Jerzy Mazzoll powrócił po kilku latach z nową płytą, ale w odsłonie koncertowej z zespołem wypadł bardzo kiepsko.

„Responsio Mortifera” to pierwszy od dziesięciu lat solowy album gdańskiego klarnecisty. W między czasie udzielał się w licznych projektach (lub organizował festiwale), nagrał także świetną płytę „Minimalover” ze Sławkiem i Jakubem Janickimi. Jego koncerty promujące nowy materiał skutecznie mi uciekały – podczas ubiegłorocznego festiwalu Unsound czy w Klubie Polmozbyt (swoją drogą koszmarnie źle rozreklamowanym), więc nieoczekiwany występ w CSW Łaźnia okazał się dobrą okazją do sprawdzenia jego formy na żywo.

I niestety przeżyłem ogromny zawód. Co do zdolności scenicznych Mazzolla nie mam wątpliwości – muzyk na scenie radzi sobie świetnie, pomimo że swojego potencjału w Łaźni do końca nie pokazał. Grał dość zachowawczo, za bardzo starając się odegrać płytę (patrzenie na partyturę i mówienie tekstu sprawiało wrażenie jakby było wręcz odczytywane), a za mało po prostu dając się ponieść chwili i zaszaleć.

Ale o wiele gorzej wypadła reszta zespołu – o współpracy czy wspólnym feelingu nie było w ogóle mowy. Większość zagrań zależała wyłącznie od komend Mazzolla. Oleg Dziewanowski obsługiwał sample, które stanowiły trzon utworów, ale wielokrotnie gubił się za perkusją, co całkowicie nie współgrało z tym co dzieje się na scenie, Janek Jurczyk obsługujący djembe sprawiał wrażenie jakby był w innym świecie, z którego czasem był wybudzany przez klarnecistę, kiedy ten polecał mu grać kolejne partie (za każdym razem tak samo ciche i niemal identyczne). Trochę wyróżniał się Tomek Sroczyński, który kombinował z melodiami albo hałaśliwymi crescendo na skrzypcach, ale było to jakby wymuszone i mało przemyślane

Ten koncert unaocznił jak bardzo istotna w improwizacji jest wspólna praca, reakcja i wyczuwanie nawzajem tego co kto gra. W Łaźni nie było o tym mowy – było to niby odgrywanie płyty, które wypadło blado, bo na scenie nie dało się wyczuć wspólnej pracy i jakiejkolwiek więzi między muzykami. Mazzoll powinien albo popracować ze swoim składem albo go zmienić albo po prostu grać solo. Taki „Jeden dźwięk” zagrany tylko na klarnecie zrobiłby z pewnością o wiele większe wrażenie.

Mazzoll, CSW Łaźnia, Gdańsk, 22.02.13.

[Jakub Knera]