Transowa muzyczna podróż – od dronów, przez piosenkowe akordy, po rozbudowane stylistycznie suity.

16 marca był dniem premiery kasety „Cień Chmury nad ukrytym polsm” Starej Rzeki (przepięknie wydanej przez Few Quiet People), dlatego Kuba Ziołek rozpoczął wieczór. Bez gitary akustycznej, a jedynie przy użyciu elektrycznej, zaprezentował ambientowo-dronowe ściany dźwięku, budowane stopniowo i bez niepotrzebnego patosu, jaki bardzo często towarzyszy tego rodzaju kompozycjom. Wszechogarniająca i potężnie brzmiąca muzyka była bardzo głośna, a muzyk w kilku momentach wchodząc w bardziej ciche rejestry i wykorzystując wokal, pokazał że z powodzeniem może zmieścić się w niecałe 25 minut, brzmiąc zarówno ciekawie jak i wyczerpująco.

Jako drugi pojawił się Artur Maćkowiak, który zaprezentował set, przede wszystkim oparty o materiał z płyty „Take Away”, ale również o inne kompozycje. Zapętlone repetycje gitary raz przypominały mi trochę dokonania Dustina Wonga, ale raczej poprzez metodologię tworzenia, aniżeli stylistykę, której bliżej było do cięższej odmiany bluesa, wspartej melodyjnymi wstawkami na MicroKorgu. W finałowym utworze artysta wykorzystał smyczek, który uatrakcyjnił jego występ, dodając bardziej filmowego charakteru kompozycji (która z resztą do filmu powstał). Świetne instrumentalne piosenki, które poprzez swoją narrację brzmiały bardzo interesująco.

Innercity Ensemble – rozbudowany, siedmioosobowy skład – ciężko jednoznacznie zaklasyfikować. Macierzyste kapele poszczególnych muzyków mogą wskazywać na pewien trop, ale dokładnie nie określą muzyki tego projektu. Z jednej strony jest tu miejsce na ambientowo-improwizowane, instrumentalne mgiełki, w których bardzo duże znaczenie ma brzmienie gongów Rafałów: Iwańskiego i Kołackiego. Z drugiej strony zespół tworzy zwięzłą magmę, w której prym wiodą wypełniające przestrzeń szczelnie gitary Ziołka i Maćkowiaka, wsparte zestawem efektów.Ttransowość gongów potęgują pady Radka Dziubka, podbijające rytmiczność kompozycji, a jeszcze bardziej wzmacnia ją perkusja Tomka Popowskiego. Ten ostatni ma jednak najwięcej do powiedzenia w bardziej rockowych fragmentach.

Zespół zaczął spokojnie, aby przybrać na potężnym brzmieniu, w połowie koncertu nieco się wyciszyć, a w finale uderzyć noise’ową, potężną kompozycją. W tym samym czasie w stolicy grali Swans i myślę, że porównanie Innercity Ensemble do Amerykanów wcale nie będzie na wyrost. Owszem, były to inaczej zbudowane kompozycje i w odmienny sposób punktujące pewne muzyczne wątki czy wykorzystywane instrumenty, a jednak finałowy efekt, łączący brzmienia wszystkich instrumentów, był podobny: potężny, ale spójny i przemyślany. Zastanawiam się nad jazzowym idiomem zespołu – trąbka Wojtka Jachny przewijała się podczas koncertu wielokrotnie, jednak w finałowej kompozycji pojawiła się dopiero na końcu, kiedy jazgot muzyki uległ wyciszeniu. Ciekawiej jednak wypadła w zagranej na bis improwizacji, wysuwając się na pierwszy plan, ponad warstwę gitar, perkusji i gongów. A powinna pojawiać się zdecydowanie częściej, bardziej zazębiając się z pozostałymi instrumentami, bo kompozycjom zespołu dodaje sporo przestrzeni. Innercity Ensemble hołduje improwizacji, która nie jest w tym wypadku łatwa – w środkowej części zespół trochę spuścił z tonu, ale okiełznanie tak różnorodnych brzmień i form udało im się bardzo dobrze.

Innercity Ensemble, Artur Maćkowiak, Stara Rzeka. Klub Żak, Gdańsk, 16.03.13.

[Jakub Knera]