„Chłepcąc ciekły hel. Histøria yassu” to książka ważna i bardzo dobrze że powstała, zwłaszcza jeśli patrzy się na nią z perspektywy Trójmiasta. Jej autor z reporterską wręcz dokładnością relacjonuje przebieg zjawisk wokół „muzyki yassowej” na trójmiejskiej i bydgoskiej scenie muzycznej. Brakuje mi w niej jednak bardziej analitycznego podejścia, wychodzącego poza suchą rejestrację faktów.

Nie przepadam za spoglądaniem w przeszłość trójmiejskiej muzyki. Nie dlatego, że nie znajduję tam nic ciekawego, wprost przeciwnie – zarówno cała scena alternatywna jak i jazzowa to pokaźny dorobek w historii lokalnej, ale też ogólnopolskiej muzyki. Bardziej dlatego, że historia odwraca uwagę od tego co dzieje się obecnie i jak wiele fantastycznej muzyki tu powstaje (w końcu dlatego powstał serwis noweidzieodmorza.com).

Sebastian Rerak, autor książki „Chłepcąc ciekły hel. Histøria yassu”, wybrał sobie niełatwe zadanie: sportretowanie yassu i próbę opisania czym tak właściwie był. Mnóstwo rozmów, opowieści i detali składają się na ponad pięćset stron książki. To dużo i już za tak ogromną robotę, należą się ogromne brawa. Rerak przyjął kryterium chronologiczne, które z jednej strony wydaje się najłatwiejsze, a z drugiej najbardziej trafne i rzetelne. Opisuje działania twórców, zaliczanych do yassu od początku – tego skąd wzięło się ich upodobanie do muzyki albo dlaczego wybrali akurat te, a nie inne instrumenty. Z rozbawieniem czytałem fragmenty, w których dowiedziałem się że Mikołaj Trzaska na początku grał muzykę reggae, Mazzoll wybrał klarnet bo spodobał mu się na obrazku „mały czarny kijek”, który był tym instrumentem, a Wojtek Mazolewski albo Olo Walicki u progu kariery w ogóle nie planowali grania na kontrabasie. Rerak różnicuje twórców ze względu na miasto pochodzenia – Gdańsk i Bydgoszcz, dwa istotne ośrodki muzyki yassowej. Zarysowuje historię powstających w obu tych miastach zespołów, ich burzliwe losy, przetasowania w składzie, a wreszcie efekty nagrań – powstające płyty, trasy koncertowe i rozgłos w mediach.

Robi to bardzo rzetelnie, ale w wielu momentach czuję, że jest aż nazbyt pedantyczny: umieszcza w książce chyba prawie wszystko co powiedzieli muzycy, co do detalu opisuje kolejne zespoły i zmiany składowe, czasem dokonuje analizy płyt – moim zdaniem zbyt szczegółowej, a w większości przypadków trochę niepotrzebnej (przy kompleksowym ujęciu zjawiska, rozpisywanie stylistyk poszczególnych utworów wiele nie wnosi) – przez co pozycja ta traci na całościowym ujęciu tematu. Za to świetnie i z wyczuciem opisuje przebieg twórczości poszczególnych artystów – wyjazdy Mazzolla do Niemiec, migracje Tomka Gwincińskiego pomiędzy Gdańskiem i Bydgoszczą, a także pomiędzy różnymi składami; ścieranie się grupy wirtuozerskiej i łobuzerskiej w Miłości, czy kształtowanie się muzycznego języka Mikołaja Trzaski. Do tego dochodzą pojawiające się spory między artystami – autor książki cytuje jednego z nich, a za chwilę kolejny do wypowiedzi się odnosi i wskazuje, że było zupełnie inaczej. Te fragmenty rozmów są wciągające i nakreślają wspaniały obraz twórczości  artystów, ukazując także w jaki sposób doszli do tego, kim są obecnie.

Ale w tym natłoku zdarzeń, faktów, płyt i materiału, gubi się trochę warstwa analityczna. Twórca książki „Chłepcąc ciekły hel. Histøria yassu” przepytuje muzyków i przede wszystkim na ich wypowiedziach buduje jej treść. To oni przypominają kolejne historie, koncerty czy płyty; Rerak przygląda się temu z boku, czasem wspomagając się recenzjami poszczególnych wydawnictw. Osobiście irytuje mnie trochę język, którym mówią artyści – znam wielu z nich, a odnoszę wrażenie, że nie wypowiadają się tak jak na co dzień. Pojawia się pytanie: czy tak autoryzowali te teksty i mam wrażenie mylne czy autor w taki sposób je zapisał?

Co jednak najważniejsze – twórca książki nie próbuje nawet zanalizować czym yass tak naprawdę jest lub był, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy. Tymon Tymański przyznaje, że jednym z celów jego powstania był chwyt marketingowy i to sprawdziło się świetnie. W sieci znalazłem nawet przykład lekcji edukacyjnej, mówiącej o yassie, która wydaje mi się absurdalna. Yass to nie gatunek muzyczny – to zjawisko, pewna grupa ludzi i sposób myślenia. To nie odmiana muzyki, ale odmiana grania. Podobnym, otwartym sposobem myślenia charakteryzują się chociażby muzycy z warszawskiego labelu Lado ABC. Jednak nie zamykają się w muzyczną szufladkę, bo to niepotrzebne. Nie muszą nazywać tego co robią.

W chwili obecnej, roku 2013 (a nawet kilka lat temu) termin „yass” stracił na znaczeniu. Przed rokiem w Gdańsku powstał klip „mYASSto wolności” przypominający tradycje muzyczną Gdańska. Dla mnie ma on wydźwięk niemal taki sam jak znaczenie Stoczni Gdańskiej – wyraźnego symbolu, który teraz wyblakł i jest tylko wspomnieniem pewnego okresu w trójmiejskiej muzyce. Yass był terminem marketingowym i taki jest teraz, kiedy scenę muzyczną Gdańska wiele osób stara się promować jako „kolebkę yassu”, zamiast skupiać się na tym, co dzieje się tu teraz. Książka Reraka jest zapisem historii – bardzo dokładnym – ale prawie w ogóle nie odnosi się do teraźniejszości, co jest moim zdaniem jej największym minusem. To odniesienie byłoby istotne, bo twórcy „yassu” podążyli w diametralnie różnych kierunkach i dziś okupują odległe od siebie bieguny. Mikołaj Trzaska podróżuje z czołówką światowej awangardy po całym świecie, Mazzoll właśnie powrócił z pierwszą po 10 latach przerwy solową płytą, Leszek Możdżer jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich pianistów, a Tymon Tymański gra muzykę rockową, kręci film „Polskie Gówno” i wygłupia się w audycjach radiowych.

Tę przerwę między ostatnim rozdziałem książki Reraka, a teraźniejszością, czytelnik musi dopowiedzieć sobie sam. Dlaczego tyle grup zakończyło działalność (najbardziej żałuję Łoskotu!), a tylu twórców już ze sobą nie współpracuje. Wreszcie: dlaczego brakuje w Trójmieście miejsc, które gromadziłyby muzyków, tworzących coś na kształt „ówczesnej” sceny jazzowej, tak jak działo się to na początku lat 90., opisywanych w książce. Brakuje też odniesienia do współczesnego trójmiejskiego środowiska muzycznego. Wszakże jest spuścizną tego co nazywamy „yassem” i z pewnością wchodzi z nim w istotną korelację. Ale tego w tej pozycji nie uświadczymy, ponieważ ostatni rozdział urywa się zupełnie niespodziewanie, a ja jako czytelnik odczuwam w związku z tym pewien niedosyt.

[Jakub Knera]