Jak grać po dwudziestu latach działalności, wciąż zaskakiwać muzyką i koncertami, a przy tym mieć z tego radość?

To kilka elementów, które cechuje zespół Hey na koncertach, i nieodłącznie mu towarzyszy. Zespół przez cały czas swojej działalności ciągle rozwija i nie powtarza nieustannie tych samych pomysłów. Stare kompozycje aranżuje na nowo, zmieniając część utworów, a nowe prezentując w zaskakujących wersjach. Ale nim o gwieździe wieczoru, kilka słów o supporcie.

Asia i Koty po pierwszej części trasy koncertowej, rozpoczęła jej drugą odsłonę, poprzedzając na serii koncertów grupę Hey. Dobra to okazja do zaprezentowania swojej osoby szerzej. Głos Joanny Kuźmy w gdańskim Parlamencie brzmiał wyraziście i wgryzał się w przestrzeń klubu, mimo nie cichnących rozmów publiczności. Świetnie zabrzmiało otwierające trzydziestominutowy set „Never Let Me Down”, które opiera się na syntezatorowym dronie, a mimo to utwór nie brzmiał jak tło, ale znaczący i słyszalny utwór. Naprzemienne zmiany klawiszy i gitary akustycznej zaowocowały w ciekawy, krótki koncert, podkreślający prostotę kompozycji Asi, ale także ich głęboką emocjonalność i zróżnicowanie za sprawą instrumentarium. Do tego urok jej wokalu podkreślił cover „Dear Darknes” PJ Harvey i niepublikowany nigdzie, najbardziej przejmujący utwór „Still”, który na mnie zrobił największe wrażenie. Brawa dla Asi, że w takim tłumie – i to osób, które w większości jej muzyki nie znają – poradziła sobie tak doskonale.

Hey zaczął gęstym syntezatorowym akordem, otwierając koncert kawałkiem „Bez chorągwi”, bardziej w stylu Simian Mobile Disco czy Hot Chip, aniżeli przedstawicieli muzyki rockowej. I chwała im za to, bo to niemalże ustawiło narrację i strukturę całego występu. Hey zaprezentował zróżnicowany materiał – kilka kompozycji z „Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan”, ale także masę starszych utworów, świetnie tworząc jednolity i spójny set z takimi kawałkami na czele jak „Muka!”, zabawna „Cudzoziemka w raju kobiet”, „Piersi ćwierć” czy kultowy już „Teksański” (za którym osobiście za bardzo nie przepadam).

Hey w porównaniu do takich tuz polskiej muzyki rockowej jak T.Love czy Kult, najbardziej ulega przeobrażeniom i rozwija muzyczny styl, jednocześnie zachowując swój artystyczny sznyt. Nawet jeśli teksty na ostatniej płycie niezbyt przypadły mi do gustu, to na koncercie grupa pokazuje pełną klasę, grając świeżo, ciekawie, a przede wszystkim tak, że sobie sprawia tym radość i nie nuży oglądana któryś raz z rzędu.. Na koncercie – tak jak przy nagrywaniu ostatniej płyty – towarzyszył im Marcin Zabrocki na klawiszach, który też dodaje muzyce kolorytu. Ale o tym, że Hey nie patrzy tylko na nowe utwory można było się przekonać na finał występu, kiedy odegrali „Schisoprhenic Family” i „Moja i twoja nadzieja” z płyty „Fire!” – na dzień dzisiejszy nieco archaiczne, ale prezentowane przez zespół w ciekawej formie – czy sympatyczny cover „Everybody’s got to learn something” zespołu The Korgis.

 No i najważniejsze – jak na zespół z takim stażem nie wypadli męcząco. Chociaż zagrali raptem nieco ponad 90 minut, był to set wyczerpujący, ciekawy i z dobrze dobranymi utworami. To tylko potwierdziło, że Hey po 20 latach wciąż na scenie świetnie się czują i nie ustają w poszukiwaniach.

Hey, Asia i Koty, Parlament, Gdańsk, 11.03.13

[Jakub Knera]