O chaosie, czarnym koniu i złamanej brzozie.

Miałem spore oczekiwania co do tego koncertu. Pamiętam jak w 2010 roku Dick4Dick po długiej przerwie zagrali koncert w la Dolce Vita, prezentując tam wstępne wersje utworów, które znalazły się na płycie „Who’s Afraid Of?”. Ten występ zaskoczył mnie pozytywnie, ukazał nowe oblicze grupy i masę świetnych pomysłów, które potem w finalnym kształcie znalazły się na tym krążku.

Czwartkowy koncert w Cafe Absinthe bardziej przypominał pierwsze wygłupy zespołu, za czasów, kiedy regularnie koncertowali we wrzeszczańskim Mechaniku, zabrakło chyba tylko oblewania się kefirem. Były problemy ze sprzętem, niekończąca się konferansjerka Bunia, ale muzycznie grupa za wiele nie zaprezentowała. Ot, przegląd swojej twórczości ze świetnie zagranym „Another Dick”, sztandarowym „Wet & Dirty” czy nowszymi utworami z „Summer Remains” i ostatniej płyty. Trochę jednak chaotyczny i nieskładny.

Nowe kawałki były raptem trzy – „Uśmiechnięty Pies” i dwa utwory, spośród których jeden zapada w pamięć z powodu tekstu, w którym podmiot liryczny czuje się „jak złamana brzoza”. Warto dodać, że pod względem muzycznym są to ciekawe utwory, utrzymane w stylistyce tanecznej, ale niegłupiej elektroniki, wielokrotnie w finale filtrującej z ekspresją rockową. Jednak to tylko wyjątek na tle reszty, ponieważ ten koncert za wiele nowego nie pokazał. Ciekawostką mógł być w zasadzie dla osób które Dicków dawno lub nigdy nie widziały. Bo nie zabrakło na nim scenicznego szału, bardziej rockowego czadu, którego dodał bez wątpienia Dick Addagio czyli Adam Hryniewicki, z powrotem zasiadający za perkusją. Jego metalowa wręcz ekspresja i mimika, dodała zespołowi nie lada poweru i świetnie wprowadziła do niego pewną świeżość.

Czarnym koniem tego koncertu był najbardziej niepozorny muzyk na scenie. Baron Baye czyli Tomek Ziętek za klawiszami wyprawiał cuda, nie w warstwie efekciarskiej, ale czysto brzmieniowej, budując rozległe, kosmicznie i fascynująco brzmiące tło, tuż za gitarami. Z jednej strony świetnie tworzył rozwlekłe ściany dźwięku w stylistyce niemalże post-rockowej lub new age’owskiej w „Call Up Your Mama”, a kiedy indziej tworzył gęsto brzmiące groovy, podbijające wydźwięk utworów jak chociażby finał w „Another Dick”. Liczę, że ten ważny pierwiastek, jest znacząco wykorzystany na płycie, której premiera z kwietnia przesunęła się na wrzesień. Liczę też na to, że jak najszybciej przyjdzie mi usłyszeć na żywo cały nowy materiał, bo trzy zagrana utwory zaostrzają apetyt na więcej.

Dick4Dick, Cafe Absinthe, 25.04.13.

PS. Wyjątkowy moment, który udało mi się zaobserwować, nastąpił w momencie kiedy zespół w „Call Up Your Mama” śpiewał „What a shame with your facebook friends/One person more, one click that you like it”, a przede mną jedna z dziewczyn w pierwszym rzędzie dzierżyła telefon komórkowy i właśnie sprawdzała fejsa. D4D dali błyskotliwe podsumowanie rzeczywistości.

PPS. Imprezie towarzyszyła promocja strony Pitu Pitu, która robi wrażenie ze względu na świetny pomysł, oprawę graficzną, a także ciekawe informatory (z mapami lokali i rozkładami SKMek), a w przyszłości także aplikacjami na smarfony. Trzymam kciuki za powodzenie!

[Jakub Knera]