Romek Puchowski to postać rozpoznawalna nie tylko w Trójmieście. Płyty z Von Zeit, koncerty w Polsce i za granicą, a także charakterystyczna dla niego srebrna gitara Dobro – to znaki rozpoznawalne tego muzyka. Gitarzysta właśnie przygotował płytę, zatytułowaną po prostu FREE. O morzu, folku, tym jak album ten powstawał, śpiewaniu po angielsku, a także wolności, opowiada poniżej.
Jakub Knera: Czym dla Ciebie jest muzyka folkowa?
Romek Puchowski: Ciężko to określić. To przede wszystkim muzyka przyporządkowana danej tradycji, bardzo ważny w tym przypadku jest związek kulturowy. Mam rodzinę z Kaszub i Kociewia, więc jestem silnie związany z tym terytorium, chociaż w mojej rodzinie nie było kultu folkloru. Była za to muzyka klasyczna – słuchali jej rodzice, siostry chodziły do akademii muzycznej, a ja odpływałem przy „Peer Gynt”.
Ile jest więc folku w Twojej muzyce?
Wszystko teraz tak się miesza, że ciężko jest wyodrębnić, to co się tam znajduje. Jest blues, alternatywa, bluegrass, country – a to przecież też po części folk. Do tego dochodzą naleciałości polskie, nie da się tego wszystkiego wyodrębnić. Człowiek przez całe życie nasiąka muzyką, słuchając jej i gdzieś ta muzyka wciąż w nim jest, a wszystkie elementy w finalnym etapie są zawarte.
Patrzę na okładkę Twojej płyty, a także na kompozycje, które często mają morski posmak. Na ile to, skąd jesteś ma wpływ na to, co tworzysz?
Ma wpływ w bardzo dużym stopniu. Przychodzę na plażę i widzę nieskończoność, mimo tego, że wiem, że jest przecież coś dalej. Ale może to także świeżość – pomysły i inspiracje? Przypomina mi się okres, kiedy dorastałem, a Gdańsk i Szczecin były silnymi miastami portowymi. To właśnie w nich pojawiali się marynarze, którzy z innych krajów przywozili nowe nagrania, a te szły stąd w cały kraj. Dzięki temu, że mieszkałem nad morzem, mogłem szybko do nich dotrzeć. Na mojej płycie znajduje się pięć utworów związanych z morzem – zarówno ze względu na teksty, symbolikę czy dozę przestrzeni, która się tam znajduje.
Jeśli mówimy o tekstach, to muszę zapytać Cię o język w którym swobodniej się czujesz: polski czy angielski?
Zdecydowanie polski. Żyję i mieszkam w Polsce, tu przede wszystkim tworzę i tak śpiewam. Ale kiedy kilka lat temu byliśmy z moim zespołem Von Zeit na koncercie we Francji, doszliśmy do wniosku, że musimy zrobić coś, żeby ludzie, którzy polskiego nie znają, mogli nas zrozumieć. Więc nasz VJ, Robert Turło, wyświetlał na wizualizacjach tłumaczenia tekstów. Potem doszedłem do wniosku, że chcę także śpiewać po angielsku, więc mieszam oba te języki. Poza tym mam mocno lingwistyczną rodzinę – jedna siostra prowadzi szkołę języka angielskiego, druga niemieckiego, tata był tłumaczem, a mama polonistką. Ponadto sam mówię po angielsku, niemiecki i rosyjsku…
Do tego tytułujesz album jako „Free”. Podobnie jak w przypadku Twojego solowego debiutu to nazwa wymowna, a jednocześnie nastawiona na wieloznaczność.
„Simply” powstała w sześć godzin i była nagrana na tanim sprzęcie. Przy „Free” proces rejestracji był dłuższy, ale to zestaw nagrań, które przyniosło to, co wydarzyło się w moim życiu. Chociaż muszę oddać honor mojej żonie – to ona zasugerowała tytuły obu płyt, pewnie dlatego że potrafi na moją twórczość spojrzeć z dystansu. Tytuł odnosi się do moich koncertów, podczas których improwizuję i wprowadzam freestyle. Do tego dochodzi sposób nagrywania – mam pomysł, więc go rejestruję, no i wolność kojarzy się z morzem.
Jest jeszcze jeden, najbardziej osobisty aspekt czyli moje córki, które pojawiły się na świecie w ciągu ostatnich pięciu lat. Wcześniej wszyscy mówili mi, że będę przez dzieci bardziej skrępowany, będę mieć mniej czasu, a jest dokładnie na odwrót. To z nimi spędzam wakacje – oczywiście nad morzem – i to z nimi jestem cały czas. Dzieci dają mi bezpieczeństwo, a także wolność.
Wywiad pierwotnie przeprowadzony dla Klubu Żak.
Więcej o wydarzeniu:
http://klubzak.com.pl/doc_2287-_emiter-air-field-feedback-premiera.html
[Fotografia u góry: Michał Szlaga]