Tyle było w pandemii rozmów o łączeniu się środowisk, działaniu na rzecz wspólnego dobra, byciu razem, wymianie energii, stawianiu na lokalność. Wszyscy o tym zapomnieli, choć są wyjątki – jednym z nich jest festiwal Spokój w środku Kaszub.

Teren imprezy otwiera drewniana brama z kolorowymi wstążkami – bardziej symboliczna niż faktycznie odgradzająca teren imprezy, bo kończy się po kilku metrach na prawo i na lewo; słowem, płotu w ogóle nie ma. Nie ma ochroniarzy, kto tu dotarł, zna zasady – festiwal do tej pory był bezpłatny, w tym roku bilet kosztuje 100 złotych, wpływy ze sprzedaży mają pokryć koszty produkcji.

Za bramą rozciąga się nierówne pole. Biegnie przez nie droga, która kończy się trzema stoiskami strefy gastro. W połowie przecina ją ścieżka – skrót pomiędzy krzakami, prowadzący od małej do dużej sceny. Obok tego wydeptanego skrzyżowania wyłania się ogromny ogryzek jabłka o średnicy metra – praca Julii Tymańskiej powstała w ramach naboru zorganizowanego przez niezależną galerię Wolne Pokoje. Na inne dzieła trafiam w lesie, ale też w pobliskim domu, którego piętro zostało przerobione na galerię; na parterze jest kino. Ostatniego dnia na jego ścianie ktoś maluje mural z palmą. Obok mieszka tancerka Anna Haracz, która w samo południe prowadzi jogę, oraz Wojciech Ruk, który opowiada o medytacji. Tuż za sceną główną stoją trzy wanny, pod którymi wieczorem rozpalono małe ogniska – Dzikie Spa, można się w nich odprężyć. Na wzgórzu jest drugi bar z kuchnią, kawałek dalej powstała rampa dla deskorolkarzy, na której codziennie organizowane są zawody. Trochę efemerycznie, trochę hipstersko.

Wybrałem się na czwartą edycję odbywającego się w głębokich Kaszubach festiwalu Spokój. To antyfestiwal – promowany pocztą pantoflową, tylko w mediach społecznościowych, stawia na minimalizm, ale w Gdańsku na tydzień przed rozmawiają o nim prawie wszyscy. Odbywa się daleko od największych kaszubskich miast, w połowie drogi między Kartuzami a Sulęczynem. Daleko do linii kolejowej, z przystanku PKS w Klukowej Hucie pieszo idzie się jeszcze pół godziny. Jedyna rzecz, która jest tu wbrew logice peryferii, to świeżo wyłożona asfaltem droga, która prowadzi prawie na teren festiwalu. Są nawet pasy zwalniające, na wypadek gdyby ktoś chciał zrobić sobie rajd przez pola.

Cała relacja na łamach Dwutygodnika: Jasno, prawie dzień