Wracają po dwóch latach od debiutu. Z płytą ukazującą bogactwo ich aranżacji, bardziej przemyślaną, a także zróżnicowaną. Przede wszystkim jednak taką, której nieustannie chce się słuchać, bo zachowuje bardzo wysoki poziom od początku do końca. Grzegorz Kwiatkowski, wokalista i gitarzysta Trupa Trupa, bo o nich mowa, w przededniu premiery albumu „++” opowiada jak ten materiał powstawał.

Jakub Knera: Nagrywanie Waszej drugiej płyty nastąpiło w innych warunkach, niż rejestracja pierwszej. Mieliście większą swobodę i więcej czasu. Czy to wpłynęło na jakość materiału i jego większe dopracowanie?

Grzegorz Kwiatkowski: Chyba tak. Podczas sesji nagraniowej mieliśmy na tyle dużo czasu, że skomponowaliśmy dwie nowe piosenki, które weszły finalnie na płytę. Mam na myśli „Here and then” oraz „Over”.

Czy wydaje Ci się, że przez taką a nie inną metodę pracy materiał jest bardziej dojrzały? Czy w ogóle, czujesz że jesteście bardziej dojrzałym zespołem?

Nie sądzę abyśmy byli dojrzalsi. Po prostu jesteśmy teraz w innym punkcie niż wcześniej. Nie traktowałbym tego w kategorii dojrzałości. Ale na pewno jesteśmy bardziej „zgrani” i znamy się lepiej.

Nagrania na „++” są bogatsze aranżacyjnie niż na „LP”. Czy przed przystąpieniem do nagrań, mieliście jakieś konkretne założenia jak całość ma brzmieć?

Chcieliśmy nagrywać płytę w dużym i przestrzennym miejscu. Najlepiej w jakimś nieczynnym kościele. Całkiem przypadkowo stanęło na synagodze i był to zdecydowanie dobry wybór. Chcieliśmy aby druga płyta brzmiała „przestrzenniej”, „mocniej” i „pełniej” od „LP”. I mam nadzieję, że to się udało.

Pytam o to, bo wiele utworów wydaje się zaskakujących jak na Waszą dotychczasową twórczość i ukazuje muzykę Trupa Trupa w innym świetle. Mam na myśli chociażby „Felicy”, „Here and Then” czy „Influence”, które odbiegają od brudnej, velvetowej estetyki w kierunku spokojniejszych i minimalistycznych ballad.

Rzeczywiście, na nowej płycie jest większa rozpiętość pomiędzy utworami. Mamy nienawistne bernhardowskie „I hate” a potem senne wręcz folkowe „Here and Then”. Mimo to sądzę że całość jest spójna i mówi o jednej, dwóch albo trzech sprawach.

Nie jesteście zespołem bardzo doświadczonych muzyków, ale czy czujesz, że podczas tej sesji nagraniowej bądź poprzedzających ją koncertów, zdobyliście jakieś nowe umiejętności, a na pewne kwestie w zespole, patrzycie inaczej?

Na pewno każda nowa sesja nagraniowa uczy nas czegoś nowego.  Więc na pewno wiemy teraz więcej niż wcześniej. Pytanie czy jest to przydatna wiedza. Tego nie wiem. Oby  tak. Z  drugiej strony kategoria przydatności i utylitarności jest taka sobie. Po prostu mamy nadzieję, że nowa płyta jest spójna i dobra.

Większość tekstów opiera się na wydawałoby się powtarzalnych lirykach – „Exist”, „Sunny Day”, „Here and Then”, „Felicy”, a jednak zmieniają się w nich pojedyncze słowa. Co o tym decyduje i skąd pomysł na powtarzanie podobnych wersów zamiast tworzenia znacząco odbiegających od siebie zwrotek?

Nie umiem na to analitycznie odpowiedzieć. Po prostu lubimy takie repetycje. Jest nam z tym dobrze. Nie wiem czy to jest dobre dla słuchacza czy nie, ale nam to się zdecydowanie podoba.

Przy pierwszej płycie znaczącym aspektem Waszej muzyki było brzmienie, teraz na pierwszy plan wysuwają się przede wszystkim kompozycje. Na ile ważna jest dla Was produkcja materiału? Myślisz, że jest istotna? Moim zdaniem wiele z utworów świetnie sprawdziłoby się chociażby w odsłonie akustycznej, ze względu na ich wartość kompozycyjną.

Wiele utworów jest prawie akustycznych np. „Infuence” albo „Here and then”. Kompozycja jest najważniejsza, to fakt. Brzmienie to drugorzędna sprawa. Jeśli kompozycja jest bardzo dobra, to nawet gorsze brzmienie jej nie zaszkodzi. I na odwrót: dobre brzmienie pomaga słabszym kompozycjom.

Trupa Trupa zagra 27 kwietnia w Klubie Żak. Szczegóły wydarzenia w zakładce KONCERTY.

Fotografia u góry: Jarosław Orłowski.