimś materiałem, od razu przeskakuję dalej, nie jestem w stanie skupić się na muzyce. A kasetę wrzucam do decka i leci w całości – opowiada Michał Turowski z Oficyny Biedota, który zabiera głos w dyskusji „Jak wydawać muzykę?”.

Michał TurowskiJakub Knera: Czy jest jakiś punkt wspólny wydawnictw Biedoty? Czym kierujesz się przy wybieraniu wykonawców i wydawaniu albumów?

Michał Turowski: W Biedocie nie ma jakiegoś wspólnego mianownika, sam dobieram płyty do katalogu, sam podejmuję decyzję co u nas wyjdzie. W wolnym czasie słucham naprawdę różnych rzeczy, co widać po bałaganie na liście dotychczas wydanych materiałów. Mamy tu zarówno punkowe brzmienia jak i plumkającą elektronikę, bardziej popowe i przystępne rzeczy – z jednej strony Jemek Jemowit śpiewający o bigosie, z drugiej trudniejsze w odbiorze ciężary pokroju Gaap Kvlt. Podstawowym kryterium jest to czy materiał spodoba mi się na tyle, żeby zaryzykować inwestowanie w to pieniędzy i – co chyba nawet ważniejsze – kontakt z zespołem czy artystą. Zawsze lubię się w miarę możliwości spotkać przy piwie, pogadać, sprawdzić jaki łapiemy ze sobą kontakt, czy zależy nam na tych samych rzeczach, czy mamy podobne podejście do tematu. Nawet jeżeli materiał jest rewelacyjny to wydawanie go w sytuacji, gdy zupełnie nie mogę się dogadać z ludźmi za niego odpowiedzialnymi, nie ma sensu, bo po prostu nie uda nam się nic fajnego z takim dźwiękiem zrobić. Może to zabrzmi tandetnie, ale jeżeli kapela i wydawca cały czas się o coś „żrą” ze sobą i porozumienie w temacie przychodzi w wielkich bólach, to będzie to widoczne w efekcie finalnym.

Co było ideą powstania tego labelu? Chęć reaktywacji takiego nośnika jak kaseta? Co Cię w nim pociąga?

To była naturalna kolej rzeczy, związana z moją ówczesną pracą w dużej firmie „płytowej”. Myśl założenia własnego małego labelu kiełkowała we mnie od bardzo dawna, ale dopiero po kilkunastu miesiącach handlowania muzyką, obserwowania procesu tłoczenia, produkcji itd. doszedłem do wniosku, że chyba poznałem cały ten system na tyle, że mogę zaryzykować i stworzyć własne wydawnictwo. Samo podjęcie decyzji było już impulsem – po jednym z koncertów zespołu Wieże Fabryk stwierdziłem, że taką właśnie kapelę świetnie byłoby mieć w katalogu. Zacząłem z nimi rozmawiać, aż w końcu się udało zmaterializować nasz zamysł.

Co do taśmy – nie była jakiejś górnolotnej idei, która by przyświecała temu nośnikowi. To raczej sentyment, w pewnym stopniu gadżeciarstwo. Nie rozpatrywałem tego działania pod kątem chęci przywrócenia nośnika. Jednym z pierwszych wydawnictw, które przygotowałem, miała być kaseta. Planowaliśmy wydać w limitowanym nakładzie „Pożegnanie ze Światem” 19 Wiosen, które wyszło na kompakcie dzięki Galerii Raster. I chociaż pomysł z kasetą co jakiś czas do mnie wracał, dopiero po piętnastym wydawnictwie na CD udało mi się sensownie do tego podejść w sensie produkcyjnym i z pomocą przyjaciół znaleźć firmę na Zachodzie, która mi w tym pomoże. W Polsce rynek produkcji kasetowej to niestety tragedia, z różnych względów.

Personalnie jestem fanem kaset i twardo się tego trzymam, chociaż już parę razy słyszałem, że to sztuczne dorabianie ideologii i tania hipsteriada. Kaseta ponieważ pozwala poznać całość materiału. To powrót do czasów kiedy wychodziłem na miasto z walkmanem albo discmanem, miałem jedną płytę albo kasetę w środku, drugą w plecaku i męczyłem je całymi dniami. Teraz, gdy dostęp do muzyki jest tak łatwy, percepcja często wygląda inaczej. W kieszeni mam I-poda o pojemności 80GB i jak tylko poczuję znużenie jakimś materiałem, od razu przeskakuję dalej, nie jestem w stanie skupić się na muzyce. W ciągu półgodzinnego kursu autobusem jestem w stanie słuchać czterech różnych kapel. A kasetę wrzucam do decka i leci w całości – nawet jeśli jakiś utwór mi się znudzi, czekam cierpliwie na następny. Często za trzecim razem okazuje się, że jednak wcale nie jest taki słaby, jak na początku się zdawało.

Czy wydawanie kaset się opłaca? Czy w Polsce jest na nie popyt w takim samym stopniu jak na Zachodzie? Jak je produkujesz i skąd sprowadzasz?

Prowadzenie niezależnego wydawnictwa rzadko kiedy się opłaca. (śmiech) Kasety mają wiele produkcyjnych atutów, do pewnego momentu były dużo tańsze niż CD (chociaż w tym momencie z racji podwyżek w monopolistycznej trochę hurtowni z Anglii, ta różnica zaczyna się powoli zacierać), można je produkować, ograniczając ilość pośredników typu tłocznie, drukarnie itp. do minimum. Oprócz tego zajmują znacznie mniej miejsca niż płyty CD czy winyle, co w obliczu tego, że w jednym pokoju mieszkam, pracuję i mam magazyn, ma spore znaczenie.

W Polsce kaseta to wciąż pewna nowość (oczywiście w sensie kaset wydawanych współcześnie, po chwilowym zastoju i odwrocie od tego nośnika) i ten popyt dopiero się buduje, rozwija. Ciężko powiedzieć, jak to będzie wyglądało na krajowym rynku za parę miesięcy czy lat. W Biedocie większość odbiorców to klienci z Polski, stosunkowo niewielki procent naszych wydawnictw idzie na Zachód. Zauważyłem, że gdy wystartowaliśmy na poważnie kilka miesięcy temu, duża część naszych odbiorców kupowała te tytuły jak leci, bo to był fajny gadżet, przedmiot o charakterze kolekcjonerskim. Od początku tego roku zrobił się większy boom, większy wzrost na rynku kasetowym, coraz więcej tytułów wychodzi na tym nośniku i już to trochę spowszedniało. Ludzie są znacznie bardziej selektywni i mam wrażenie, że w większym stopniu skupiają się na muzyce i tym, żeby kupić kasetę którą są faktycznie zajarani, a nie taśmę którą chcą mieć tylko na półce, jako pamiątkę, której być może nigdy nie posłuchają. Nie mamy wieloletniej sceny kasetowej – być może dopiero zaczyna się budować. Może to po prostu chwilowy strzał, moda która za moment bliższy lub dalszy przeminie i na rynku zostaną tylko te wydawnictwa, które są ukierunkowane mocno na rynki zachodnie, gdzie kasety funkcjonują w obiegu już od wielu wielu lat.

Co do całego procesu produkcyjnego – zamawiamy u angielskiego dostawcy taśmy, przycięte pod długość konkretnego materiału, w odpowiednim kolorze, pasującym do całej koncepcji okładki. W małej drukarni u znajomych drukujemy okładki i naklejki na taśmy, a potem samodzielnie to wszystko kopiujemy na kilku podwójnych deckach, a następnie oklejamy i pakujemy. Cała praca odbywa się samodzielnie, własnymi rękoma, wyłączając tylko zamówienie nośnika.

Swego czasu o Biedocie zrobiło się głośno – pisały o Tobie tygodniki, sporo informacji pojawiło się także w internecie. Czy to jakoś przełożyło się na sprzedaż?

W pewnym stopniu przełożyło się na zainteresowanie moją działalnością, ale wzrost zainteresowania nie łączy się ze wzrostem sprzedaży. Przez chwilę po tych kilku wywiadach widziałem na bandcampie, że jest więcej odsłuchań naszych albumów. Pierwszy raz w życiu odpaliłem na serwerze statystyki mojej strony internetowej. Gdy prześledziłem te kolorowe słupki z ostatnich kilku miesięcy, to faktycznie te z okresu wywiadów były odrobinę wyższe, ale sprzedaż była mniej-więcej na tym samym poziomie.

Jak podchodzisz do liczby wydawanych tytułów? Ukazuje się ich bardzo dużo, ja osobiście gubię się w katalogu Biedoty. Czy w przyszłości zamierzasz w inny sposób wydawać muzykę?

Biedota działa na styku biznesu i pasji, z naciskiem na to drugie. Jeżeli był wolny czas, energia, chęci i zgłosił się do mnie ktoś z ciekawym materiałem, to przy sprzyjających okolicznościach, wydawaliśmy kolejne rzeczy z miesiąca na miesiąc, trochę na wariata. Ale chyba trochę pożarłem w tym wszystkim własny ogon. Postanowiłem jakiś czas temu przygotować sensowniejszy plan, jakoś to wszystko ugryźć w lepszy sposób, zacząłem podsumowywać sprzedaż, zainteresowanie, recenzje, ogólnie przeanalizować to wszystko i wyciągnąć jakieś wnioski. Zauważyłem, że mam stałą bazę klientów i kolekcjonerów, a poza nimi zainteresowanie jest stosunkowo niewielkie. Z rozmów z innymi wydawcami widzę, że to działa tak samo: jest pewna baza fanów, a poza tym zaliczam finansowe wtopy.

W najbliższych miesiącach nastąpi reorganizacja Biedoty. Chciałbym zmniejszyć do minimum działalność biznesową, a także zamartwianie się o wyniki sprzedażowe i promocyjne, bo idzie to coraz gorzej. Chcę się skupić na działalności z pasji, tworzyć label czy też kolektyw artystyczny bardziej dla kolekcjonerów – wydawać rzadziej, ale ładniej. Kasety z ręcznie robioną oprawą graficzną, wydawane w niskich nakładach i sprzedawane za niewielkie pieniądze. Chcę skupić się w większym stopniu na dźwięku niż handlu. Ale najbliższy czas zweryfikuje, czy to myślenie nie jest utopijne i czy uda się moje nowe założenia przekształcić w rzeczywistość. Tak czy siak, w czerwcu wychodzą ostatnie płyty i kasety w obecnej formie działalności labelu,  a od przełomu września i października wystartujemy z czymś nowym, być może dla niektórych ciekawszym. Gdybym miał to streścić w jednym zdaniu i ustalić motto, które mogłoby zostać użyte podczas biznesowego coachingu, brzmiałoby „koniec z dostarczaniem towaru do klienta, początek dostarczania muzyki słuchaczom”. (śmiech)

Jak finansujesz wydawanie płyt? Z własnej kieszeni, pieniędzy podatników czy artyści sami opłacają sobie to co chcą wydać?

Nigdy nie braliśmy żadnych dotacji, ani nie wchodziliśmy w żadne konszachty z cudzą kasą. Moim marzeniem zawsze było to, żeby krąg inwestycji i sprzedaży się zamykał, żeby do tego nie dokładać i finansować nowe tytuły ze sprzedaży poprzednich. Niestety, w większości przypadków kończyło się to na wydzielaniu dosyć sporej puli z mojej normalnej pensji z pracy na etacie. Dochodziło do sytuacji, w których nie miałem środków na zrobienie czegoś natychmiast, wyskoczyła jakaś propozycja wydawnicza i w takich sytuacjach szukaliśmy kompromisu, wydawaliśmy coś wspólnie z zespołem, dzieląc się kosztami i nakładem. Zdarzało się także, że któryś z zarystów dał mi w komis wyprodukowane przez siebie wydawnictwo, które wyszło pod moją „banderą”, ale było przygotowane od początku do końca przez nich. Zasadniczo jednak motorem napędowym wszystkich płyt i kaset, które wychodzą w Biedocie, jest moja codzienna posada sprzedawcy e-papierosów.

Co powinien zrobić młody zespół, żeby wydać płytę? Działać na własną rękę czy uderzać do dużego lub małego wydawnictwa?

Każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Jedno jest pewne – w dzisiejszych czasach mamy pod ręką masę narzędzi, które nawet największemu laikowi umożliwią wydanie płyty czy kasety. Wystarczy odrobina wolnego czasu, dobrej woli i jesteś w stanie znaleźć każdą możliwą informację, poradnik, samodzielnie to sobie wytłoczyć, wrzucić do dystrybucji (mniejszej lub większej), postarać się wypromować. W momencie w którym zespół ma już jakąś bazę fanów, często koncertuje, ma pewną – nazwijmy to brzydko – „pozycję”, warto zastanowić się nad tym, czy lepiej wejść pod skrzydła którejś z wytwórni, czy zająć się tym samemu i wyłożyć dwa czy trzy tysiące złotych na tłoczenie. Trzeba przemyśleć, jakie warunki może nam zaproponować wytwórnia i przeanalizować czy nie wyjdziemy na tym lepiej robiąc to samemu, bo to naprawdę nie jest trudne.

Czy sądzisz, że Biedota ma rację bytu na współczesnym rynku?

Ostatnimi czasy zacząłem mocno wątpić w sens bytu takiego tworu jak Biedota w obecnej formie, walczącej o biznesowe przetrwanie i o zwrot inwestycji. Stąd też te zmiany, o których przed chwilą wspominałem. Żaden ze mnie kombatant sceny, ale przez trzy lata śledziłem powolny spadek sprzedaży, pamiętam jak wyglądało zainteresowanie pierwszymi płytami w katalogu i widzę jak wygląda zainteresowanie tymi ostatnimi. Ogólnie mam wrażenie, że idziemy coraz bardziej w digital: jest Bandcamp, jest Spotify, strasznie dużo różnych narzędzi dzięki którym możesz słuchać albo ściągać płyty za relatywnie niewielkie pieniądze. W zamówieniach widzę już w większości te same nazwiska, stałych kolekcjonerów zainteresowanych naszym katalogiem. Coraz rzadsze jest zjawisko kupienia w ciemno płyty, którą słyszałeś w radio i Ci się spodobała. Coraz mniej tego kupujemy, a coraz więcej słuchamy – takie mam wnioski po dziesiątkach rozmów z kolegami z innych labeli i z moimi klientami. Przy obecnej sprzedaży i realiach rynkowych coraz ciężej jest prowadzić wydawnictwo nastawione w pewien sposób nie tyle na zysk, co na odzyskanie zainwestowanych pieniędzy. Nawet na scenie punkowej widzę, że nie ma solidarności z wydawcami. Dla wielu nie do pomyślenia jest sytuacja, w której fan punkowej kapeli kupuje na koncercie ich płytę, płaci za bilet na koncert, po powrocie do domu wrzuci ten materiał w mp3 na jakiś serwer, żeby wszyscy mogli to sobie za darmo ukraść. Takie akcje jak wycieki w dniu premiery za sprawą fanów, którzy sami za gotówkę te płyty kupują, to plucie w twarz. Zawsze sprawia mi straszną przykrość, że ktoś w ten sposób potraktował długie miesiące naszej pracy i wiele tysięcy złotych, które zostały w to wydawnictwo włożone.

Które wydawnictwo z katalogu Biedoty było najbardziej opłacalne, a które przyniosło Ci największy „rozgłos”?

Jeżeli chodzi o opłacalność no to największym „bestsellerem” w Biedocie był „DYM”, debiut zespołu Wieże Fabryk. Wytłoczyliśmy 500 sztuk i znaczna większość rozeszła się w jakieś dwa, trzy miesiące. Potem zostało nam dosłownie kilkanaście sztuk – bujaliśmy się z nimi po dystrybucjach, ale ogólnie w krótki czas po premierze udało nam się prawie ten tytuł wyprzedać.  Co do drugiego członu pytania, to trudno mi to jednoznacznie stwierdzić. W sensie rozgłosu dotyczącego jakiegoś pojedynczego wydawnictwa na pewno był to kIRk i ich „Zła Krew”. Ale nie mam pojęcia czy „rozgłos” dotyczący tej płyty przełożył się jakoś na rozgłos dotyczący całego labelu.

Fot. powyżej: Maciej Jaźwiecki

——————————————————————————————————————————————————————————————————————————————————

Wypowiedź Michała Turowskiego, to drugi głos w cyklu „Jak wydawać muzykę?”, w którym doświadczeniami i poglądami wymieniają się przedstawiciele polskich niezależnych labeli. Opowiadają jak rozpoczęła się ich działalność, czy ma ona rację bytu, a także jak w ogóle funkcjonują. W dyskusji udział biorą przedstawiciele Bocian Records, Nasiono, Thin Man, Few Quiet People, Oficyna Biedota i Mik Musik. 

Dotychczasowe głosy w dyskusji: