Znikający Klub w Gdańsku okazał się ogromnym sukcesem. Tak dużym, że przerósł możliwości samych organizatorów.

Najistotniejszą zaletą tej imprezy była jej lokalizacja. Tak jak w styczniu, kiedy Nowe Idzie od Morza zorganizowało pierwszy koncert w Królewskiej Fabryce Karabinów i pojawiły się tam setki osób, tak teraz ludzie ustawiali się w kilkuset metrowej kolejce żeby dostać się do wnętrz czteropiętorwej Szkoły Pielęgniarek na ulicy Reduta Miś.

Poziom wielu prac był zatrważająco niski, ale organizatorzy postarali się o interdyscyplinarne zróżnicowanie – można było wziąć udział w markecie, na którym swoje prace sprzedawali lokalni artyści (inna sprawa czy sprzedali ich dużo), skorzystać z jednego z dwóch barów albo posłuchać koncertów, co mnie – z perspektywy tej strony internetowej – najbardziej interesowało. Najciekawiej wypadł projekt Samadhi (na zdjęciu) w skład którego wchodzi muzyk, Kuba Kristo oraz dwójka twórców wizualnych: Alina Żemojdzin i Artur Trzciński. Ten pierwszy ciekawie budował rozwijające się kompozycje, oparte o miarowe bity (czasem bardziej hip-hopowe) i syntezatorową mgiełkę, czasem zahaczającą o new age’owe brzmienia. Pozostała dwójka przygotowała świetne analogowe wizualizacje – rozlewane płyny na foliach prezentowanych na starego typu rzutnikach.

Z instalacji w ramach wystawy najbardziej podobała mi się praca Anny Królikiewicz – bo była prosta, nieprzeintelektualizowana jak niektóre, a jednocześnie wymowna i bardzo aktualna. Przyczepione do ściany lilie nawiązywały do angielskiego pojęcia „wallflower” czyli samotnych osób, podpierających ściany na imprezach, wstydliwych i nieśmiałych. Jeden z pokojów zmienił się dzięki elementowi organicznemu, tworząc własną narrację i ożywiając tę przestrzeń. Brawo.

Ale o Znikającym Klubie nawet pomimo moich zainteresowań, przede wszystkim muzycznych, warto napisać szerzej. To impreza pokazująca potencjał nieodkrytych miejsc w Gdańsku. Poza tym to doskonała okazja do wykorzystywania ich na wzór opuszczonych zabudowań w Berlinie, a mi kojarząca się ze świetnym wydarzeniem Pop Up Lisboa, w którym było mi dane uczestniczyć przed trzema laty. Zróżnicowanie programu, ciekawa przestrzeń, masa artystów i interdyscyplinarna oferta, stanowiły o sukcesie tego wydarzenia. Niemal 1000 osób mówi swoje i pokazuje, że w Trójmieście panuje istny głód na tego typu wydarzenia.

Na koniec łyżka dziegciu. Chyba nikt nie spodziewał się, że impreza będzie cieszyć się tak wielkim zainteresowaniem. Niżej podpisany pojawił się na niej przed północą i czekał na wejście raptem 20 minut, ale większość ludzi w kolejce stała prawie 2 godziny. Warto pomyśleć nad sensowniejszymi rozwiązaniami – wcześniejszą sprzedażą biletów, możliwością rezerwacji miejsc albo po prostu zwiększeniem liczby wejść do wnętrza. Mimo spełnienia przez organizatorów norm BHP, mam jednak pewną obawę co stało by się gdyby trzeba było przeprowadzić ewakuację przez jedne drzwi, którymi można było dostać się do środka.

Nie ma się jednak co obrażać i piszę to zarówno do osób, które zniechęciły się przed wejściem na imprezę jak i do organizatorów. Nikt nikomu stać w kolejce nie kazał, więc nie ma co rościć pretensji że była długa. Fakt, jeśli jedna z artystek, która występowała, miała problem z wejściem do środka, to jest to już ogromne niedopatrzenie. Ale kolejki na imprezy są rzeczą normalną – jedni czekali, inni się wycofywali.

Organizatorzy natomiast – z racji, że nie jest to ich pierwsza tego typu impreza – powinni wyciągnąć wnioski na przyszłość. Nie obrażać się na negatywne opinie, nie kasować ich na internetowym forum, a raczej wziąć pod uwagę i dzięki temu ulepszyć kolejne edycje. To sprawi, że więcej osób będzie zadowolonych, a wydarzenie może przynieść jeszcze lepszy efekt. Bo nie mam wątpliwości, że Znikający Klub może, a nawet powinien odbyć się w Gdańsku ponownie. Przy poprawie organizacji, większej przepustowości budynku i sprawniejszemu systemowi kupowania biletów, po raz kolejny może odnieść ogromny sukces.

Znikający Klub, Szkoła Pielęgniarek, Gdańsk, 13.04.13.

[Jakub Knera]