Jeśli potraktować improwizowane koncerty jako spotkania, to najciekawsze efekty przynoszą te najbardziej spontaniczne.

Koncertowa zapowiedź mówiła jasno: na scenie miało wystąpić dwóch artystów – saksofonista Marco Eneidi i gitarzysta Rafał Mazur. W rezultacie na scenie pojawił się spontaniczny kwintet, który uzupełnili Tomek Gadecki z saksofonem tenorowym, Mikołaj Trzaska z saksofonem altowym i Jerzy Mazzoll z klarnetem basowym. Ciężko było przewidzieć co z tego spotkania wyniknie, a jeszcze trudniej było się domyśleć, po pierwszej, dwudziestominutowej części setu. Trochę chaotyczna, nazbyt szalona i mało spójna – tak było na początku, ale trudno się nie dziwić: muzycy po prostu musieli się rozgrzać, a także nawzajem poznać własne możliwości. Trochę było w tym przekrzykiwania i chłopięcej zawadiackości, którą bardziej należało traktować jako trening przed resztą koncertu.

Drugi, trwający niemal kwadrans utwór bardziej uwypuklił możliwości poszczególnych instrumentów i ich właścicieli, a także świetnie pokazał „zespół” jako grupę bardzo dojrzałych twórców, którzy potrafią ze sobą doskonale dialogować. Dolne rejestry zapełniał Mazzoll, grając frapująco na klarnecie basowym, którym wytwarzał długie, przeciągłe, niemalże dronowe frazy mimowolnie nasuwające skojarzenia z „Jednym Dźwiękiem”. Razem z nim tony niskie zapełniał Rafał Mazur, który na akustycznej gitarze basowej tworzył kontinuum rozedrganych, gęsto brzmiących zagrań, bardziej różnicujących strukturę dźwięku.

Drugą, niemalże odrębną część składu stanowiły trzy saksofony – Trzaska grał charakterystyczne dla siebie, rozszalałe i wijące się partie, jazgotliwie zawodząc instrumentem, wprowadzanym wielokrotnie w rezonans, poprzez obłędne poruszanie nim podczas gry. Czasem się uspokajał, ale to on podczas koncertu brzmiał najbardziej ostro, wyraziście, niemalże wgryzając się w przestrzeń sali (czasem zbyt bardzo, przez co hałas w małej sali Lalala był nie do zniesienia). Mimo tego samego typu instrumentu, zupełnie inne brzmienie zaprezentował Marco Eneidi, który w porównaniu do Trzaski grał w sposób bardziej stonowany w obrębie jazzowego free. Jego bardziej przeciągłe frazy świetnie zazębiały się z gdańskim muzykiem. Jednocześnie przemawiał przez niego większy spokój, wyciszenie, mniejsze „rozbrykanie”. Tomek Gadecki, stojący trochę na uboczu, dobrze domykał tę grę – zaledwie raz wysuwając się z własnym solo, a przez większość setu uzupełniając muzykę z drugiego plany. Zazwyczaj spokojnie i delikatnie, nie narzucając się, ale stanowiąc istotny pierwiastek muzyki kwintetu.

Podczas drugiego utworu, artyści zagrali wychodząc od ciszy i rezonujących, spokojnych dźwięków, przybierając na brzmieniu i natężeniu, aby w finale wybuchnąć, o wiele bardziej spójnie niż na samym początku. Zwięźle, ale także o wiele bardziej wciągająco, doskonale współpracując i o wiele lepiej kontrolując wspólną grę. Finałem był utwór zamykający występ – z początku bardzo harmonijny, spajający niemal w jedno brzmienie wszystkich dęciaków z wibrującą gitarą Mazura. Naa końcu w iście orkiestralnym stylu wszyscy podsumowali wspólną konwersację, grając jednocześnie silnie i przekonująco, razem, jednocześnie wyraźnie zaznaczając jak każdy z nich wypowiada się innym, ale bardzo mocno wyrobionym językiem muzycznym.

Warto jeszcze wspomnieć nieoczekiwany zwrot akcji przed finałowym utworem. Mazzoll spontanicznie zaproponował Trzasce zagranie krótkiego utworu w duecie. Muzycy wspólnie nie grali z 18 lat i napięcie z tego powodu na początku koncertu dało się odczuć. Po muzycznym przekrzykiwaniu w pierwszym utworze okazało się jednak, że świetnie się ze sobą dogadują i kilkuminutowy fragment odegrany jedynie na saksofon altowy i klarnet basowy brzmiał bardzo intrygująco, świetnie scalając ich instrumenty i sposób grania. Policji więc nie trzeba było wzywać, za to obaj pokazali świetną współpracę w efekcie czego zagrali błyskotliwą muzyczną konwersację. Przepiękny koncert.

PS. Czwartkowy wieczór był wydarzeniem wyjątkowym, przede wszystkim ze względu na spontaniczność. Istotne jest także spotkanie muzyków z różnych światów, których łączy duch muzyki improwizowanej. W Trójmieście bardzo brakuje mi takich zdarzeń, spontanicznych sesji podczas których artyści spotykali by się, bez wcześniejszych ustaleń, po prostu improwizując, dobrze się bawiąc i ciekawie dialogując. Czwartkowy koncert pokazał, że w takich sytuacjach tkwi niesamowity potencjał.

Marco Eneidi & Rafał Mazur + Tomek Gadecki, Jerzy Mazzoll i Mikołaj Trzaska, Lalala, Sopot, 21.03.13.

[Jakub Knera]